Trwa ładowanie...

Czy Polacy są ignorantami, którzy wolą bajki zamiast prawdy o świecie? – z Jarosławem Kretem rozmawia Grzegorz Wysocki

Czasem wydaje mi się, że nasze zdziwienie tym, co się dzieje w świecie jest równe zdziwieniu małego Dyzia, który dopiero poznaje otaczający go świat i wciąż na głos się dziwi, a to że niebo jest niebieskie, a to że z nieba leci woda, a to, że krowa daje mleko, a nie supermarket... A tu po prostu trzeba ledwie lekkiego wysiłku, by zrozumieć istotę tego, co się na tym świecie dzieje. Jeżeli tego wysiłku nie chcemy się podjąć, to może pomogą w tym moje książki?

Czy Polacy są ignorantami, którzy wolą bajki zamiast prawdy o świecie? – z Jarosławem Kretem rozmawia Grzegorz WysockiŹródło: "__wlasne
d28rbk5
d28rbk5

* Grzegorz Wysocki (ksiazki.wp.pl):* Większość Polaków zna Jarosława Kreta przede wszystkim jako prezentera telewizyjnego, który od 2002 roku w TVP przedstawia widzom prognozę pogody. Krótko mówiąc – jest Pan znany głównie jako osoba często goszcząca na ekranach telewizorów. Natomiast dużo mniej osób zna „innego” Jarosława Kreta – fotoreportera, dziennikarza i podróżnika, który pisze kolejne książki o odwiedzanych przez Pana miejscach, a więc na przykład Madagaskarze, Indiach czy – ostatnio – Egipcie.

* Jarosław Kret :* Z uporem maniaka powtarzam, że nie jestem podróżnikiem. Dlaczego? Moim zdaniem, przeważnie ci, którzy nazywają się „podróżnikami” to po prostu turyści, tacy „miesięczni podróżnicy”, którzy wymyślają sobie urlop: „Tym razem pojedziemy do Peru”, albo: „Tym razem pojedziemy sobie i zwiedzimy Indie”. Nie jestem takim podróżnikiem i to, co piszę nie jest efektem tak rozumianego podróżowania.

Jak Pan zauważył, spotkaliśmy się na Targach Książki pod stoiskiem National Geographic. Byłem jedną z osób, która swego czasu współtworzyła polską edycję magazynu, o czym nie wszyscy wiedzą. To były początki mojej zaawansowanej pracy dziennikarskiej w – nazwijmy to – „dziennikarstwie światopoznawczym”. Nie jestem więc ani podróżnikiem, ani turystą, lecz dziennikarzem i reporterem, który jeździ po świecie.

Na czym przede wszystkim polega ta różnica w Pana przypadku?

Dokumentuję to, co widzę i czego doświadczam i przerabiam tę wiedzę na książki, artykuły czy programy telewizyjne. Wykonując ten zawód od lat, mam dostęp do wielu miejsc, wydarzeń i elementów światowej kultury, do których większość ludzi dostępu nie ma. Dlatego też docieram do różnych odległych miejsc i zamieszkujących je ludzi, by następnie móc o nich opowiedzieć.

d28rbk5

Dlaczego? Chodzi Panu przede wszystkim o edukowanie Polaków?

Cały czas mam świadomość tego, że nasza wiedza o świecie, o innych ludziach i kulturach, innych zachowaniach i religiach, jest bardzo znikoma. Wiąże się to z naszą najnowszą historią, historią ostatnich 250 lat, kiedy byliśmy nieustannie kolonizowani. Wszyscy dookoła byli kolonizatorami – nie roztrząsam tego, czy było to dobre, czy nie – czego skutkiem jest fakt, że cała Europa Zachodnia, do której dołączyliśmy, jest bardzo zróżnicowana kulturowo, etnicznie, religijnie. Musimy mieć świadomość, że to zróżnicowanie prędzej czy później czeka także Polaków.

Swoimi książkami próbuje Pan przygotować Polaków do tego, co nieuchronne? Jak rozumiem, przy okazji stara się Pan uczyć tolerancji, zrozumienia i szacunku dla Innego?

Dokładnie tak, pięknie powiedziane. Staram się to robić w sposób lekki i przystępny. Zupełnie tak, jak z moimi prognozami pogody, gdzie przekładam hermetyczny i zawodowy język**meteorologów na język polski, prosty i zrozumiały dla przeciętnego zjadacza chleba. Nie jest bowiem sztuką przekazać masę niezrozumiałych faktów i cieszyć się tym, że wszyscy myślą "och, jaki on mądry", ale sztuką jest przekazać wiedzę tak, by inni mogli z niej czerpać. A, że nie wszyscy są zainteresowani zdobywaniem wiedzy (tak jak dzieci piciem tranu), tym bardziej więc czasem trzeba ją podawać w taki sposób, by była lekkostrawna. Nie silę się w moim pisaniu na głębokie analizy i na "mentorstwo", wolę raczej przyglądać się światu z zainteresoaniem i tym zainteresowaniem zarażać czytelników.

W moich książkach pokazuję, że, choć często nie mamy tego świadomości, ci inni, ci obcy, niesłychanie wzbogacają i upiększają nas i naszą kulturę. Moje Indie okazały się fenomenalnym sukcesem, co mnie oczywiście bardzo cieszy. W ciągu roku sprzedało się ponad 50 tysięcy egzemplarzy. Książka jest efektem mojego życia w Indiach, gdzie przez wiele lat mieszkałem u indyjskiej rodziny. Podobnie z Moim Egiptem , który właśnie się ukazał. Studiowałem w Egipcie i wciąż tam jeżdżę.

Czyli pisze Pan o miejscach doskonale Panu znanych, już oswojonych? Nie jest to taka sytuacja, że przyjeżdża Pan do danego kraju, spędza w nim kilka, kilkanaście dni, a następnie udaje, że wie Pan o nim już wszystko?

Nie, oczywiście, że nie. Wręcz przeciwnie. Jestem tym, który nie wie. Chodzę i wciąż się dowiaduję. Im dłużej tam mieszkam, tym bardziej wiem, że nie wiem, i tym bardziej mam ochotę się więcej, wciąż więcej, dowiedzieć.

d28rbk5

W Indiach przez przypadek znalazłem się w inteligenckim środowisku, które pomogło mi spojrzeć na otaczającą mnie rzeczywistość nie jak turysta. Po krótkim czasie zamieszkałem w indyjskiej rodzinie, zacząłem jeść jak oni, spać jak oni, ubierać się jak oni, celebrować święta, które oni celebrowali, słuchać muzyki, której oni słuchali, oglądać filmy, które oni oglądali, cenić tych polityków i nie lubić tych polityków, których oni cenili i nie lubili, cieszyć się tym, czym oni cieszyli i smucić tym czym oni smucili. W ten sposób poznawałem życie tych "innych", tych "obcych", którzy dla mnie stali się "swoimi", ale przecież przez to ja nie stałem się "inny" czy "obcy".

A jeśli chodzi o Pana związki z Egiptem?

Z Egiptem mam jeszcze dłuższe związki, bo tam studiowałem, tam po raz pierwszy zamieszkałem w samodzielnym mieszkaniu, tam uczyłem się pierwszych kroków w dorosłym życiu, tam uczyłem się nowych smaków, zapachów, obyczajów, zachowań. Tam nauczyłem się tego, że wystarczy odrobina wysiłku, by poznać to, czego nie rozumiemy, a gdy już zrozumiemy, to przestaniemy się bać, a gdy przestaniemy się bać, to z pewnością zauważymy, że można czerpać wiele dobrego właśnie z tego, czego nie rozumieliśmy i czego się baliśmy. Właśnie tam, w Egipcie, uczyłem się cierpliwości, dystansu i tolerancji.

Te książki – Moje Indie czy Mój Egipt – są zbiorami refleksji, opowieści oraz różnych doświadczeń, które mogą się nam przydać, gdy tam pojedziemy oraz w zrozumieniu tych obcych kultur.

d28rbk5

W książce o Egipcie pisze Pan na przykład o egipskiej biurokracji czy zawiłościach języka arabskiego…

Tak, gdyż w Moim Egipcie staram się pokazać takie fragment kraju, których nie pozna przeciętny turysta, a które z pewnością mogą nas zaciekawić. Tłumaczę na przykład jak wygląda meczet i modlitwa w noim, ale też dlaczego muzułmanin nie je w piątek czosnku. Opisuję wiatr chamsin i sposoby przygotowania popularnych egipskich potraw. Piszę o mojej miłości do arabskich słodyczy, ale też próbuję wyjaśnić istotę tak zwanej "zemsty faraona".

Jest w tej książce sporo wskazówek praktycznych, ale przede wszystkim znajdziemy mnóstwo fragmentów opisujących codzienne życie - to przecież zawsze nas ciekawi, a nie zawsze mamy dostęp do życia zwykłych ludzi (szczególnie, gdy spędzamy czas w resortach turystycznych).

Podobnie w książce o Indiach, prawda?* *

d28rbk5

Tak, tutaj również próbuję zbliżyć mnóstwo elementów indyjskiej rzeczywistości, które poznałem mieszkając wśród Indusów. To książka tłumacząca zarówno fenomen kropki na czole, fenomen świętej krowy, fenomen świętości Gangesu, ale też opisująca moje przygody z oszustami czy z pewną grupą społeczną nazywaną hidźra (tak zwanymi eunuchami, a właściwie to obojnakami, nierzadko transseksualistami). Nie są to jednak książki przepełnione mentorstwem. Wręcz przeciwnie. Są lekkie, kolorowe i przemycam w nich sporo dowcipu, nierzadko też sarkazmu.

Czym Pan się kieruje pisząc o Egipcie czy Indiach? Próbuje Pan odkryć to, co w tych krajach szerzej nieznane i przez mało kogo opisane? Czy może inaczej – stara się Pan nieco inaczej napisać o tym, co popularne i znane wszystkim turystom?

Istnieją nieznane lub mało znane elementy tego świata, ale są one nieznane nam, bo, jak powiedziałem, jesteśmy mało doświadczeni, wręcz upośledzeni, w obyciu ze światem.

Nasze postrzegnie świata jest wynikiem naszego wykształcenia i naszego doświadczenia hstorycznego. Niestety, przez ostatnie 250 lat to my byliśmy celem "wycieczek" naszych sąsiadów. Przez ostatnie pół wieku nasza edukacja o świecie - mówiąc bardzo ogólnikowo - polegała na tym, że wkładano nam do głowy bajki typu "Murzynek Bambo w Afryce mieszka, czarną ma skórę ten nasz koleżka”...

d28rbk5

Wbijano nam do głowy, że jesteśmy pępkiem świata, a wszystko co leży poza "zgniłym" Zachodem, to trzeci świat, któremu pomagamy, wysyłając im traktory. Uczono nas bzdur typu: Trzeci świat to świat, gdzie panuje bieda, choroby i klęski żywiołowe, ludzie ubierają się w sukienki z trawy, umierają z pragnienia i z głodu, a prawie wszyscy mieszkają w lepiankach i chatach ze słomianymi dachami...

Ale zdaje się, że sukcesy książek takich, jak te, które Pan pisze, są dowodem na to, że powoli Polacy przestają być takimi ignorantami?

Bogu dzięki. Powoli się to zmienia, tylko, że mamy do nadrobienia kilkaset lat. Świadczy to o tym, że wszyscy chcemy poznawać świat, ale musimy się nauczyć poznawać go naprawdę rozumnie, a to się nie zrobi samo. W książce Mój Egipt umieściłem motto: „Sentencja podróże kształcą jest bzdurą”. Dlaczego? Tak naprawdę to my kształcimy się podczas podróży, ale musimy chcieć się kształcić, musimy wykazać się aktywnością. Nie możemy biernie usiąść i czekać na to aż podróże nas wykształcą.

I Pana książki napisane w formie popularyzatorskiej mają być zachętą do takiego bezbolesnego kształcenia? Bezbolesnego w tym sensie, że „kształcenie” czy „edukacja” mogą się wielu czytelnikom źle kojarzyć, mogą się kojarzyć z nudą i przymusem, a tego Pan unika?

Tak. Próbuję to robić bez demonizowania, bez mitologizowania i bez chwalipięctwa. Nie lubię przyglądać się temu, co dzieje się zarówno w literaturze, jak i w popularyzacji wiedzy o świecie, że wychodzi ktoś tam i chwali się, że był „tu” i „tu”, że dotarł do jakiegoś nieznanego plemienia albo odkrył źródła kolejnej rzeki. Terefere! To są bajki. Żyjemy w drugiej dekadzie XXI wieku. Rozumiem, że ludzie chcą być karmieni bajkami, ale nie biorę w tym udziału.

d28rbk5

Zamiast opowiadać bajki, wolę tłumaczyć sobie i innym świat. Salman Rushdie nauczył mnie, gdy napisał kiedyś – bodajże w Dzieciach Północy – o tym, czego dokonali Brytyjczycy: „Dziwi mnie, że Brytyjczycy mówią, że odkryli Indie. Jak mogli odkryć Indie, kiedy tych Indii nikt nie przykrył?”. Taka jest prawda. W związku z tym nie zajmuję się odkrywaniem, lecz opisywaniem i przybliżaniem świata. Nie ma sensu zmyślanie, że odkrywamy świat, który został przecież odkryty już dawno temu. Autorów, którzy chcą mitologizować, zapraszamy do wydawnictw dla dzieci.

Może jakieś nazwiska co bardziej “utalentowanych” bajkopisarzy tego typu?

Nie ma sensu podawać nazwisk czy cytować "bajkopisarzy", gdyż wierzę, że z czasem zweryfikuje ich sam czytelnik, który nabierze dystansu, zdobędzie wyrafinowanie i przestanie wierzyć w bajki. A z drugiej strony wciąż będą czytelnicy, którzy będą się na te legendy nabierać. I niech tak zostanie. "Bajkopisarze" czy "legendziarze" byli, są i będą. Może to i dobrze, bo w końcu oni także przyczyniają się do rozwoju czytelnictwa. Pytanie, które ciśnie mi się na język: czy przypadkiem nie jest ich wciąż zbyt dużo względem tych, którzy piszą prawdę? Jeżeli nawet tak jest, to na szczęście: "panta rei" i świat się zmienia, więc i ta sytuacja też może ulegnie zmianie...

A jaki jest Pana stosunek do innych popularnych polskich autorów piszących o świecie, a więc np. do Beaty Pawlikowskiej , Martyny Wojciechowskiej czy Wojciecha Cejrowskiego ? Czy traktuje Pan tych autorów jako swoich konkurentów, przyjaciół czy jeszcze w jakiś inny sposób?

Absolutnie nie. Byłem jedną z pierwszych osób, które namawiały Beatę Pawlikowską do pisania książek. Przyjaźnię się z Beatą od wielu lat. Ona zaczęła pisać do „National Geographic” wtedy, kiedy ja tam byłem. To jest kompletnie inny rodzaj pisania od mojego. Nie wszyscy pamiętają, że przez jakiś czas w TVP3 prowadziła równolegle ze mną prognozy pogody. Te prognozy miały swoj specyficzny, "światopoznawczy" charakter. To przecież ja ją do tego namówiłem. Beata to osoba wyjątkowa, to przyjaciółka. Jej wielką zaletą jest to, że nie obraża się kiedy przez pół roku się nie spotykamy. Ona wie, co to jest ciężka praca i potrafi to wspaniale docenić.

*A jeśli chodzi o Cejrowskiego ? *

Wojtek Cejrowski to jest osobny rozdział. On zupełnie inaczej niż ja widzi świat. Z jego postrzeganiem świata kompletnie się nie zgadzam. Ale jestem człowiekiem z natury wysoce tolerancyjnym i uważam, że dla każdego jest miejsce na świecie (śmiech). Im więcej piszących, którzy pomagają nam jakoś zrozumieć świat, tym lepiej. Nawet jeżeli te refleksje są niecelne, obrazoburcze, wręcz idiotyczne. Jeśli je przetrawimy i porównamy z innymi książkami na dany temat, będziemy mieli przynajmniej stymulację do myślenia.* *

Wspomniał Pan, że stara się w swoich książkach nie demonizować i nie mitologizować. W związku z tym, czy porusza Pan też „niewygodne” tematy? Czy zajmuje się pan różnego rodzaju problemami opisywanych społeczeństw, a więc chociażby biedą, tysiącami żebraków na ulicach Indii itd.?

O tym wszyscy wiemy. Warto się raczej zastanowić nad tym, dlaczego tak jest i dlaczego nas to razi. Myślę o tym, by napisać o różnicach między tak zwanymi ludźmi Północy i ludźmi Południa. Wciąż, niestety, posługujemy się krzywdzącymi stereotypami, gdyż myślimy i oceniamy świat w bardzo europocentryczny, albo i polskocentryczny, sposób. To przede wszystkim wyraz pewnych kompleksów, brak wiedzy, ignorancja, nieumiejętność zrozumienia świata i pewnych procesów w nim zachodzących.

Ale myślę też, że nie jest to wyłącznie nasza przywara, lecz cecha, którą charakteryzują się liczne ludy i narody. Zdarza się często, że jeśli czegoś nie rozumiemy, to to ignorujemy i lekceważmy, zamiast zgłębiać i przyglądać się temu. Staram się zrozumieć i opisać ten świat. Gdy opisuję na przykład jakieś elementy ubioru, to nie po to, by napisać: „Patrzcie, jak on się dziwnie ubrał!”, tylko dlatego, by zastanowić się, dlaczego ten ubiór tak bardzo różni się od naszego. **

Działa to zapewne i w drugą stronę? Dla nich to przecież my jesteśmy dziwnie ubrani…

Ależ, oczywiście! W kolonizowanych przez Brytyjczyków Indiach Indusi zawsze śmiali się zawsze z Anglików chodzących w krótkich spodenkach. Patrzyli na nich jak na kompletnych idiotów. I wcale im się nie dziwię, bo to jest trochę tak, jakbyśmy my patrzyli na kogoś, kto w pidżamie wyszedł na śnieg i mróz. Ale Indie akurat to przykład kraju tolerancyjnego. Indie to kraj wielonarodowy, wielojęzyczny, wielokulturowy, wieloetniczny i wieloreligijny. Oni nauczyli się tolerancji do tego stopnia, że podśmiewają się z tych Brytyjczyków, ale z drugiej strony myślą tak: jeśli chcą chodzić w tych krótkich spodenkach, to niech sobie chodzą!

Takich “dziwnych różnic” istnieje zresztą dużo więcej…

Tak, dajmy na to, dziwimy się, dlaczego kobiety w Indiach malują kropkę na czole, a nie dziwi nas, że u nas kobiety malują sobie usta szminką. Zastanawiamy się, dlaczego w krajach pustynnych zakłada się turbany czy zasłony na twarz, a przecież nie dziwi nas to, ze my zakładamy zimą czapki z królików czy ze skóry jeszcze nianarodzonych owieczek.

Czasem wydaje mi się, że nasze zdziwienie tym, co się dzieje w świecie jest równe zdziwieniu małego Dyzia, który dopiero poznaje otaczający go świat i wciąż na głos się dziwi, a to że niebo jest niebieskie, a to że z nieba leci woda, a to, że krowa daje mleko, a nie supermarket... A tu po prostu trzeba ledwie lekkiego wysiłku, by zrozumieć istotę tego, co się na tym świecie dzieje. Jeżeli tego wysiłku nie chcemy się podjąć, to może pomogą w tym moje książki?

A czy zgodzi się Pan z twierdzeniem, że Pana kariera medialna, telewizyjna, bardzo pomaga w popularyzacji książek takich, jak Moje Indie czy Mój Egipt?

Oczywiście, że tak. To zrozumiałe. W końcu kiedy ktoś kupuje moją książkę, to kupuje tym samym kawałek mnie samego. Moją wiedzę, moje przemyślenia, moje refleksje. A chyba zawsze miło jest znać kogoś, kto do nas "mówi". Zawsze lepiej jest mieć relację z kimś, kogo znamy, możemy sobie wyobrazić, niż z kimś, kogo nie znamy kompletnie.

Jednak – mówiąc brzydko – jest pan celebrytą…

(śmiech) Niestety.

Pojawiają się na Pana temat różnego rodzaju newsy w kolorowych pismach, na plotkarskich portalach…

O, Jezu, nie ma Pan nawet pojęcia, jakie… Sam niedawno czytałem takie pierdoły na swój temat, że po prostu mną zatrzęsło. Na temat mój i koleżanki z pracy. Nie wiem, skąd to się wzięło i kto to w ogóle wyssał z palca. Pisano, że oświadczyłem się mojej koleżance, ale ona odrzuciła te oświadczyny, więc teraz ją prześladuję, mówię jakieś bzdury na temat jej urody czy też na temat jej domniemanej anoreksji. No kompletna bzdura! Po pierwsze, nie oświadczam się raz po raz moim koleżankom z pracy. A po drugie, nie mam czasu zajmować się plotkami. Nie słucham ich, a tym bardziej nie rozsiewam.

Pracując po kilkanaście godzin dziennie, będąc wciąż "w drodze", nie mam czasu nawet spotkać się ze moimi koleżankami i kolegami z pracy z Pogody, bo pracujemy na zmianę. Kiedy ja pracuję w Pogodzie, inni mają wolne, a kiedy inni mają dyżur, ja mam mnóstwo innych zajęć. Wspomnianej koleżanki, zanim napisano tę bzdurę o nas, nie widziałem może i z rok. A co najzabawniejsze, po tych wszystkich bzdurach, które na nasz temat napisano, jeszcze bardziej się zaprzyjaźniliśmy (śmiech), co pewnie jeszcze bardziej rozsierdziło naszych wrogów, bo - nie ukrywam - w naszej branży "bezinteresownie zawistnych" jest cała masa… No, ale trudno, takie rzeczy istnieją…

Chodzi mi jednak o to, że na pewno ta medialna, celebrycka sława, wpływa na większy rozgłos tych „światopoznawczych” książek i to jest chyba plus tego całego zainteresowania plotkarskich mediów?

Powiem więcej. Gdy przyjmowałem propozycję pracy jako prezenter pogody, to zrobiłem to z premedytacją, mając świadomość, że kiedy będę popularny, to może i pomoże mi ta popularność w sprzedaży książek. Wiadomo, że chcę docierać z tym, co piszę do jak najliczniejszego grona. To celebryctwo nie musi pomagać, ale jeżeli pomaga, to czemu nie?

Może jest to trochę smutne, ale zgodzi się Pan, że na pewno tak wiele osób nie sięgnęłoby po książkę o Indiach czy o Egipcie, gdyby nie znali autora książki z telewizora?

Tak, ale myślę, że trzeba tę osobę z telewizora darzyć jakąś sympatią. Na przykład ja nie wszystkich moich znajomych z telewizora bym kupił (śmiech). A innych z kolei kupiłbym z przyjemnością. To jest pomocne i wcale tego nie ukrywam. Nie bawmy się w eufemizmy, bo to nie ma sensu. Z drugiej strony jednak czytelnik nie jest idiotą i nie kupuje jedynie książki dlatego, że napisał ją ktoś popularny, ktoś z telewizji. Jeżeli tak by było, żadne inne książki by się nie sprzedawały. Popularność autora to jeden z wielu czynników, jakimi kieruje się czytelnik sięgając po książkę, ale przede wszystkim sama książka decyduje o tym, czy będzie czytana. I recenzje. A tych, także bardzo subiektywnych, w Internecie nie brakuje.

Czyli czasami po prostu warto użyć w ten sposób swojej celebryckiej kariery?

Tak, jak najbardziej. Jakby nie patrzeć, jest to przy okazji promowanie czytelnictwa.

A którą ze swoich książek uważa Pan w tej chwili za najważniejszą?

Najważniejsza jest ta, którą dopiero napiszę. Cały czas się uczę, eksperymentuję z formą, językiem, dynamiką mojego pisania. Staram się znaleźć najlepszą drogę do tego, by mój przekaz był do zjedzenia, do przełknięcia, ale jednocześnie taki, żeby można było zapamiętać smak. Zajmuję się też pisaniem tekstów lżejszych, przykładowo nakładem PWN wydałem książkę Planeta według Kreta

Właśnie, chciałem o tę książkę zapytać. Z jednej strony ten tytuł można odczytać ironicznie, z drugiej – można powiedzieć, że to tytuł megalomański. Oto staje przed Wami Jarosław Kret i opisuje specjalnie dla Was całą planetę!

(śmiech) Nie, nie, nic z tych rzeczy! Miałem po prostu taki program w telewizji i jest to chwytliwy tytuł, nic więcej. Od megalomanii jestem bardzo daleki. Ta książka jest moją propozycją, by ruszyć przez planetę i przyjrzeć się niektórym jej fragmentom. Opisuję tutaj różne miejsca bardziej – powiedzmy – „turystycznie”. Takie lekkie opowiadania o Brazylii, Madagaskarze, Austrii, Ziemi Świętej czy Wenecji. Znalazły się tutaj opisy miejsc, refleksje, ciekawostki, moje przygody, a nierzadko też podpowiedzi, co warto zobaczyć, skręcając nieco w bok z utartych szlaków.

Pracuje Pan już nad kolejnymi książkami?

Przede wszystkim właśnie ukazał się wspomniany Mój Egipt (Wyd. Świat Książki). Dopiero dwa miesiące temu wyszła Planeta według Kreta (Wyd. PWN), a za jakiś czas ukaże się druga część tej książki. Dla Świata Książki kończę też właśnie książkę o Madgaskarze, która wyjdzie w przyszłym roku. I jeszcze jedną rzecz przygotowuję, ale tej nie mogę zdradzić. Gwarantuję, że jest związana z pogodą i jest wesoła.

To może na zakończenie – w formie takiego telegraficznego skrótu – Jarosław Kret spróbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego warto czytać książki Jarosława Kreta?

(śmiech) Odpowiem tak. Warto czytać wszystkie książki, bo dzięki temu uczymy się refleksyjnego myślenia o świecie. Przez telewizję i internet, które dają nam wiedzę bardzo płytką, stajemy się coraz mniej refleksyjni, natomiast książki zmuszają nas do myślenia. Dlatego w ogóle zachęcam do czytania. A jeśli chodzi o moje książki? Jeżeli ktoś ogląda moje prognozy pogody i odnalazł tam przekaz dla siebie, to myślę, że będą mu odpowiadały także moje książki, które staram się pisać językiem przystępnym, lekkim, łagodnym, dowcipnym, ale pełnym refleksji. Zupełnie jak moje prognozy pogody mówione jak najbardziej przystępnym i dynamicznym językiem. A najważniejsze jest to, że w moich książkach nie brakuje słońca i uśmiechu!

Rozmawiał: Grzegorz Wysocki . Rozmowa odbyła się w czasie 15. Targów Książki w Krakowie.

d28rbk5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d28rbk5