Urszula Dudziak
"Rodzice bardzo się kochali, tata, jak wychodził do pracy, całował mamę w rękę, a potem w policzek. To samo, kiedy wracał. Zawsze mówił do niej "Gołąbeczku. Taka rodzina uposaża człowieka na całe życie. Rodzice byli w dobrym związku do końca, tata zajmował się mamą cudownie, kiedy zachorowała na Parkinsona, a potem na alzheimera.
Mama odchodziła długo, na przestrzeni lat, śmierć taty spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Okazało się, że ma raka płuc, zmarł nagle. Palił jak smok, kiedy był młodszy. Ale przestał, nie sięgnął po papierosa przez 35 lat. Okazało się, że rak płuc, na którego zachorował, jest typowy dla palaczy. I jaka to sprawiedliwość? Śmierć jego i mamy dzieliły zaledwie trzy miesiące. Nie umieli żyć osobno.
Ja byłam córeczką tatusia. Oczywiście mamę też bardzo kochałam, ale to, co mnie łączyło z tatą, było czymś wyjątkowym. Do dziś słyszę, jak tata mówi do mnie: "Uluś, zaśpiewaj wreszcie coś normalnie. A zresztą nie, śpiewaj, jak chcesz. Polubiłem te twoje kociokwiki".