Czterdziestu siedmiu wspaniałych
30 stycznia 1703 roku samurajowie z klanu Asano zaatakowali posiadłość dworskiego mistrza ceremonii Kiry. Odciętą głowę urzędnika złożyli na grobie człowieka, którego ten obraził i zwiódł, prowokując do ataku, przez co pan Asano musiał, zgodnie z nakazem prawa i tradycji, popełnić seppuku. Roninowie nie mogli pogodzić się z tak jawną niesprawiedliwością. Całymi miesiącami układali plan zemsty, która pozwoliłaby uratować honor domu
Zemsta roninów
Opowieść o czterdziestu siedmiu roninach nie tylko urosła do rangi legendy traktującej o niezwykłej lojalności i poświęceniu, ale jest także integralnym elementem japońskiej kultury, który pomagał kształtować tamtejszą tożsamość narodową po otwarciu się kraju na świat w połowie XIX stulecia. Do dziś pozostaje bodaj najszerzej znanym epizodem z historii Japonii i jednym z najczęściej adaptowanych.
Słynną historię przypominamy przy okazji premiery komiksu "47 roninów" autorstwa Stana Sakai, Mike'a Richardsona i Loverna Kindzierskiego.
Półtora roku rozłąki
Od seppuku popełnionego przez pana Asano do dopełnienia się krwawej zemsty minęły długie miesiące. Roninowie rozpierzchli się po kraju, nie chcąc zwracać na siebie uwagi ludzi Kiry, który, jak mniemali, spodziewał się odwetu. Zaszywając się w gospodach, warsztatach i gospodarstwach, przez cały ten czas szykowali się do ataku. Znaleźli się i tacy, którzy nie mogli wybaczyć im tego "aktu tchórzostwa", zarzucając samurajom bez pana brak honoru, gdyż oddawali się pijaństwu i prowadzili rozwiązłe życie (jeden z takowych oskarżycieli splunął nawet na któregoś ronina, co wyrzucał sobie potem; popełnił honorowe seppuku na grobach czterdziestu siedmiu i został pochowany niedaleko ich mogił). Ale w domowym zaciszu pracowali nad swoimi pancerzami, bowiem nie mogli ich nabyć drogą kupna, aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń.
Niektórzy historycy i dzisiaj uważają ten plan za nierozważny, zastanawiając się, jak cała ta opowieść byłoby odczytywana, jeśli Kira zmarłby z przyczyn naturalnych lub zabity przez kogoś innego w przeciągu tych miesięcy przygotowań; pewnie wcale by jej nie snuto, a roninowie zostaliby zapamiętani przez potomnych jako niegodnych samurajskiego miecza tchórzy. Ich zachowanie jest też niekiedy interpretowane nagannie z punktu widzenia kodeksu bushido, który zakładałby przeprowadzenie błyskawicznego ataku zaraz po śmierci pana Asano, nie bacząc na powodzenie samobójczej zapewne misji, bowiem ważny byłby sam akt lojalności.
Roninowie na deskach. Teatru.
Japońskie społeczeństwo zareagowało błyskawicznie na płynące z Edo, stolicy kraju, wieści o czynie roninów. Poparcie społeczne dla czterdziestu siedmiu było ogromne, pędzących z głową Kiry samurajów zatrzymywano na traktach, proponowano wikt i chwilę odpoczynku. Siogun nie mógł być podobnie wyrozumiały - wszystkim, prócz jednemu, najmłodszemu, rozkazał popełnić seppuku. Samurajowie zostali pochowani u boku pana Asano.
Śmiały, choć ryzykowny czyn samurajów oczyścił imię domu Asano i pozwolił pozostałym pozostałym bez pracy roninom - a były ich setki - poszukać nowego zajęcia; zostali oni przyjęci przez inne klany. Ostatecznie siogun oddał też jedną dziesiątą dawnych ziem rodziny młodszemu bratu i dziedzicowi pana Asano.
Pierwszą sztukę opowiadającą o wydarzeniach z domu Kiry wystawiono zaledwie po dwóch tygodniach od dokonania przez roninów aktu zemsty i choć władze starały się zakazać przedstawień, obawiając się zapewne, że będą one podburzać lud przeciwko sprawującym rządy, nie mogły zapanować nad poddanymi. Kolejni aktorzy i dramaturdzy, szczególnie na prowincji, gdzie macki siogunatu nie zawsze sięgały, decydowali się na opowiedzenie po swojemu historii o roninach. Chcąc wystawiać sztuki traktujące o, jak się później okazało, ikonicznych bohaterach, na deskach kabuki i bunraku - teatru lalkowego - musiano zmieniać historyczne szczegóły, posługiwać się aluzjami, unikać bezpośredniości, aby nie ściągnąć na siebie cenzorskiego spojrzenia. Z czasem o czterdziestu siedmiu upomniało się i kino.
Legenda na ekranie
Pierwszy film o roninach powstał już na początku XX wieku i Japończycy historię tę adaptowali potem jeszcze wielokrotnie, z mistrzem Kenjim Mizoguchim na czele. Lecz jego podzielony na dwie części film z 1941 roku miał być propagandową opowiastką zrobioną na zlecenie rządu i do kin wszedł zaledwie tydzień przed atakiem na Pearl Harbor. Komercyjna porażka - i publika, i mundurowi spodziewali się filmu rozrywkowego - nie odwiodła jednak studia i reżysera od nakręcenia kolejnego segmentu samurajskiego, czterogodzinnego spektaklu.
Bodaj najbardziej znane na Zachodzie dzieło opowiadające o lojalnych swemu dajmio roninach nakręcono w 1962 roku. Trwający przeszło trzy godziny film "47 wiernych samurajów" z Toshiro Mifune w jednej z ról do dziś funkcjonuje jako najlepszy spośród tych, jakie zrealizowano na przestrzeni lat na podstawie słynnej opowieści. Zaś sam Mifune wystąpił jeszcze potem w serialu telewizyjnym opowiadającym o omawianych wydarzeniach oraz filmie "47 mieczy zemsty. Upadek zamku Ako" z 1978 roku (autorstwa Kinjiego Fukasaku, twórcy okrzyczanego "Battle Royale"). Z późniejszych wersji warto jeszcze napomknąć o nakręconej w 1994 roku przez jednego z najwybitniejszych reżyserów japońskich, Kona Ichikawę.
Kurs na Zachód
Hollywood przypomniało sobie o tej historii późno, bo dopiero w 2014 roku - choć nawiązuje do niej także starszy o parę ładnych lat "Ronin" Johna Frankenheimera. "47 roninów" z Keanu Reevesem okazał się klęską finansową i artystyczną, zresztą słusznie, bo jest to dziełko marnej jakości, pomimo ciekawego wplecenia do fabuły motywów fantastycznych.
Komiks Stana Sakai i Mike'a Richardsona przynajmniej po części wypełnia tę lukę. Zresztą na swoim polu zbyt dużej konkurencji nie ma. W ostatnich latach na polskim rynku wydawniczym pojawiła się chyba tylko jedna, na dodatek mierna, książka poruszająca omawiany temat, "47 roninów" podpisana przez Johna Allyna, która nie mogłaby konkurować nawet z przeciętnym warsztatowo tytułem.
Amerykański samuraj
Stan Sakai urodził się w Kioto, ale wychował w Stanach Zjednoczonych, na Hawajach. To rysownik i scenarzysta, niejednokrotnie nagradzany prestiżowym Eisnerem, znany głównie z kontynuowanej od przeszło trzydziestu lat serii "Usagi Yojimbo". Cykl inspirowany japońską historią i popkulturą, udanie chwyta ducha filmowych opowieści ken-geki, które swoje najwybitniejsze formy przybierały pod okiem Akiry Kurosawy i Masaki Kobayashiego. Tym samym komiks o antropomorficznym króliku z mieczem staje się kontynuatorem pewnej tradycji. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że Sakai potrafi na dziedzictwo swoich przodków spojrzeć niejako z boku, okiem człowieka Zachodu.
Momentalnie rozpoznawalną, charakterystyczną, stosunkowo oszczędną kreską, która chwilami kontrastuje z tonem i treścią historycznie akuratnego komiksu - a także stonowanymi kolorami Loverna Kindzierskiego - narysował też "47 roninów". Scenariuszem zajęła się inna osobistość świata komiksu, Mike Richardson, założyciel wydawnictwa Dark Horse, pomysłodawca postaci Maski, producent filmowego "Hellboya" i paru innych, niekoniecznie dobrych, tytułów. Udało się?
Stara historia w nowych szatach
Owszem. Można oczywiście doszukiwać się i uczepić owego dysonansu pomiędzy samym ciężarem opowieści, przedstawionej tutaj z dbałością o historyczny detal, a leciutkimi, nierzadko nawet beztroskimi rysunkami Stana Sakai. Ale nie sposób nie docenić nerwu rysownika, z jakim szkicuje kolejne strony. Amerykański samuraj komiksu potrafi spojrzeć na kompozycję z perspektywy prześlizgującej się po kartce papieru kamery filmowej i wycisnąć z każdego kadru godną pozazdroszczenia dynamikę, przydając komiksowi atmosferę emocjonującej przygody. Nawet jeśli historia ta opowiedziana jest po raz wtóry.
Bartosz Czartoryski/książki.wp.pl