Były szofer Jarosława Kaczyńskiego: "Prezes lubił szybką jazdę"
W sobotę 20 listopada rozeszła się wieść, że Donald Tusk stracił prawo jazdy. Jechał 107 km/h w terenie zabudowanym, gdy natknął się na patrol drogówki. Jeden z polityków PO stwierdził ironicznie, że Tusk powinien wziąć przykład z Kaczyńskiego, który zawsze korzysta z usług szofera.
- Bezpieczniej tak jak Jarosław Kaczyński nie mieć prawa jazdy i być wożonym przez kierowcę – ironizował anonimowy polityk PO w rozmowie z WP. Prezes Prawa i Sprawiedliwości rzeczywiście od lat korzysta z usług zawodowych kierowców. Jeden z nich opowiadał nawet Michałowi Krzymowskiemu, autorowi książki "Kaczyński – cała prawda" (wyd. Ringier Axel Springer), z czym wiązało się bycie szoferem prezesa.
Poniżej przypominamy fragment książki, który ukazał się pierwotnie na naszej stronie w 2019 r.
Jarek, mój przyjaciel
Najpierw biuro wypełniał tubalny okrzyk: – Jarek, cho! Po chwili na korytarz wtaczała się postać rozmiarami przypominająca kulę armatnią. Żwawa i krzepka, o pucołowatej twarzy zdobnej w kruczoczarną grzywkę i gęsty, podkowiasty wąs. Dopiero za nim wkraczał prezes.
Tym przysadzistym mężczyzną był Tadeusz Kopczyński. Wieloletni kierowca Jarosława Kaczyńskiego, ochroniarz, doradca i przyjaciel rodziny w jednym. A także zawodowy dżudoka – posiadacz czarnego pasa mistrzowskiego.
Spotykamy się w cukierni Bliklego na warszawskim placu Wilsona. Zanim pójdziemy do stolika, pan Tadeusz dłuższą chwilę mocuje się z zepsutym suwakiem w kurtce. Żyje skromnie, od 16 lat jest na rencie. Mimo to wygląda jak na starych zdjęciach. Trzy guziki koszuli rozpięte, ten sam wąs i tylko kolta dyndającego przy pasku już nie ma. Kiedyś, jak mi opowiadano, lufa rewolweru zawsze wystawała mu spod marynarki.
(…)
Pytanie o Tuska. Polityk PiS parsknął śmiechem
– Prezes lubił szybką jazdę?
– Pewnie. Potem, po mnie, przyszedł wolniejszy kierowca i powiem panu, że Jarek nie był zadowolony. Ja jeździłem szybko, bo byliśmy wiecznie spóźnieni. Rzadko się zdarzało, żeby szef wyszedł z domu na umówioną godzinę.
– Był niepunktualny?
– Nie w tym rzecz. Pani Jadwiga opowiadała mi o tych porankach. Za trzy ósma, Jarek w palcie, łapie już za klamkę, a tu telefon, dzwoni Gosiewski. A jak nie Gosiewski, to Hniedziewicz. I nawija mu pół godziny. Mama szefa mówiła, że denerwują ją te poranne telefony, bo musieliśmy potem nadrabiać na trasie.
– Po roku współpracy Kaczyński wziął pana do Kancelarii Prezydenta.
– Jak zostawał ministrem, to BOR dawało mu rządowych kierowców, ale nie miał do nich zaufania. Zaprosił mnie na obiad i pyta, czy przejdę z nim do kancelarii. Postawiłem warunek, że muszę mieć zmiennika, bo mam treningi. Wzięliśmy syna sprzątaczki z tygodnika, ale długo z nami nie popracował. Jarosław któregoś dnia dzwoni do mnie i mówi, że on pije. "Skąd wiesz?", "Przywiózł mnie do domu i ojciec wyczuł", "Eee, może raz mu się zdarzyło". "Może, ale to agent". I to był koniec. Jak ja to mówię: noga, dupa, brama. Od razu. Chłopak wyszedł od szefa czerwony jak burak i więcej nie wrócił. Za komuny był informatorem WSW.
– Skąd pan wie?
– Jarek sprawdzał u Milczanowskiego wszystkich. Posłów, współpracowników z partii, mnie. Agentów eliminował. W Krakowie na listy wyborcze pchał się kiedyś jeden cinkciarz. Jarek zajrzał do papierów i okazało się, że TW, więc kazał go skreślić. Niesiołowski też chciał startować z naszych list, ale szef wypomniał mu donosy na narzeczoną. Zresztą nigdy go nie lubił, nie odpowiadał mu jego sposób bycia. Opowiadał mi kiedyś, że niby taki z niego katolik, a po którymś z głosowań krzyczał do niego na sali sejmowej: "Te, Jarek, po ch...j wam było ruszać chrześcijańskie wartości?".
– Teczkę Wałęsy też przeglądaliście?
– Tylko szef, opowiadał mi o tym później. Czyta, czyta, ale coś mu nie gra. Ortografia – byk na byku, czyli wszystko się zgadza, pisał Wałęsa. Ale stylistycznie bez zarzutu. O co chodzi? Milczanowski mu wyjaśnił. Błędy były Wałka, ale raport dyktowali esbecy.
(…)
– Zezwolenie na broń dostał pan bez problemu?
– Tak, z miejsca dali mi rewolwer Smith & Wesson kaliber 9,67, kaburę i amunicję. Przywieźli jeszcze sześciostrzałowego taurusa kaliber 6. Typową broń damską. Mały sześciostrzałowy pistolet. Jarek nosił go w teczce.
– Po co?
– Żeby dodać sobie animuszu.
– Skorzystaliście kiedyś z tych pistoletów?
– Dwa razy było blisko. Wracaliśmy w nocy z Gdańska i jakiś facet ciągle zajeżdżał mi drogę. No, to się teraz zabawimy, pomyślałem. Zatrzymaliśmy się, wyciągam pistolet, który zresztą zawsze nosiłem odbezpieczony, i wysiadam. Oczywiście nie strzeliłem, ale przynajmniej więcej mi drogi już nie zajechał. Drugi raz był pod Belwederem, jak anarchiści oblali nam samochód farbą.
(…)
– Prezes siadał z przodu?
– Przeważnie tak, lubił patrzeć na trasę, mijane miasteczka. Z przodu więcej widział.
– Chyba dobrze się panu jeździło z Kaczyńskim.
– No, dobrze, dobrze, ale dwie rzeczy były nie do wytrzymania. Pierwsza to temperatura w samochodzie. Jarek bał się, że go zawieje i za nic w świecie nie pozwalał otworzyć okna albo włączyć klimatyzacji.
– Zawsze mówił, że nie chce przynieść do domu przeziębienia, żeby nie zarazić mamy.
– No, nie wiem. Pani Jadwiga, którą też czasem woziłem, nie miała nic przeciwko klimatyzacji. Nawet z panem Rajmundem nie miałem kłopotów. Choć palił jak smok, to w samochodzie po papierosa nie sięgnął. Tylko Jarek mnie nękał duchotą. Jeździłem w samej koszuli, a i tak było mi gorąco. Kiedyś się o to pokłóciliśmy, powiedziałem mu, że nawet Kaligula lepiej traktował podwładnych niż on. No, i druga sprawa to wtrącanie się do jazdy. Skręć w lewo, a teraz prosto, tu w prawo. No, to mu mówię – tu jest zakaz, człowieku! Zrób prawko, to będziesz się wciskać za fajerę. A on, że jak ja robiłem prawko, to on pisał doktorat. I taka to była z nim jazda.
– Dziś długo by się pan u niego nie utrzymał. Wokoło ma samych klakierów.
– A myśli pan, że wtedy to nie miał? Panie prezesie, prezesuniu, panie Jareczku – ludzie już wtedy tak się do niego zwracali. Najbardziej Marek Suski, ten to przebijał wszystkich. Przed Dornem też go ostrzegałem. Czułem, że w końcu zrobi go w jajo, ale nie, Jarek wiedział lepiej. Eee, co ty mi będziesz mówił? – obruszał się. A po latach wyszło na moje. No, niestety, Jarek nigdy nie miał ręki do ludzi.
– Był łatwowierny?
– Jak jasna cholera.
Powyższy fragment pochodzi z książki Michała Krzymowskiego "Kaczyński – cała prawda" (wyd. Ringier Axel Springer).