Nie do Wietnamu
Ważnym epizodem w życiu Martina była odmowa służby wojskowej podczas konfliktu w Wietnamie. Co ciekawe, autor "Pieśni Lodu i Ognia", inaczej niż wielu jego rówieśników, nie uciekł do Kanady. Zamiast tego zdecydował się wykorzystać amerykańskie prawo i złożył wniosek, o uznanie go obdżektorem - osobą, która nie może służyć w wojsku ze względu na swoje poglądy. Martin powoływał się na konflikt sumienia. Nie chciał brać udziału w konflikcie, którego nie popierał i nie rozumiał. "Nie jestem zaprzysięgłym pacyfistą. Z radością służyłbym podczas II wojny światowej" - mówi, tłumacząc, że był to jeden z niewielu konfliktów w historii ludzkości, w którym istniał prosty podział na "dobrych" i "złych". Jednak konflikt w Wietnamie był zupełnie inny, o wiele bardziej skomplikowany. "Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że Ho Chi Minh [przywódca Komunistycznej Partii Indochin - przyp. T.P.] nie jest Sauronem. I zacząłem zadawać sobie pytanie, dlaczego właściwie poszliśmy do Wietnamu.
Martin przeniósł swoje rozterki z tego okresu do "Pieśni Lodu i Ognia". Konflikt, który toczy się w tej serii nie jest oczywisty. Nie ma w nim "tych dobrych" i "tych złych". Są tylko frakcje załatwiające własne interesy rękoma nie mających na nic wpływu żołnierzy. To oni, a nie mordowani co jakiś czas bohaterowie, są największymi ofiarami wojny o Siedem Królestw. Giną bowiem w wojnie, o której nie mają pojęcia, a która toczy się bez powodu. "II wojna światowa była jedną z niewielu, które warto było toczyć. Spójrzmy na I wojnę światową. Czy ktoś dzisiaj pamięta, dlaczego umarły miliony ludzi? Naprawdę warto było rozedrzeć kontynent na pół? Doprowadzić do upadku Cesarstwo Austro-Węgierskie? Poświęcić całe pokolenie?"