Rozmowa z Szymonem Hołownią
I co musiałoby się stać?
Nie wiem. Próbowałem sobie wyobrazić, jaki bodziec poza ogłoszonym i potwierdzonym końcem świata, byłby w stanie taką rzeszę tu ściągnąć. Z drugiej strony, jeżdżąc po świecie widzę, że ludzie przychodzą rzeczywiście tysiącami, kiedy widzą, że wiara działa. Obserwowałem to w Afryce czy w Ameryce Łacińskiej. [...]
Może wystarczyłoby, by ten stadion zapełnił się czytelnikami Hołowni, a już byłby wypełniony po brzegi? Albo nawet, by się wszyscy nie zmieścili?
To, że w ręce ludzi trafiło już łącznie prawie pół miliona moich książek, to jest naprawdę ogromne szczęście błogosławieństwo. Nie mogę tego inaczej nazwać. Piszę o rzeczach, które są dla mnie najważniejsze, naturalne jest więc to, że chcę się tym z ludźmi dzielić. Zdarza mi się, że rozdaję własne książki, licząc że dotrą do tych, którzy może nigdy ich nie kupią. Dziś najnowszą książkę sprezentowałem policjantom siedzącym w radiowozie pod sklepem. Chcę, by trafiały do ludzi, by mogli to czytać, by mogli przeżyć to, co ja przeżyłem. Żeby tworzył się między nami kontakt, wspólnota myśli.