Doczekaliśmy się ciekawych czasów. Nawet pozornie błahe rozmowy o pogodzie mogą łatwo przerodzić się w ideologiczny spór. Thomas L. Friedman, etatowy komentator spraw międzynarodowych „The New Yotk Times” oraz trzykrotny laureat nagrody Pulitzera wydał w roku 2006 swój kolejny, publicystyczny bestseller, w którym zmierzył się z najbardziej palącymi problemami współczesnego świata, jakim jest jego zdaniem groźba ekologicznej katastrofy spowodowanej z gwałtownym rozwojem gospodarczym w krajach uznawanych do niedawna za Drugi i Trzeci Świat. Friedman w Gorącym, płaskim, zatłoczonym świecie stawia przede wszystkim sobie dwa podstawowe pytania: „Co zrobić, aby ocalić świat oraz wyrwać Stany Zjednoczone z marazmu, które po wydarzeniach z 11 września prowadzą nieracjonalną politykę wewnętrzną i zewnętrzną zaślepione przez wojnę z terrorem?”. Innymi słowy, w książce amerykańskiego publicysty mamy do czynienia z jednej strony, z przypominającą ciasne, barokowe piekło wizją współczesności oraz próbą nakreślenia
obrazu lepszej przyszłości, w której świat biorąc przykład z Ameryki doskonale radzi sobie z wyzwaniami nowego okresu w dziejach ludzkości, a mianowicie ery energetyczno-klimatycznej.
Książka z pewnością nie przypadnie do gustu ekosceptykom. Dla Friedmana bowiem globalne ocieplenie spowodowane aktywnością człowieka jest niepodważalnym faktem, zauważalnym nawet dla polujących na łosie mieszkańców Montany, a chyba najczęściej przepraszaną osobą w tej pracy jest znany z ekologicznych wystąpień były wiceprezydent USA Al Gore. Albowiem jak dowodzi dziennikarz nowojorskiej gazety, ziszczający się dla miliardów ludzi na ziemi amerykański sen może okazać się w dalszej perspektywie globalnym koszmarem. Czym bowiem grozi energochłonny pościg za najwyższym PKB, w którym coraz śmielej poczynają przeżywający cywilizacyjny skok Chiny i Indie? Naturalne zasoby Ziemi powoli się wyczerpują, różnorodne środowisko w zastraszającym tempie ubożeje, a wysoka cena za baryłkę ropy naftowej sprzyja autorytarnym włodarzom Rosji, Wenezueli, czy niektórych krajów arabskich. Do tego dochodzi jeszcze jeden problem, jakim jest stosunek do ekologii, nie postrzeganej już jako zbędne „zawracanie głowy”, ale jako łatwa i
przyjemna zabawa nie różniąca się za bardzo od mody. A tej ostatniej, na dobrą sprawę, nikt nie traktuje poważnie. „Regulacje prawne nie rozwiążą problemów ery energetyczno-klimatycznej. Mogą tego dokonać tylko innowacje, a pobudzić je może tylko amerykański rynek – najbardziej skuteczny i wydajny system stymulowania innowacyjności transformacyjnej i komercjalizacji nowych produktów, jakie kiedykolwiek stworzono. Tylko jedno może przewyższyć Matkę Naturą, a jest nią Ojciec-Zysk, a jak dotąd jeszcze nawet nie zaprzęgliśmy go do tego zadania”. Brzmią bodajże najważniejsze zdania książki Friedmana nawołującej amerykańskie społeczeństwo, a także resztę demokratycznego świata do zielonej rewolucji. Wywołanie tej ostatniej nie oznacza wielkiego projektu rządowego przypominającego programu budowy bomby atomowej „Manhatan”, lecz wezwanie do polityki cenowej i zmian w prawie powodujących przebudzenie śpiącego giganta, jakim jest amerykańska gospodarka wspierana przez wynalazczość i zapał obywateli Stanów
Zjednoczonych. Zapał prowadzący do powstania bańki spekulatywnej, porównywanej z wybuchowym rozwojem internetu w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Czy zatem publicyście nowojorskiej gazety udało się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – wyrwać Amerykę z marazmu i ocalić przy okazji światowy ekosystem? Pozwolę sobie na wstrzymanie się od głosu na tak zadane pytanie, dorzucając stwierdzenie, że książka Friedmana traktuje o sprawach ważnych w kompleksowy sposób poruszając kwestie gospodarcze, polityczne, kulturowe i technologiczne, nie stroniąc od odważnego spoglądania w przyszłość. Na uwagę zwracają uwagę fragmenty wizualizujące przyszły, inteligentny system energetyczny. Przy tym jest to publicystyka niezwykle komunikatywna, chociaż nie pozbawiona wady gadulstwa. Jednak nie tylko mnogość, nie zawsze potrzebnych anegdot, jest wadą tej w wielu miejscach ciekawej i pouczającej książki, która całkiem nieźle wprowadza w problemy ery energo-klimatycznej – swoją drogą określenia z którym nie każdy się zgodzi. Nie da się bowiem nie zauważyć, iż w przeciągu trzech lat sytuacja Stanów Zjednoczonych i reszty świata uległa zmianie. Dlatego optymizm dotyczący
baniek spekulatywnych, czy też pastwienie się nad nieudolnością Georga Busha zdaje się przypominać, że analizy Friedmana zostały przetłumaczone na język polski z lekkim opóźnieniem.