„Seks w wielkim mieście", „Gotowe na wszystko", "Klub szalonych dziewic". Kobieca przyjaźń jest modna – pij zieloną herbatę, hoduj storczyki, przynajmniej raz w życiu kup sobie czerwone szpilki... miej grono bliskich, oddanych i zawsze chętnych do pomocy przyjaciółek. Niezależnie od tego czy mamy do czynienia z zagranicznym „girl power" czy z krajową „solidarnością jajników", zasady i reguły są proste: jedna za wszystkie, wszystkie za jedną. Cieszę się twoim szczęściem Lucindy Rosenfeld stanowi przeciwwagę dla sielankowo-idyllicznych baśni o kobiecej przyjaźni.
Przyjaźń Wendy i Daphne to wspólne dorastanie: imprezy przy Pink Floydach i gandzi, wakacje w Europie, spotkania Stowarzyszenia Studentów Afroamerykańskich, nocne zwierzenia przy napojach mniej lub bardziej alkoholowych, dialogi i monologi o tzw. życiu... Przyjaźń Wendy i Daphne to dorosłość; już nie wspólna, lecz własna, osobna, prywatna. Dorosłość sprowadzona do kategorii: praca, dom, rodzina. To ty musisz znaleźć dobrą pracę, wyjść szczęśliwie za mąż, urodzić zdrowe dziecko. I nikt ci w tym nie pomoże, i nikt cię w tym nie wyręczy. Jeśli zgodzimy się na tak przedstawione parametry szczęścia, szybko dojdziemy do wniosku, że podlega ono bardzo prostej weryfikacji; w ostatecznym rachunku jednym się udaje, a drugim nie. Co zrobić gdy życie przyjaciółki nie wydaje nam się inne od naszego, lecz najzwyczajniej w świecie lepsze? Powieść Rosenfeld otwiera cytat z Honoriusza Balzaka : „Nic nie wzmacnia przyjaźni tak, jak przekonanie
jednego z przyjaciół, że ma nad drugim przewagę". A gdy uświadamiamy sobie, że to my jesteśmy tym drugim? Drugim znaczy gorszym. I to właśnie spotyka Wendy.... „To uczucie, że bez względu na to, jak dalego zajdzie, przed nią i tak będą inni i nigdy ich nie dogoni. Że przez cały czas goni pociąg, który juz wyjechał ze stacji. Widziała pasażerów w ostatnim wagonie, rozpłaszczali nosy na szybie, usta mieli otwarte i roześmiane i machali jej na pożegananie".
Książkę określiłabym jako klasyczny bestseller - tekst funkcjonuje poza kategoriami „wybitne" i „ambitne"; Lucinda Rosenfeld nie jest wybitną pisarką, Cieszę się twoim szczęściem nie jest ambitną powieścią. Rosenfeld współpracowała dawniej z „Glamour" i swoim stylem wpisuje się w konwencję magazynu. Między poszczególnymi rozdziałami książki śmiało można by umieścić przepis na niskokaloryczny dressing albo ćwiczenia z serii „płaski brzuch w jeden tydzień". Jednocześnie powieść jest wolna od oczywistości i truizmów, proponuje alternatywny schemat działania pewnych relacji. Pozorny banał kryje w sobie nową percepcję i optykę. Przerost treści nad formą? Najprawdopodobniej.