Gosia Baczyńska. Kępno (Wielkopolska)
"Jeździłyśmy z mamą do Poznania. Do kliniki. We wczesnym dzieciństwie uległam poważnemu wypadkowi. Poraził mnie prąd, mogłam stracić rękę. Pierwszą operację miałam jako roczne dziecko. Potem kolejne dwie. Do trzynastego roku życia regularnie jeździłam na zabiegi albo kontrole lekarskie. Oczywiście nie pamiętam pierwszej operacji.
Ale przeleżałam wtedy w szpitalu kilka miesięcy. W tamtych czasach rodzice nie mieli wstępu na oddziały. Widzenia były chyba raz na miesiąc. Podobno jak wróciłam do domu, miałam objawy choroby sierocej.
Ale potem już lubiłam jeździć do Poznania. W szpitalu na lekcje chodziło się na sąsiedni oddział, gdzie dzieci leżały unieruchomione przez wiele miesięcy na wyciągach. Były warsztaty plastyczne, które uwielbiałam. Pamiętam też, że usypiając w szpitalnym łóżku, wsłuchiwałam się w odgłosy dużego miasta. W miejskie szmery, w zgrzyt tramwajów na zakręcie. Byłam tym zafascynowana.
Wyprawy do Poznania bywały ekscytujące również dlatego, że przy okazji mama zabierała mnie na melbę do hotelu Poznań, który był wtedy szczytem nowoczesności. Albo do restauracji Bazar na Starym Rynku. Bazar to był słynny lokal zachowany w stanie przedwojennym. Eleganccy kelnerzy mieli nienaganne maniery. Choć wtedy wolałam chyba jednak tę pseudonowoczesność hotelu Poznań".