Czas wolny w PRL. Tak się kiedyś spędzało niedzielę
- Przez niemal trzy dekady niedziela była jedynym wolnym od pracy dniem w tygodniu. I dla wielu miała swój ustalony świąteczny rytm – wspomina autor książki "Czas wolny w PRL". Kościół, rodzinny obiad, a wieczorem "Bonanza". Co jeszcze robili dla relaksu Polacy w epoce słusznie minionej?
Czas wolny w PRL miał różne oblicza. Jedni zdawali się na to, co proponowały władze. Inni nie pozwalali się zamknąć w sztywnych ramach peerelowskiego "jedynie słusznego" relaksu i płynęli osobnym nurtem. Książka Wojciecha Przylipiaka to pełen anegdot reportaż o wypoczynku po pracy i szkole, na co dzień i od święta, o wolnych chwilach obywateli w ich ludowej ojczyźnie.
Niedziela i wolne popołudnia – czyli co władze proponowały obywatelom
Niedziela dla wielu bywa wciąż jeszcze dniem… zaskoczenia. Jak gdyby nie przychodziła regularnie, ale spadała znienacka, stawiając przed wszystkimi nieprzygotowanymi psychicznie pełne rozterki pytanie: co począć z sobą w dniu wolnym od pracy zawodowej? – pisała w 1965 roku autorka książki "Siedem dni tygodnia", Mirosława Parzyńska. Przez niemal trzy dekady niedziela była jedynym wolnym od pracy dniem w tygodniu. I dla wielu miała swój ustalony świąteczny rytm.
Najpierw uczestnictwo w mszy świętej. Potem – ciąg dalszy niedzielnego rytuału – rodzinny obiad, najlepiej z rosołem i mięsem na drugie danie. Przygotowany przez mamę, ewentualnie w towarzystwie kuzynów, wujków, cioć, szwagrów i szwagierek u babci. Po szarlotce domowej roboty spacer, najlepiej na lody, lub wizyta na działce, po południu radiowe słuchowisko "W Jezioranach", a wieczorem wspólne oglądanie kowbojskiego serialu "Bonanza" w telewizji.
Nie zawsze jednak i nie dla wszystkich był to miły, rodzinny czas. Dla niektórych – "niedzielna udręka". Tak przynajmniej wynikało z listów nadesłanych w 1964 roku przez czytelniczki w odpowiedzi na ankietę "Życia Warszawy", a także wypowiedzi uczestniczek ogłoszonego na początku 1973 roku konkursu Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz "Tygodnika Kulturalnego" pod hasłem "Jeden miesiąc mojego życia".
Niedziela wyjątkowo nieciekawa. W domu – stwierdzała debiutantka w służbie Temidy.
Nienawidzę niedzieli. Od siedmiu lat, tzn. od czasu kiedy rozwiodłam się z mężem, niedziela jest dla mnie dniem koszmarnym. W niedzielę zabija mnie samotność i beznadziejność […], najwięcej ukojenia psychicznego przynosi mi książka, oczywiście wartościowa. Toteż w niedzielę czytam dużo, zamknięta w czterech ścianach pokoju, ale nawet i wtedy na dnie mego serca czai się gorycz i rozdrażnienie. Taka jest moja niedziela – pisała urzędniczka na stanowisku kierowniczym, lat 39.
Nie lubię niedziel i świąt. Jeżeli mam w niedzielę dyżur, to czas jakoś szybciej mija, ale z wolną niedzielą nie wiadomo co zrobić. […] Książki, radio samotne spacery, dumania, ewentualnie ploteczki z koleżankami, zwykle na jakiś oklepany do znudzenia temat, i oczekiwanie na coś, co ma jeszcze przyjść – opisywała swoje wolne pielęgniarka, lat 32.
Ze smutkiem witam każde święto i niedzielę, bo wiem, że nigdy nic ciekawego mnie nie spotka – poza samotnością […] co z tego, że jestem mężatką, że mam męża (podobno niezłego), skoro każdą niedzielę spędzam sama ze swoimi myślami i siedmioletnim dzieckiem. Mąż "zmęczony" i "znudzony" całotygodniowym obcowaniem ze mną w niedziele stara się uciekać z domu, szukać rozrywek, a kiedy nawet czasem zostaje, jest niezadowolony, co i mnie się udziela – żaliła się pracownica umysłowa, lat 39.
W okresie, kiedy przeprowadzano wspomnianą ankietę dla "Życia Warszawy" oraz konkurs Ministerstwa Kultury, nie było jeszcze wolnych sobót. Te miały dopiero nadejść. Liczna rzesza Polaków wolne miała tylko niedziele. Trudno dziś ocenić, ile z tych listów było prawdziwych, a ile spreparowanych. Zapewne dobierano je według klucza pasującego władzy. Prawdopodobnie dlatego w żadnym z nich nie wspomniano o niedzielnym nabożeństwie (mówiąc w skrócie – Kościół katolicki był wrogiem ludowego systemu), a jeśli już pojawiała się krytyka państwowych instytucji, to wychodziła głównie od ludzi, którzy w nich pracowali i niedostatecznie wykorzystywali dany im potencjał i możliwości.
Ewidentnie dobrano listy w taki sposób, by zachęcić ludzi do uczestnictwa w formach aktywności organizowanych przez państwo. Uczniów i studentów namawiano do wstępowania w szeregi organizacji młodzieżowych, do zrzeszania się. To oczywiście pomagało w kontrolowaniu i narzucaniu tego, jak ma wyglądać dzień wolny rodaków w Polsce Ludowej. Władza chciała, by obywatele odpoczywali, ale najlepiej pod jej dyktando. I niektórzy korzystali z tego, co proponowało państwo. Inni sami organizowali sobie czas.
W niedzielę ubieramy się ładniej i we wszystko czyste. Już o godzinie 9 wychodzimy na wędrówkę do parku, lasu, nad staw. O 14 Kajtuś zjada obiad i śpi przez dwie godziny. W tym czasie ja zjadam obiad i czytam gazetę lub czasopisma. Teraz kiedy synek jest starszy, ryzykuję częściej popołudniowe wypady na aktualne wystawy obrazów, kwiatów, fotografii, wędrówkę do zoo czy po prostu oglądanie wystaw sklepowych – pisała w liście do redakcji księgowa lat 42.
Piękna niedziela, jesteśmy wszyscy razem, uwielbiam takie dnie, czujemy się razem tacy szczęśliwi i radośni. Po obiedzie rozwiązujemy wspólnie zagadki, czytamy czasopisma. "Jeziorany" już niedługo, kawa czeka na stole, ja oczywiście piję zioła, ale bitej śmietany i placka z pomarańczami się nie wyrzeknę, co mi więcej z życia pozostało? – konstatowała refleksyjnie matka dwójki dzieci, mieszkająca z nimi oraz ze swoimi rodzicami i ich przybranym synem.
O różnych sposobach warszawiaków na spędzenie dnia świątecznego informowała też Polska Kronika Filmowa. Nie nudzili się szczególnie ci, którzy lubili imprezy na świeżym powietrzu
Nareszcie pogodna sierpniowa niedziela, kto żyw w Warszawie wyrusza nad Wisłę lub poza miasto. Ekwipunek wycieczkowy w ręku, rozumiemy […]. Nie tłoczą się do autobusów i kolei szczęśliwi posiadacze własnej lokomocji […]. Zabiera się rodzinę bliższą i dalszą, z każdym inwentarzem i w drogę, bo szkoda każdej minuty, pustoszeją ulice Warszawy, zapełniają się podwarszawskie okolice […]. Na popularnym basenie CWKS na metr kwadratowy człowieka przypada jeden litr wody. Kiedy wreszcie Warszawa doczeka się przyzwoitej ilości basenów i metrów wiślanej plaży, bo jak dotychczas pobyt na plaży niewiele się różni od popołudniowej jazdy tramwajem: gorąco, tłoczno, tyle że można się trochę bardziej rozebrać – relacjonowano w połowie lat 50., pokazując wędkarzy, wycieczkowiczów z rowerami i psami, tłumy na basenie i na plaży.
W zimowym wydaniu PKF informowano widzów: W śnieżne zimowe niedziele podwarszawskie Bielany skutecznie konkurują z Zakopanem. Starzy, młodzi, najmłodsi warszawiacy ciągną na Bielany z całymi rodzinami – a operatorzy Kroniki filmowali tłumy amatorów sportów zimowych, na sankach, nartach, podczas zajęć z instruktorami.
Niedzielny relaks zainteresowanym zapewniało też biuro podróży Orbis.
Do stalowej strzały Orbisu wsiadamy koło nowego domu towarowego w Warszawie. […] Droga do Zakroczymia jest piękna, a autokar taki wygodny – zaczynała swą opowieść o wycieczce warszawiaków do nadwiślańskiej miejscowości PKF z 1951 roku. Na chętnych na miejscu czekały namioty, kajaki, piękne widoki. Gdybyśmy umieli wykorzystać wszystkie niedziele, mielibyśmy co roku niemal dwa miesiące dodatkowego urlopu – puentował lektor.
Zapaleni rowerzyści mogli wyciągnąć swoje kolarzówki z piwnic i komórek, i wziąć udział w miejskich wyścigach na przełaj.
W latach 40. i 50. w Warszawie popularne były np. potańcówki "na dechach" – skleconym z desek parkiecie tanecznym pod gołym niebem. Obok niego, na podwyższeniu, z takich dech budowano też scenę, w parku lub na skwerze. Tańczono na Bielanach, na mariensztackim rynku i na Powiślu. W 1953 roku, 22 lipca (a jakże inaczej!) u zbiegu ulic Rozbrat i Książęcej otwarto plenerową kawiarnię z dancingiem, w której przygotowano parkiet dla aż 600 par.
Dechy i parkowe muszle koncertowe w miastach i miasteczkach były także centrum festynów i innych lokalnych uroczystości z okazji świąt państwowych. Władza, rzecz jasna, miała swoje pięć minut, które czasami przeradzało się w długie i nudne godziny – oficjele wygłaszali okolicznościowe przemówienia, a potem obywatele mogli się bawić. Nieodłącznymi punktami w programie takich imprez była wizyta w budce z watą cukrową, przy wózku z saturatorem dla ochłody – woda z sokiem, a na pamiątkę – zdjęcie na kucyku.
(…)
W epoce PRL-u władza bardzo dbała jednak, by obywatele spędzali czas wolny wedle odgórnych, jedynie słusznych zaleceń. Temu m.in. służyć miały organizowane w latach komuny czyny partyjne i społeczne.
Bardzo często te akcje związane były ze świętami państwowymi i zjazdami partii. W 1986 roku chwalono się, że dla uczczenia X Zjazdu PZPR w zakładach sprzętu grzejnego Wrozamet we Wrocławiu kilkudziesięciu członków organizacji młodzieżowej wraz z załogą zakładu zrobiło 200 kuchenek gazowych typu Ewa. W Radomiu, Lublinie, Zawierciu czy Bolesławcu i w wielu innych miastach Polski z okazji 1 maja naprawiano ulice.
Czyny społeczne, nazywane też m.in. – zależnie od rodzaju działań – czynami drogowymi, melioracyjnymi, w zakresie oświaty czy kultury, zazwyczaj organizowano w wolne soboty i niedziele. Żeby zachęcić do udziału w tych pokazówkach, zapowiadano przybycie także członków partii i jej władz – to miał być magnes przyciągający obywateli.
Na przykład w niedzielę 12 maja 1974 roku w czynach społecznych wzięło udział dwa miliony członków PZPR, w tym sam I sekretarz KC PZPR Edward Gierek z małżonką, przewodniczący Rady Państwa Henryk Jabłoński i prezes Rady Ministrów Piotr Jaroszewicz. W tę majową niedzielę w Warszawie budowano Trasę Łazienkowską, w fabryce samochodów w Bielsku-Białej montowano syrenki, a w Szczecinie ponad 500 osób pracowało dodatkowo przy przeładunku w stoczni i porządkowało teren przy stołówce pracowniczej. Dodatkową produkcję podjęto m.in. w hucie Batory w Chorzowie, zakładach odzieżowych Bytom i Wólczance.
Przy udziale społeczeństwa realizowano wielkie inwestycje. Wśród nich największe powojenne przedsięwzięcie melioracyjne w Polsce, czyli kanał Wieprz–Krzna (województwo lubelskie) oraz kolejka linowa w Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. Zbudowaną w czynie społecznym kolejkę w 1967 roku otworzył Edward Gierek, wówczas I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach. W ramach czynów społecznych pomagano również ofiarom katastrof, powodzi, przeprowadzano akcje wspierające mieszkańców wsi, chociażby tzw. białe niedziele.
Do Zbrosławic na Opolszczyźnie przyjechali lekarze z Katowic. Co niedziele goście z miasta odwiedzają wsie pozbawione dotychczas opieki lekarskiej […], piękna inicjatywa lekarzy i pracowników służby zdrowia, którzy poświęcają bezinteresownie niedzielny odpoczynek przyczyni się do podniesienia zdrowotności wsi – informowała Polska Kronika Filmowa w 1949 roku.
Na wsiach w czynie społecznym popularyzowano też dokonania Polski Ludowej, pomagano mieszkańcom w naprawach maszyn czy tworzeniu bibliotek.
(…)
Powyższy fragment pochodzi z książki "Czas wolny w PRL" Wojciecha Przylipiaka, która ukaże się nakładem wyd. Muza 20 maja.