Powieść Mariki Krajniewskiej nie jest ani wzruszająca, ani wstrząsająca. Wydaje się nieco nieprawdopodobna, a zarazem ogromnie prawdziwa i szczera. Nie jest smutna, choć nie ma się też z czego śmiać. Jest prosta, choć o skomplikowanych relacjach.
Anna i Irina są przyjaciółkami. Nie połączyła ich wspólna pasja, zainteresowania, wieczorek poetycki czy kurs tańca. Nie poznały się też przez wspólnych znajomych. Połączyła je śmierć, taka, która zabija wszystko – śmierć dzieci. Romek i Julia, dwójka zakochanych nastolatków, zginęła razem w wypadku, uśmiercając tym samym dwie kobiety – matki, dla których świat już nigdy nie będzie taki sam, które muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości i nauczyć się przebaczać. Bo przecież „Gdyby nie twój syn, gdyby nie twoja córka…”…
Na tle magicznego Petersburga rozgrywa się wielowymiarowy dramat. Anna i Irina, których pociechy zaczynają odkrywać arkana pierwszej, młodzieńczej miłości, pełne są wiary i nadziei na to, że każdy kolejny dzień będzie coraz piękniejszy. Z prawdziwym namaszczeniem robią kakao, kupują pączki z dziurką, wysłuchują dziecięcych rozterek i radości. Aż w końcu wszystko się kończy. Romek i Julia tragicznie giną, a ich matki, kochające ich na śmierć, umierają wraz z nimi.Powieść Krajniewskiej opowiada o sztuce przekroczenia progu bólu, bólu silniejszego niż cokolwiek innego, niezależnego i bezwzględnego, o sztuce odnalezienia się w rzeczywistym świecie, wybrakowanym, ale wciąż idącym do przodu. To również opowieść o rozumieniu siebie nawzajem, wsparciu i… zapomnieniu, zapomnieniu, że się umarło i powrocie do życia, pogodzeniu się z losem. Annę i Irinę łączy kilka śmierci, skupisko żalów, drobnych radości, które zawsze pozostaną w pamięci i wspomnień, budujących każdy dzień. Romek i Julia, a może Romeo i Julia,
łączą nie dwa zwaśnione rody, a dwie cierpiące, pogrążone w żalu i pretensjach matki, które próbują radzić sobie z utratą fragmentów swojej osobowości. Śmierć najbliższych, już opłakana, może nie oswojona, ale zaakceptowana, skłania je do życia, na którym jednak wciąż kładzie się cieniem. Istnienie matek dopełnia ciągłe powtarzanie śmierci dzieci i ich swoiste zmartwychwstanie, które determinuje serce, umysł i codzienność. Czego potrzeba, by pustka stała się symboliczna, by przestała naznaczać każde poczynanie, by nie wypełniała sobą wnętrz zrozpaczonych kobiet…? Czy w ogóle jest to możliwe…?
Co jest za zakrętem? Czy Anna i Irina kiedykolwiek tam dotrą…? Powieść odpowiada na wiele pytań, wiele tez okrywa milczeniem. Warto ją – książkę – przeżyć. Bo bardziej od przygody literackiej będzie do doznanie duchowe, choć nie ma co ukrywać, że w przyjemnej oprawie. Może i skłania do wzruszeń, niech będzie. Ale to wzruszenia ramionami czy serca…? Powinno się zachować tak, by móc godnie spojrzeć w oczy bohaterkom. One nie potrzebują żalu, współczucia, nie chcą też mocnego uderzenia w plecy i ściągnięcia z obłoku cierpienia. Chcą żyć, po prostu.
Piękna powieść, z klimatem i duszą, pozostawiająca po sobie ślad. Niezbyt nachalna, ale też nie przesadnie skromna. Pozbawiona buty, która czasem przyświeca powieściom poruszającym podobne tematy, zachęca i zaprasza, by usiąść wspólnie z Anną i Iriną przy stole i posłuchać ich rozmów.