Najnowszy dramat Andrzeja Stasiuka przeczytałem jednym tchem. Rozbawił mnie. Przede wszystkim moją uwagę przykuły występujące w nim postacie, wałęsające się na dawnym przejściu granicznym. Z jednej strony relikty przeszłości: były funkcjonariusz Służby Granicznej Edek, występujący w roli chóru wąsaci przemytnicy, a także właścicielka sklepu z alkoholem – Marika, niegdyś obywatelka Czechosłowacji. Z drugiej strony, niekoniecznie piękni, aczkolwiek dwudziestoletni (no może dwudziestopięcioletni) reprezentanci czasów współczesnych. Łagodny, recytujący frazesy o wolności i możliwościach świata bez granic Patryk oraz zdecydowana i ostra, ufarbowana na blond Andżela – oboje pracują w ochronie, w czarnych kombinezonach, pilnując niedaleko ciemnego lasu, odgrodzonego terenu.
Po co to robią? Na kogo czekają? Tytuł utworu nawiązuje do dzieła Samuela Becketta, którego słynny Godot nie nadchodzi, pozostawiając bohaterów w oparach absurdu. Tym razem zamiast metafizycznego widma, pod koniec dramatu pojawia się mityczny Turek. Jest milczącym kapitalistą. Płci żeńskiej. Sam Stasiuk nie bez kokieterii zauważa, komentując swoje dzieło, że dybiąca na to, co polskie kobieta, to w porównaniu z okrutnymi poddanymi sułtana pewien postęp. Kobieta przychodzi z kapitałem. Chce założyć park tematyczny: „Przejście graniczne w dawnej Europie Wschodniej”. Zanim jednak do tego dojdzie, poznamy wspomnienia Edka, hołubiącego czasy PRL-u, dla którego teraźniejsza wolność jest towarem, co najmniej przereklamowanym. Dowiemy się, o czym marzy starzejąca się królowa pogranicza Marika, a także natkniemy się na chór przemytników przypominający starców z Kartoteki Różewicza. Rozmowy ich wszystkich są do bólu stereotypowe, doskonale pasują do poczekalni, jakim jest czekające na zagospodarowanie dawne przejście
graniczne. Dlatego w dialogach osób czekających z lękiem i nadziejami na Turka można odnaleźć wiele sloganów, co może budzić skojarzenie, chociażby z twórczością Doroty Masłowskiej. Nie mówiąc już o bardziej lub mniej czytelnych odniesieniach do repertuaru klasyków, takich jak już wspomniani: Beckett, Różewicz. Oprócz nich wymieniłbym Mrożka. Między innymi ze względu na postać Edka, który wydaje się być osadzonym we współczesnych realiach „zwycięskim” bohaterem Tanga.
Czekając na Turka czy też Warten auf den Türken czyta się z uśmiechem na twarzy (wydana książka składa się bowiem z dramatu w polskiej i niemieckiej wersji językowej). Podobno debiutancka inscenizacja w Teatrze Starym w Krakowie przypominała kabaret, co nie ucieszyło wszystkich recenzentów. Najbardziej zniesmaczony krytyk dostrzegł w przedstawieniu pochwałę dawnych zasieków, wokół których niegdyś kwitł nielegalny handel, a władza państwowa cieszyła się stosowaniem środków przymusu. Niesmak budzić może również wizyta w gabinecie krzywych zwierciadeł, chociaż częściej poprawia ona humor. Mówiąc metaforycznie: Dobrze jest pójść do wesołego miasteczka, ale czy warto do niego regularnie wracać? Nie powiedziałbym.