Trwa ładowanie...

Dezerterzy drugiej wojny światowej - tchórze i zdrajcy czy ludzie odważni? Rozmowa z Charlesem Glassem

Charles Glass, amerykański korespondent wojenny i dziennikarz, z okazji premiery swojej książki „Dezerterzy” opowiada nam o tym, czym podczas wojny była dezercja, kim byli dezerterzy i czy hollywoodzkie filmy pokazują prawdę o tych, którzy zbiegli z pola walki.

Dezerterzy drugiej wojny światowej - tchórze i zdrajcy czy ludzie odważni? Rozmowa z Charlesem GlassemŹródło: Elibri
d2dx1s4
d2dx1s4
Czy dezercja może być powodem do dumy? Kim tak naprawdę byli dezerterzy II wojny światowej - tchórzami i zdrajcami, a może ludźmi odważnymi, którzy potrzebowali pomocy? Jaki jest stosunek żołnierzy i weteranów wojennych do dezerterów? Kto najczęściej donosił na uciekających z armii kolegów i dlaczego nie kompani z pierwszej linii frontu?

Charles Glass , amerykański korespondent wojenny i dziennikarz, z okazji premiery swojej książki „Dezerterzy” (Wyd. Rebis) opowiada nam o tym, czym podczas wojny była dezercja, kim byli dezerterzy i czy hollywoodzkie filmy pokazują prawdę o tych, którzy zbiegli z pola walki.

*

WP.PL: Skąd pomysł, żeby pisać książkę o wojennych antybohaterach, czyli „Dezerterach”?

* Charles Glass :*To był zbieg okoliczności. Zacząłem szukać informacji na ten temat. Ile przypadków dezercji zarejestrowano podczas drugiej wojny światowej, czy w ogóle i nagle odkryłem, że po pierwsze było ich tysiące, po drugie – i co bardziej istotne – nikt o nich nie pisał. Nie ma materiałów źródłowych, książek historycznych. Nic. Czarna karta historii.

Bo dezercja to chyba nie jest powód do dumy.

Dezercja w przypadku czegoś tak potwornego jak druga wojna światowa (tak naprawdę każda wojna) to rzecz trudna do zdefiniowania. Z jednej strony mamy ludzi, którzy odmawiają wykonywania rozkazów, a co za tym idzie sprzeciwiają się władzy. Z drugiej gigantyczny stres. Otacza ich śmierć, pożoga. Żołnierze, zwłaszcza ci na pierwszej linii frontu, mogą zginąć w każdej chwili. Czy można winić ich za to, że nie wytrzymali nerwowo? Że pękli i uciekli z obawy o życie?

d2dx1s4

(img|486144|center)

Wiedzieli, że nie jadą na wycieczkę, że to, co zobaczą to piekło.

Mieć świadomość, a przekonać się na własnej skórze, to dwie różne sprawy. Pewnie, że żołnierz który trafia na pierwszą linię frontu nie może mówić, że trafił tam przez przypadek. Wiedział dokąd jedzie, ale nie zapominajmy, że to tylko ludzie. I to postawieni w ekstremalnej sytuacji. Nie możemy ich oceniać, bo nie wiemy jak sami byśmy się zachowali.

Rozmawiamy w Polsce, w kraju, w którym armia i obrona ojczyzny to świętość…**

Wszędzie obrona ojczyzny to świętość. Gdy mówimy o fikcyjnym tworzeniu wizerunku wielkiej armii, obywatelskiej powinności itp. to oczywiście dezerter będzie z góry uznany za tchórza i zdrajcę. Ale prawda jest inna. Dezerterzy w dużej, przeważającej części to zwyczajni ludzie. Młodzi chłopcy, przerażeni i zagubieni. Ludzie, którym armia nie pomogła w radzeniu sobie ze stresem pourazowym, z napięciem.

Dezerter to człowiek, który odmawia wykonania rozkazu. Większość zbrodniarzy wojennych podczas procesów zasłania się rozkazami właśnie. „Musieliśmy spacyfikować wioskę w Afganistanie, bo taki był rozkaz”. „Musiałem zabić jeńców, bo mnie by zabito”. „Byłem strażnikiem obozu koncentracyjnego, bo taki dostałem przydział”. To jak to jest z tymi rozkazami?

Według ustaleń konwencji genewskiej każdy żołnierz ma prawo, a nawet obowiązek, odmówić wykonania rozkazu jeśli jest to rozkaz, który narusza dobra osób cywilnych, łamie kodeksy, prawo itp. Czyli jeśli żołnierz ma rozkaz zastrzelić ciężarną kobietę, nie powinien go wykonać. Ma wręcz obowiązek odmówić i złożyć broń. Oczywiście to wszystko jest na papierze. Wojna wypatrza psychikę, budzi najgorsze instynkty. Poczciwi ludzie zamieniają się w bestie.

d2dx1s4

Ale dylemat moralny pozostaje.

Zawsze będzie. Póki będą istnieć wojny, każdy żołnierz będzie myślał nad tym: zabić czy nie zabić, uciec czy zostać.

(img|486145|center)

Popkultura stworzyła zupełnie inny wizerunek dezertera. Dzięki filmom takim jak „Złoto dla zuchwałych” kiedy mówimy dezerter od razu na myśl przychodzi nam żołnierz o aparycji Clinta Eastwooda, który ucieka za linię frontu rabować Niemcom złoto…

Takich przypadków nie było. Taki dezerter Robin Hood to niestety wymysł Hollywood. Owszem zdarzało się, że dezerterzy formowali gangi, napadali na stacje benzynowe, sklepy czy bary, ale to minimalny odsetek. Było kilku którzy stali się regularnymi gangsterami, którzy napadali na banki, dostawy broni, magazyny z zaopatrzeniem, ale tych tak naprawdę to już śladowa ilość. Reszta zwyczajnie uciekała byle jak najdalej od wojny.

d2dx1s4

Pisząc książkę rozmawiał pan z weteranami, żołnierzami, którzy byli i walczyli na froncie. Jaki był ich stosunek do dezerterów?

Podzielony. I to bardzo dziwnie podzielony. Otóż ci, którzy walczyli na pierwszej linii przymykali na dezercje oczy. Opisuję sytuację kiedy jednej nocy z oddziały zdezerterowało pięciu żołnierzy, a przyglądał się im młody sierżant. Nie zrobił nic. Chciał uciec, ale zabrakło mu odwagi. Życzył więc tylko kolegom szczęścia. Tak więc ci w środku piekła wojny wiedzieli dlaczego koledzy decydują się na ucieczkę i rozumieli wybór. Za to na dezerterów donosili… żołnierze, którzy nie mieli pojęcia o pierwszej linii. Kucharze, kronikarze – ludzie, którzy byli oddaleni od działań wojennych. W nich dezerter budził odrazę.

Dlaczego?

Po części pewnie z zazdrości i zawiści. Po części z niezrozumienia sytuacji. Z chęci podniesienia swoich notowań u dowódcy… Taki kucharz nie miał pojęcia co czuje i przeżywa dezerter. Nie próbował zrozumieć go i donosił. Bo wydawało mu się, że robi dobrze. Że tak wypada. Że dezerter to tchórz.

Powiedział pan – kolega też chciał uciec, ale zabrakło mu odwagi. To w końcu dezercja była pokazem siły i odwagi czy słabości?

I tego, i tego. Słabości, bo dyktował ją strach przed utratą życia. Odwagi, bo decydując się na ucieczkę, żołnierz musiał pokonać swojej wewnętrzne lęki przed konsekwencjami czynu jaki zamierza popełnić.

d2dx1s4

(img|486146|center)

Co pana najbardziej zaskoczyło podczas zbierania materiałów do książki?**

Była jedna rzecz. Wspominałem wcześniej o stresie pourazowym i tym że armia nie pomagała. Otóż musze rozwinąć tę myśl. To co najbardziej mnie zaskoczyło podczas pracy nad tą książką, to właśnie informacja o tym, że dowództwo armii amerykańskiej odgórnie przydzieliło szpitalom wojskowym pomoc psychiatryczną. Na oddziałach był lekarz, który miał pomagać żołnierzom, rozmawiać z nimi, prowadzić terapię. Tak było jednak tylko na papierze. W praktyce gdy dla przykładu na oddział trafiał żołnierz, który strzelił do siebie licząc na zwolnienie ze służby (to przecież także forma dezercji) zamiast do lekarza, który pomógłby mu z radzeniem sobie ze stresem, decyzją dowódcy trafiał pod sąd wojskowy.

Dlaczego? **

Bo dyrektywy dyrektywami, a ludzie ludźmi. Dowódcy oddziałów woleli wsadzić dezertera do więzienia – dla przykładu, niż mu pomóc. Było to myślenie krótkowzroczne i z dzisiejszej perspektywy błędne. Rozumiem, że strach wpływa na morale i można budować swój autorytet na lęku przed konsekwencjami, ale chyba o wiele prościej i mądrzej jest pokazać podwładnemu, że się o niego troszczy, że rozumie się problem i próbuje z nim radzić. Wyleczony żołnierz jest o wiele więcej wart, niż żołnierz w więzieniu, którego morale spadło właśnie do zera. Ale żeby dojść do takiego wniosku trzeba próbować zrozumieć położenie, w którym znaleźli się żołnierze, dostrzec w nich człowieka, a nie jak mówiliśmy na początku, wymyśloną wizję herosa, który spełnia obowiązek wobec ojczyzny.

d2dx1s4

Pan jest dziennikarzem, korespondentem wojennym…**

Zostałem korespondentem wojennym przez przypadek. Mieszkałem w Libanie, kiedy wybuchła wojna. Pisałem o polityce i innych rzeczach, a potem nagle okazało się, że wylądowałem w środku zawieruchy wojennej. Zostałem zakładnikiem. Zostałem uwolniony. Przeżyłem koszmar, o który się nie prosiłem.

Od tego momentu zaczęła pana fascynować wojna?**

Fascynują mnie ludzie, decyzje, mechanizmy. Wojna mnie przeraża. Nie jestem odważnym człowiekiem. Nie pcham się w środek zamieszek. Kiedy wybuchają bomby wracam do hotelu. Teraz byłem na Bliskim Wschodzie, obserwowałem wszystko, co tam się dzieje, z bezpiecznej perspektywy. W końcu moja praca nie polega na strzelaniu, a przyglądaniu się tym którzy strzelają i wyciąganiu wniosków z tego wniosków. Dlaczego? Kto? Kogo? Reporter nie może myśleć, że jest żołnierzem – nigdy nim nie był i nie będzie.

*Rozmawiał: Robert Ziębiński. Oprac. GW, WP.PL. *

d2dx1s4
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2dx1s4

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj