Nowy Jork jak marzenie
Marin urodził się 20 września 1948 roku, w małym mieście Bayonne w New Jersey. Ojciec pisarza, Raymond Martin, był w połowie Włochem w połowie Niemcem, matka zaś, Margaret Brady - Irlandką. Wydaje się, że to pochodzenie matki miało większy wpływ na małego George'a - jak przyznaje w rozmowie z Gilmorem, od dzieciństwa zdawał sobie sprawę, że jest biedny, wiedział jednak także, że rodzina Bradych była niegdyś ważna w Bayonne.* "W moich powieściach można wyczuć tęsknotę za utraconym złotym wiekiem"*- wspomina pisarz mówiąc o wielkim domu, należącym niegdyś do jego rodziny, który mijał w drodze do szkoły.
Sam Martin nigdy nie opuszczał Bayonne. Nie tylko dlatego, że pochodził z biednej rodziny i po prostu nie było go stać na dalekie wycieczki, ale także z powodu swojego ojca. "Dzisiaj nazwalibyśmy go funkcjonującym alkoholikiem, bardzo dużo pił, ale udawało mu się prowadzić normalne życie" - przyznaje. "Żeby wydostać się z Bayonne potrzebowaliśmy samochodu. Ale mój ojciec zawsze powtarzał, że picie i prowadzenie nie idą w parze, a on nie zrezygnuje z picia." Dla młodego George'a, mieszkającego ledwie 40 minut od Manhattanu, Nowy Jork był wyśnioną krainą, której nigdy nie widział. "Staten Island było dla mnie równie egzotyczne, co Shangi-La, Singapur czy Szanghaj. Czytając książki marzyłem o Marsie i Śródziemiu na równi z Staten Island i Szanghajem".
Fikcja literacka pomagała mu więc uciekać z Bayonne, ale i odgradzać się od życiowych problemów. W rozmowie z Gilmorem przyznaje, że to właśnie fikcja pomogła mu pogodzić się ze śmiercią ojca. "By o tym nie myśleć, otworzyłem przypadkową książkę i czytałem przez kilka godzin. Mogłem odetchnąć". Dziś Martin nie jest już biedny. Wyprowadził się z Bayonne i żyje w Santa Fe w Nowym Meksyku. Gilmore opisuje imponującą bibliotekę, jaką urządził sobie pisarz. Wspomina też, że Martin ma w mieście własne kino.