Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:22

Chałtura bez iskry

Chałtura bez iskryŹródło: Inne
dbyulev
dbyulev

Od ulubionych autorów wymagamy więcej – dlatego sam fakt, że Jeffery Deaver napisał powieść wciągającą, to dla mnie o wiele za mało. Wyraźnie bowiem – po poprawie widocznej w Rozbitym oknie, najnowszym tomie z kryminalistycznego cyklu o tetraplegiku Lincolnie Rhymie i jego partnerce, policjantce o urodzie modelki, Amelii Sachs, widać w Porzuconych ofiarach nawrót syndromu autora bestsellerowego. Głównym jego objawem jest brak zaangażowania autora. To już nie te czasy, gdy Deaver precyzyjnie planował fabułę, cyzelując strukturę i subtelnie dawkując czytelnikowi wskazówki nieoczywiste. Wypracował sobie sprawdzony, doskonale działający, rzemieślniczy schemat i doszedł do wniosku, że na tym etapie kariery ulepszać go już nie musi. Magia nazwiska, marki znanej i lubianej, załatwi sprzedaż, a o nią głównie chodzi. Trudno nie popaść w rutynę, pisząc jedną powieść rocznie – szybko staje się to obowiązkiem, jak każda praca zarobkowa. W takim pragmatycznym podejściu do literatury nie ma nic nagannego – więcej,
jest ono uczciwe i pozbawione hipokryzji. Jednak do pracy wypada się przykładać, inaczej magia marki, która nie wzięła się znikąd, zacznie słabnąć, a wreszcie zniknie bez śladu. Tymczasem Porzucone ofiary to, owszem, sprawny, ale banalny koktajl ogranych schematów, połączonych dla efektu (czy wręcz taniego efekciarstwa), bez większej dbałości o logikę i wiarygodność. Z obowiązkowym twistem w roli wisienki.

Powieść, jak już wspomniałam, jest wciągająca i czyta się doskonale, pod warunkiem, że przekładamy kartki, nie zastanawiając się dłużej nad sensem opisywanych wypadków, z nastawieniem wyłącznie na śledzenie rozwoju akcji. Gdy zadamy sobie pytanie o prawdopodobieństwo, zaczynają się schody. I bez tego jednak postacie protagonistów rażą nachalnym schematyzmem – niczym sylwetki z podręcznika warsztatowego dla początkujących pisarzy. Dobra, ambitna policjantka z prowincji, Brynn McKenzie, zdaje sobie sprawę, że ma podwójne zaległości: jako funkcjonariuszka z małego miasteczka i jako kobieta. Aby zatem „pokazać wszystkim”, wytrwale uczestniczy w rozmaitych kursach i szkoleniach, mimo że jej codzienność zawodowa to interwencje w sprawach bójek i przemocy domowej. Ten pęd ku profesjonalnemu samodoskonaleniu pomaga zapomnieć o porażkach w życiu prywatnym – rozpadzie małżeństwa, lęku przed poważnym zaangażowaniem w obecny związek i problemach wychowawczych, jakie sprawia dorastający syn. Gdy dodamy konflikt z
matką, która po poważnej chorobie ponownie zamieszkała z Brynn, powstaje przemożne uczucie, że ilość stereotypów na osobę została poważnie przekroczona. A jednak! Los gotuje Brynn niespodziankę i wyzwanie, w obliczu którego histerycznie gromadzona wiedza i umiejętności okazują się mieć wagę złota. Rutynowe sprawdzenie przerwanego połączenia z numerem alarmowym, wykonanego z domku letniskowego na odludziu, przeradza się w dramatyczną ucieczkę przed dwójką profesjonalnych zabójców przez akry dzikiej, nieprzyjaznej przeciętnemu mieszczuchowi przestrzeni parku stanowego. Zabójcy, ze swej strony, to już dosłownie chodzące klisze – Hart, zimny, wyrachowany profesjonał, który w miarę rozwoju pościgu zaczyna odczuwać niechętny podziw dla swojej ofiary oraz Comp – klasyczny „użyteczny głupek”, mocny w gębie, ale słabo orientujący się w całokształcie sytuacji i własnej pozycji pionka, który może zostać poświęcony w razie potrzeby. W duecie są zatem wprost przezabawni, choć zdecydowanie nie takie (zwłaszcza w stosunku
do Harta) było zamierzenie autora. Brak im indywidualnego sznytu Maga, Ducha, Zegarmistrza (by wymienić tylko kilku najbardziej udanych łotrów, którzy wyszli spod pióra Deavera).

W Porzuconych ofiarach liczą się bowiem nie bohaterowie, a sam pościg – dlatego ofiara co chwilę wymyka się prześladowcom (nie mogą jej schwytać za prędko), którzy jednak bez większego trudu rozszyfrowują jej kolejne wybiegi (nie może uzyskać zbyt dużej przewagi, bo jeszcze by uciekła). Gdzieś w tle przewijają się zleceniodawcy zbrodni, od której wszystko się zaczęło oraz sugestia poważniejszej afery, ale od początku nie ma większej wątpliwości co do ich roli – są zaledwie podpórką niezbędną do konstrukcji zakończenia. I niby gmach powieści stoi, ale na słowo honoru. Solidny rzemieślnik by się do niego nie przyznał, o mistrzu thrillera nie wspominając. Co byłoby osiągnięciem u debiutanta, u autora mającego w swoim dorobku powieści takie jak Mag, Kamienna małpa, czy Modlitwa o sen uchodzić może co najwyżej za wypadek przy pracy. I oby tylko nim, a nie dowodem jakiejś trwalszej tendencji, było.

dbyulev
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dbyulev

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj