Podobno Jakub Małecki miesza w swojej prozie różne gatunki. Realizm łączy się z groteską, groteska przeradza się w horror, a ten odzwierciedla to, co realne. Nie inaczej jest w powieści zatytułowanej W odbiciu. Jak najbardziej teraźniejsze i swojskie realia spotykają się z nadnaturalną grozą, a historia opowiadana jest przez różne osoby, na swój sposób uwikłane w tajemnicze wydarzenia, których epicentrum wyznaczone zostało w Słupcy. Nie brakuje tu nagłych zwrotów akcji, silnych wrażeń, pościgów, małżeńskich zdrad, wypadków drogowych, czy najprawdziwszych bójek, to jednak im więcej czytałem, tym częściej pytałem: „Pomysł dość ciekawy, ale czy dobrze zrealizowany?”.
Wątpliwości towarzyszyły mi zwłaszcza przy drugiej lekturze tekstu, kiedy zauważyłem, że zamiast czytać, pomijam niektóre fragmenty, niejako przewijając, tak jak taśmę wideo, książkę. Powieść napisana w krótkich, oszczędnych zdaniach może wciągnąć, aczkolwiek przeciętność głównych bohaterów niekiedy kłuje w oczy. Główny bohater, czyli Karol, jest bezrobotny. Jego żona Natalia pracuje w biurze podróży. Wiadomo, facetowi bez pracy różne pomysły chodzą po głowie; zwłaszcza zapalanemu motocykliście, który upodobał sobie wieczorne wędrówki po bunkrach. Podczas jednej z tajnych wypraw spotyka niespodziewanie w kazamatach Mariusza, zwanego Pielgrzymem – tajemniczego znajomego z osiedla, zrujnowanego przez alkoholizm, który zdaje się zachowywać tak, jakby nawiązał kontakt z innymi wymiarem rzeczywistości, i bynajmniej nie o wódkę tu chodzi.
Jednak nie tylko, ów realistyczny banalizm nie przypadł mi do gustu. Zgodnie bowiem z przewidywaniami, elementy horroru rozczarowały mnie. Wiadomo, że stosunkowo łatwo wywołać trzęsienie ziemi, jednak trudniej podnosić napięcie po kataklizmie. I chociaż, autor stopniowo dozuje straszne wydarzenia, zmierzając wolnymi kroczkami do wyjaśnienia sprawy, to jednak polubowne zakończenie historii, uznałem, co najwyżej za zręczny unik. Nie do końca również zaakceptowałem Pielgrzyma: zgrany motyw niespodziewanego ujawnienia zdolności muzycznych, kiedy osobnik z rozgniecionym przez słonia uchem, wypróbowuje instrumenty w sklepie muzycznym niczym strojący klawesyn Mozart; czy też głoszenie heretyckich kazań na temat anioła Irieasza sprawiły, że powieść zacząłem oceniać z mieszanymi uczuciami: bo pomysł jest, bo warsztat jest, bo atmosfera także jest, to jednak nie wiedziałem do końca, dlaczego kręcę mimo wszystko nosem. A może autorowi zabrakło konsekwencji w budowie różnych odbić. Bo pomimo tego, iż historię
opowiadają różne osoby, to jednak ich wypowiedzi nie różnią przesadnie stylistycznie, a przecież inaczej wysławiają się: motocyklista, alkoholik, młoda żona, czy też chora na raka mózgu pani Gienia, która zdaje się zdradzać morał opowieści.
„Myślę sobie, że nawet jeśli każda historia ma wiele odbić, zawsze można wybrać to, w które się uwierzy”. Trudno się nie zgodzić z powyższym zdaniem. I chociaż autor pozostawia czytelnikowi wolną rękę, pozwalając temu ostatniemu zdecydować się na ulubione odbicie, to aż mam ochotę zapytać, prawie tak jak w bajce: „Lustereczko, powiedz przecie, które z odzwierciedleń Słupcy, jest najśliczniejsze na świecie?”.