Henryk Chmielewski. Warszawa
"Gdy nauczyłem się czytać, polubiłem chorowanie. Preferowałem zapalenie ucha środkowego. Bez antybiotyków leczenie trwało całe tygodnie, a choroba odchodziła, gdy tylko mama kupiła kolorowe komiksy. Drukowano je w "Karuzeli", "Świecie Przygod" i "Tarzanie". Stały się dla mnie bodźcem do rysowania.
Cała redakcja "Świata Przygód" mieściła się w pokoju z kuchnią, przy Grażyny 8. Za kotarą zaś mieszkał redaktor naczelny Marian Niewiarowski z niezwykłej urody, a przede wszystkim sylwetki, żoną Edwardą. W 1947 roku zatrudnili mnie u siebie jako chłopca do wszystkiego: segregowania i wysyłania korespondencji, makietowania numeru, rysowania i wyprowadzania ich ratlerka na spacer. Miałem wtedy dwadzieścia cztery lata, cztery miesiące i sześć dni.
"Chmielu, nie załamuj się, bo ci dysk wyskoczy" - powiedziałem do lustra. A lustro na to: "Wyszedłeś cało z zawieruchy wojennej. Uniknąłeś Oświęcimia, uniknąłeś stalinowskiego "domu wypoczynkowego", wywózki do bauera, nie wąchasz kwiatków od korzeni, masz erekcję, więc o co chodzi?".
Niebawem zapisałem się na kursy malarstwa i rysunku profesora Bolesława Kuźmińskiego. Moja ówczesna żona (H)Anka dorabiała wtedy na tych kursach jako modelka, bo dziewczyna była z niej niezwykle zgrabna i pracowita. Rok później zostałem studentem Akademii Sztuk Pięknych jako wolny słuchacz. W czasie otrzęsin Szymon Kobyliński występujący w charakterze kata obciął mi papierowe uszy. Klamka zapadła. Wreszcie w 1956 roku dostałem dyplom ASP".