Dezerterzy. Ostatnia nieopowiedziana historia II wojny światowej
Mało kto wie, że w czasie II wojny światowej niemal 100 tysięcy Brytyjczyków i 50 tysięcy Amerykanów zdezerterowało ze swych armii, uszczuplając tym samym siły aliantów o równowartość dziesięciu dywizji. Jednym z nich był Eddie Slovik, najbardziej pechowy dezerter świata. Dziesiątki tysięcy uciekało - jego jednego rozstrzelano.
Tchórze i zdrajcy czy osoby, które potrzebowały pomocy?
Mało kto wie, że w czasie II wojny światowej niemal 100 tysięcy Brytyjczyków i 50 tysięcy Amerykanów zdezerterowało ze swych armii, uszczuplając tym samym siły aliantów o równowartość dziesięciu dywizji. Jednym z nich był Eddie Slovik, najbardziej pechowy dezerter świata. Dziesiątki tysięcy uciekało - jego jednego rozstrzelano.
Dezerterami najczęściej zostawali żołnierze z pierwszej linii frontu, którzy załamali się pod nieustannym ostrzałem, mając dość życia pod gołym niebem, nieudolności dowódców i wszechobecnej śmierci. Wielu dezerterowało, szukając pieniędzy i przygód. Pod koniec wojny Londyn, Rzym czy Neapol roiły się od band dezerterów rabujących wojskowe składy i kontrolujących czarny rynek. Paryż, w którym żandarmeria toczyła z nimi nocne strzelaniny, przypominał Chicago z czasów prohibicji.
"Dezerterzy" (Wyd. Rebis), wstrząsająca książka znanego korespondenta wojennego i historyka Charlesa Glassa , to próba przeniknięcia za zasłonę strachu i hańby. Analizując niezliczone dokumenty z archiwów wojskowych, protokoły posiedzeń sądów wojennych, listy i wspomnienia oraz gazety z tamtej epoki, autor próbuje dociec, dlaczego często dzielni żołnierze decydowali się porzucić towarzyszy broni i wieść życie banity. To jedna z ostatnich nieopowiedzianych historii II wojny światowej.
Slovik - najbardziej pechowy dezerter świata?
Podczas drugiej Mowy Inauguracyjnej, 4 marca 1865 roku, Abraham Lincoln mówił, że nieustannie dąży się do tego, by dokończyć wspólne dzieło, opatrzyć rany Narodu i otoczyć opieką wszystkich, którzy musieli znosić wojenne trudy, a także wdowy po nich i siostry. Nie wiem, czy Eddie Słovik przypominał sobie te słowa tuż przed tym, jak pluton egzekucyjny kierował ku niemu lufy karabinów. Jedno jest pewne - Slovik miał pecha.
50 tysięcy jego krajan zdezerterowało z armii - rozstrzelano tylko jego. I to nawet nie rozstrzelano za porzucenie munduru, on nigdy nie uczestniczył w bitwie, ba! Nawet nie uciekł z wojska. Eddie po prostu nie palił się w ogóle do tego, by w szeregach owego wojska stanąć.
Charles Glass, dziennikarz prasowy i telewizyjny, główny korespondent ABC News na Bliskim Wschodzie, pragnął odnaleźć żołnierzy, których "losy były bardziej symboliczne i mniej nagłośnione". Reporter ten, mający za sobą relację z wojny Jom Kippur, wojny domowej w Libanie oraz powstania w północnym Iraku, postanowił przybliżyć nam w "Dezerterach" - jak informuje podtytuł - ostatnią nieopowiedzianą historię II wojny światowej.
Musiał umrzeć, by odstraszyć naśladowców?
"Slovik był jedynym spośród czterdziestu dziewięciu Amerykanów skazanych na śmierć za dezercję podczas II wojny światowej, którego prośba o złagodzenie kary została odrzucona. Jego proces przed sądem wojskowym odbył się w listopadzie 1944 roku, podczas walk o las Hurtgen. W ich wyniku 28. Dywizja Piechoty, w której służył Slovik, licząca około 15 tysięcy ludzi, straciła 6184 żołnierzy. Nie był to zatem okres sprzyjający łaskawości sędziów wojskowych" - czytamy w książce:
"Z kolei jego odwołanie od orzeczonej kary śmierci w styczniu 1945 roku zbiegło się w czasie z niemiecką kontrofensywą w Ardenach, gdy Armia Stanów Zjednoczonych toczyła bój o własne przetrwanie. Nie był to odpowiedni moment, aby naczelny dowódca wojsk sprzymierzonych, generał Dwight Eisenhower, mógł pobłażliwie potraktować dezercję. Ówczesna korespondencja pomiędzy starszymi dowódcami wskazuje, iż byli oni przekonani, że śmierć Slovika jest konieczna, aby odstraszyć jego ewentualnych naśladowców.
Niemniej jednak postanowiono, że egzekucja zostanie przeprowadzona w tajemnicy w odległej francuskiej wiosce Sainte-Marie-aux-Mines. (Slovik, skazany za "tchórzostwo", zginął, nie błagając o życie, zachowując mężną postawę przed plutonem egzekucyjnym). [...] Starając się ukryć prawdę o egzekucji Slovika, posunięto się nawet do tego, że jego żonę, Antoinette, poinformowano jedynie, że zginął on "na europejskim teatrze działań wojennych".
Dlaczego stracono tylko Slovika?
Sprawę śmierci Slovika odkrył w 1948 roku dziennikarz i pisarz William Bradford Huie, ale była to kwestia na tyle drażliwa, że postanowił ukryć tożsamość ofiary, opisując go w magazynie "Liberty" jako "dwudziestopięcioletniego białego Amerykanina - nazwijmy go Lewis Simpson - wcielonego do 28. Dywizji".
"W artykule tym Huie zadał fundamentalne pytanie, dlaczego stracony został tylko jeden spośród tysięcy dezerterów. Sprawa ta stawiała również pod znakiem zapytania gotowość Amerykanów do walki. Huie, który podczas wojny służył w amerykańskiej marynarce wojennej, odnotował, że psychiatrzy uznali 1 750 tysięcy ludzi, czyli jednego na ośmiu przebadanych, za niezdolnych do służby wojskowej "z powodów innych niż fizyczne".
"W czasie II wojny światowej około 38 tysięcy oficerów i żołnierzy - spośród których oficerowie stanowili blisko 10 procent - postawiono przed sądem za próbę uniknięcia szczególnie ryzykownych zadań za pomocą niegodnych sposobów" - pisał Huie.
Slovik rozstrzelany za kradzież gumy do życia w wieku 12 lat?
"Tożsamość Eddiego Slovika stała się publicznie znana w 1954 roku, gdy Huie opublikował swój dobrze udokumentowany reportaż zatytułowany "The Execution of Private Slovik" (Egzekucja szeregowego Slovika). Dwadzieścia lat później na jej podstawie nakręcono film telewizyjny, w którym rolę Slovika zagrał znany aktor Martin Sheen. Wypowiedział on w nim słowa, które wykrztusił Slovik tuż przed egzekucją:
"Nie rozstrzelają mnie za dezercję z armii, bo tysiące facetów zrobiło tak jak ja. Potrzebują kogoś dla przykładu i wybrali mnie, bo już mnie kiedyś skazano. Kradłem, kiedy byłem dzieckiem, i właśnie za to mają mnie rozstrzelać. Rozstrzelają mnie za chleb i gumę do żucia, które ukradłem, gdy miałem dwanaście lat".
Eddie Slovik był pierwszym amerykańskim żołnierzem straconym za dezercję od czasu, gdy pluton egzekucyjny wojsk Unii rozstrzelał w 1865 roku niejakiego Williama Smitza z kompanii "F" 90. pułku ochotników z Pensylwanii" - czytamy w książce Glassa.
Winni dezercji - dowódcy jednostek?
Glass twierdzi, że tak naprawdę nieliczni dezerterzy byli tchórzami: "Wielu załamało się skutkiem nieustannego udziału w walce, po całych miesiącach zmagań z żołnierzami Osi, bez żadnych przerw i odsyłania na tyły. Z powodu szwankującego u aliantów zachodnich systemu uzupełniania wojsk na froncie, niektórzy żołnierze byli zmuszani do podejmowania wysiłków wykraczających poza ich możliwości.
Kiepsko dowodzeni przez niedostatecznie wyszkolonych młodszych oficerów, z których wielu trzymało się z dala od walki, młodzi żołnierze bez żadnej zachęty do walki musieli znosić codzienny ostrzał artyleryjski na często nieruchomych liniach frontu. Wysokie wskaźniki dezercji w kompanii, batalionie czy dywizji wskazywały na błędy w dowodzeniu i braki zaopatrzenia, dlatego winą za nie należało w równej mierze obarczać dowódców tych jednostek, jak i samych dezerterów.
Jak wskazują badania przeprowadzone po wojnie, oddziały i pododdziały były kiepsko zgrane, gdyż w ramach uzupełnień żołnierzy przydzielano do nich pojedynczo, nie dbając o zachowanie w całości grup ludzi, którzy nawzajem się znali i ufali sobie. Niektórzy dezerterowali, kiedy wszyscy żołnierze z ich jednostki polegli i byli pewni, że niebawem przyjdzie kolej na nich.
Chłopcy stają się żołnierzami, a żołnierze dezerterami
Książka podzielona jest na trzy części, zatytułowane: "chłopcy stają się żołnierzami", "żołnierze stają się dezerterami" oraz "sąd wojenny". W części pierwszej poznajemy dramatis personae - głównych bohaterów, których los (lub własne chęci) pchną w sam środek wojennej zawieruchy, próbę sił, której przejść nie będą w stanie.
Niektórzy z nich bardzo owemu losowi chcieli pomóc: Alfread Whitehead, by wdziać zielony mundur, oszukał owdowiałą matkę. Inny z nich uciekł od podłego życia w nędznej chatynce, uprzednio nafaszerowawszy się sloganami o sławie, bohaterstwie i sztandarach. Każdy z nich stał się tytułowym dezerterem.
Z początku, między innymi podczas kampanii w Afryce, skrzętnie ukrywano przed opinią publiczną przypadki dezercji, by nie podważać mitu "generalnie odważnego" brytyjskiego żołnierza.
Tak dobrzy, że udało im się uciec
Ciekawie postępowano z uciekinierami, którym udało się przetrwać w Delcie Nilu - ze względu na swą zaradność natychmiast trafiali do jednostek specjalnych, takich jak SAS czy Pustynnej Grupy Dalekiego Zasięgu.
W pierwszej części "Dezerterzy" przypominają jedną z wielu "living stories", jakie obrodziły na półkach księgarskich. Ponieważ jest to lekki, znakomity styl, który znamy z twórczości m.in. Stephena Ambrose'a, wprost chłonie się opowieść o El Alamein, Tobruku i Tunezji.
Glass idzie jednak o krok dalej, nie zatrzymując się na historii o glorii, o wspaniałych zwycięstwach czy heroicznych bojach zakończonych straceńczym i chwalebnym szturmem na bagnety. Tu nie ma łopotu flag nad głowami powracających w chwale, nie ma też "Il Silenzio" odgrywanego na trąbce ku chwale tych, którym się powrócić nie udało.
Stres bojowy silniejszy niż wszystko
Jak wspomniałem, Glass idzie krok dalej, sięgając ku historiom, które zbywa się milczeniem podszytym wstydem lub pogardą. Nagle okazuje bowiem się, że stres bojowy jest tak przytłaczający, że nawet próba całkowitego wydrenowania człowieka z jakichkolwiek form jestestwa - zwana szumnie szkoleniem wojskowym - nie jest w stanie do tego przygotować.
Nie jest w stanie tak bardzo, że może się tu zdarzyć, iż nie zadziała innowacyjna metoda generała Pattona: dać w twarz i się wydrzeć z nadzieją, że uda się przywrócić mięso armatnie do pionu (a jak się nie uda, to zawsze można kontynuować błagania rządu o przywrócenie kary śmierci).
Glass szuka zatem, jak się wydaje, tego momentu, w którym coś pęka, stając się przyczynkiem do tego, że wzorowy żołnierz przekształca się w dezertera, o czym traktuje część druga.
Na zdj. Bitwa pod Lenino.
Wyczerpanie bojowe
W tej części autor opisuje realia więzienia wojskowego w koszarach imienia Mustafy Paszy, zaś przechodząc do kampanii włoskiej, przybliża kwestię grabieży dokonywanych przez aliantów. Były więzień rzeczonych koszar twierdził, że słysząc niemiecką kanonadę w Normandii zdał sobie sprawę, że pełne sadystów i psychopatów miejsce odosobnienia było, w gruncie rzeczy, całkiem interesującym i dość przytulnym.
Grass bardzo celnie zauważa, że dawniej, podczas Wielkiej Wojny, mówiono o "szoku ostrzału", tymczasem druga wojna światowa przyniosła pojęcie "zmęczenia (wyczerpania) bojowego". Lepiej to wszak brzmiało sugerując, że lekarstwem na tę dolegliwość może być wypoczynek. Zwraca też reporter uwagę na system "zamrożenia" liczebności wojsk lądowych, bez należytej rotacji i wysyłania żołnierzy jednostek tyłowych na front.
Kaleki system sądowy, kara zamiast terapii
W trzeciej części ukazuje m.in. paranoję, kiedy to stawia się przed sądem wojennym człowieka, który ośmielił się odmówić wykonania rozkazu poprowadzenia na rzeź kucharzy, piekarzy i ordynansów. Doskonale widać tutaj, że armia dbała o szeregowych żołnierzy frontowych nie bardziej, niż o wyposażenie, które w każdej chwili można, w razie awarii, zastąpić.
Poznajemy również pełny zapis przesłuchania jednego z głównych bohaterów- co ciekawe, w składzie uczestników procesów nie było żadnych żołnierzy frontowych, a jedynie oficerowie z jednostek tyłowych nie potrafiący pojąć, co się dzieje z człowiekiem poddanym stresowi bojowemu.
System sądowy był zupełnie kaleki - miast leczyć, zapełniano więzienia, powodując stały ubytek dobrych żołnierzy. Żołnierzy, którzy potrzebowali terapii, nie kary.
"Rany mózgu" od stresu bojowego
Jak pisał płk Ilnicki, kierownik Kliniki Psychiatrii i Stresu Bojowego WIM, "rany mózgu" spowodowane przez stres bojowy to nie metafora literacka, lecz fakt naukowy. Wciąż jednak, podobnie, jak i miało to miejsce podczas II wojny światowej, obawa przed społeczną deprecjacją cierpień psychicznych i psychiatryczną stygmatyzacją jest główną przyczyną unikania wczesnego specjalistycznego leczenia. Pogrążanie się w tym stanie prowadzi do ciężkich traum i wstrząsów, które mogą doprowadzić do tragedii.
Dziś, co podkreśla Charles Figley, przewodniczący Międzynarodowego Towarzystwa Badań nad Stresem Pourazowym, paradygmat stresu bojowego przeważa zarówno w armii, jak i poza nią, zaś profilaktyka i leczenie oparte na tym paradygmacie dają bardzo obiecujące rezultaty. Szkopuł w tym, że zmiana w sposobie myślenia rozpoczęła się dopiero w latach osiemdziesiątych - czterdzieści lat po tym, jak Slovik powiedział, że nie rozstrzelają go za dezercję (to wszak zrobiło tysiące mu podobnych), a za to, że armijna wierchuszka potrzebowała kogoś dla przykładu.
Zanim wymyślono psychologów wojskowych...
W pracy "Stres bojowy. Teorie, badania, profilaktyka i terapia" William Nash, wojskowy psychiatra Amerykańskiej Marynarki Wojennej przytacza słowa oficera armii szkockiej z I wojny światowej. Żołnierz ten wspomina, że "za jego czasów nie wymyślono jeszcze" psychologów, socjologów i im podobnych, więc nie było szkodliwego żargonu zaciemniającego proste sprawy.
Ot, dobro było dobrem, zło było złem, a Dziesięcioro Przykazań - wspaniałym przewodnikiem. Tchórz, kontynuuje oficer, nie był kimś z "kompleksami", lecz po prostu nikczemną kreaturą. Podejrzewam, że Slovik był, dla odzianego w moro odpowiednika siostry Ratched strzegącego zdehumanizowanego, armijnego kombinatu, właśnie taką nikczemną kreaturą.
Zresztą nikczemną kreaturą był zapewne każdy z tych nieszczęśników, o których pisał Charles Glass w "Dezerterach", tej bardzo dobrze napisanej pracy. Kreaturą, której przyszło żyć w kraju, który ponoć nieustannie dąży do tego, by otoczyć opieką wszystkich, którzy musieli znosić wojenne trudy.
Wyniszczające doświadczenie wojny
"II wojna światowa nie była tak cudowna, jak ją przedstawiają niektóre filmy i opowieści przygodowe. Nie powinno zatem zaskakiwać, że młodzi ludzie uważali to doświadczenie za tak wyniszczające, że uciekali z wojska" - pisze Glass i powołuje się na słowa Johna Keegana, który był pionierem w dziedzinie pisania historii wojen z punktu widzenia jej uczestników:
"Czy jakaś wojna w ogóle może być cudowna, a tym bardziej taka, która zabiła pięćdziesiąt milionów ludzi, zniszczyła całe połacie dziedzictwa kulturowego Europy, zdeprawowała jej życie polityczne, zdewaluowała fundamenty moralne tej cywilizacji?".
Mirosław Szyłak-Szydłowski/GW/ksiazki.wp.pl