Były szef Mosadu o islamskich terrorystach. "Gdyby nie ropa, byliby lokalnym marginesem"
Sabataj Szawit w swojej książce "Byłem szefem Mosadu" powtarza teorię, że muzułmański fundamentalizm jest jak nazizm i komunizm. Dąży do zmiany porządku światowego i objęcia władzy nad naszą planetą.
"Byłem szefem Mosadu" to relacja z pierwszej ręki o tajnych i jawnych wojnach Izraela. Autor maluje portrety zwierzchników i podwładnych, opowiada rodzinne anegdoty, opisuje czas spędzony na Uniwersytecie Harvarda i przy stołach narad CIA. Wskazuje także przyszłe zadania Mosadu w obliczu nowych zagrożeń. To jedyna pozycja na polskim rynku, w której autor bez retuszu opowiada, jak to jest być szefem najpotężniejszej i najskuteczniejszej agencji wywiadowczej świata.
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Dolnośląskiego publikujemy fragment książki "Byłem szefem Mosadu" Sabataja Szawita, która ukazała się 30 września.
Jak stawić czoła międzynarodowemu fundamentalistycznemu terroryzmowi
Jest prawie niemożliwe, by osoba z zachodniego kręgu kulturowego naprawdę zrozumiała frustrację i nienawiść radykalnych muzułmanów wobec każdego, kto nie jest muzułmaninem. Aby dotrzeć do źródeł owej odrazy, odwołam się do słów trzech renomowanych uczonych, którzy wytłumaczyli je daleko lepiej, niż mnie na to stać.
Profesor Jehuda Bauer, ekspert ds. Zagłady i laureat Nagrody Izraela, opisał radykalny islam szkoły Usamy Ibn Ladina przewodzącego Al-Ka’idzie i wodza ISIS Abu Bakra al-Baghdadiego jako kolosalną katastrofę i zagrożenie Zachodu podobne w zakresie i intensywności do komunistycznego zagrożenia ze strony Związku Radzieckiego, i nazistowskiego ze strony hitlerowskich Niemiec. Wspólny mianownik tych trzech zagrożeń to dążenie do zmiany porządku światowego i objęcia władzy nad naszą planetą, eliminacja wszystkich stojących na drodze.
Profesor Jechezkiel Dror, wiodący autorytet w zakresie zarządzania i stosunków międzynarodowych, opisuje globalny terroryzm jako rzeczywistość, w której coraz mniej ludzi może zabić coraz więcej ofiar. Ta możliwość, która będzie rosnąć, wynika m.in. z gotowości terrorystów do samobójstwa i niebezpieczeństwa, jakie niesie przejęcie przez terrorystyczne grupy broni masowego rażenia.
Profesor Irwin Cotler, wybitny ekspert prawny z Uniwersytetu McGilla z Montrealu, były członek kanadyjskiego parlamentu i minister sprawiedliwości, omawiając antysemicki aspekt fundamentalistycznego islamu, podkreślał, że islamska nienawiść wobec judaizmu i Żydów spotęgowała się do tego stopnia, iż w istocie równa się nawoływaniu do ludobójstwa. W tym kontekście zaproponował zastąpienie słowa "antysemityzm", jako że nazywanie muzułmańskiej nienawiści wobec Żydów antysemityzmem jest wewnętrznie sprzeczne, a jej intensywność wymaga redefinicji tego zjawiska.
Zwyczajowo uznaje się, że 11 września 2001 roku to moment, w którym fundamentalistyczny islam objawił światu swoje globalne ambicje, chociaż jego ówczesne filary, Usama Ibn Ladin i Al-Ka’ida działały od dobrych paru lat. Pierwsza rzecz, która się narzuca, kiedy myślimy o potwornym ataku na World Trade Center w Nowym Jorku i Pentagon w Waszyngtonie, to pytanie o źródła nienawiści jego wykonawców, których część była absolwentami amerykańskich i zachodnioeuropejskich uniwersytetów. Polecam szukać wytłumaczenia u Bernarda Lewisa, który jako profesor emeritus Uniwersytetu Princeton jest uważany za największego żyjącego historyka muzułmańskiego świata. Lewis, z pochodzenia londyński Żyd, to nestor orientalistyki.
Badając "źródła muzułmańskiej wściekłości" – taki był tytuł artykułu, który Lewis opublikował przed kilkunastu laty – autor stwierdził, że cały dzisiejszy muzułmański świat doświadcza frustracji i kryzysu. Wszystko poszło źle. Przez ponad tysiąc lat muzułmanie przywykli do pozycji najbardziej rozwiniętego ludu na ziemi, który ustanowił najwyższe standardy polityki, gospodarki i nauki. Z nową epoką zdali sobie sprawę, że ich siła sprawcza osłabła i że nawet przyjęcie zachodnich technologii jej nie wskrzesi. Importowane zachodnie idee socjalizmu i kapitalizmu nie powstrzymają upadku islamskiego świata.
Wtedy zaświtała myśl, że ratunkiem może będzie przyjęcie demokratycznych ustrojów Zachodu. Na nieszczęście model zachodni, który zdołał zapuścić korzenie w świecie muzułmańskim, przybrał postać monopartyjnej dyktatury. Polityczna niepodległość zdobyta w XX wieku przez arabskie i muzułmańskie państwa nie doprowadziła do wolności. Reakcją na doznany zawód był sprzeciw wobec wszystkich idei sprowadzanych z Zachodu, który oskarżono o całe zło wynikłe z nieudanego naśladownictwa jego kultury.
Niektórzy uważali, że stało się tak wskutek porzucenia wielowiekowej tradycji autentycznej islamskiej cywilizacji. Dwa zasadnicze trendy powstałe na gruncie tych poglądów to propagowany przez Saudyjczyków fundamentalizm wahabicki i inspirowany przez Irańczyków fundamentalizm szyicki. Pozostają jeszcze zwolennicy nowoczesności, którzy uważają, że niepowodzenie to skutek jedynie otarcia się o zachodnią cywilizację, a nie zrozumienie i akceptacja jej istoty, i że należy podjąć dalsze wysiłki, które doprowadzą do pełniejszego zaimplementowania zachodnich wartości. W całym świecie muzułmańskim nie brak tak myślących ludzi, ale despotyczne reżimy utrudniają im swobodne wyrażanie opinii.
Usama Ibn Ladin był wyrazicielem poglądów skrajnego skrzydła pierwszej opcji. Jednakże – i tu Lewis podnosi bardzo ciekawy argument – nie możemy nie doceniać znaczenia arabskiej ropy naftowej. Ogromne zyski osiągnięte przez saudyjskich władców umożliwiły im zbudowanie rozległej sieci szkół wychowujących w duchu wahabickiego fundamentalizmu. Możliwe, że gdyby nie ropa, ten ruch pozostałby nieznaczącym fenomenem w marginalnym kraju. Idąc dalej tym tokiem myślenia, wypada uznać, że ropa była zgubą Arabów, bo pozwoliła ich reżimom zgromadzić niebywałe pieniądze wzmacniające władze polityczne i wojskowe i niszczące wszelkie dążenia ku demokracji i wolności. Nie przypadkiem jedyne arabskie kraje, w których rozwinęło się społeczeństwo obywatelskie, to Maroko i Jordania, gdzie nie ma ropy naftowej.
Odpowiadając na pytanie, czy Ameryka jest nienawidzona w świecie muzułmańskim, bo wspiera Izrael, Lewis zauważył, że przyjaźń z Izraelem nie potęguje popularności Ameryki, ale Bliski Wschód to niejedyny region na świecie, w którym to wielkie i bogate imperium spotyka się z nienawiścią. Ta jest głównie pochodną sukcesu USA i lokalne siły wykorzystują ten resentyment do własnych celów. Na przykład dla Ibn Ladina głównym problemem była własna ojczyzna, Arabia Saudyjska, którą chciał oczyścić z fizycznej i ideowej obecności niewiernych.
Ludzie Zachodu zwykli zadawać niewłaściwe pytanie: "Dlaczego oni nas nie uwielbiają?". Prosta odpowiedź brzmi: nie możesz być bogaty, potężny, szczęśliwy i oczekiwać uwielbienia, zwłaszcza gdy od setek lat nie przegrałeś wojny. Właściwe pytanie brzmi: "Dlaczego przestali nas szanować, a co najmniej już się nas nie boją?". W muzułmańskiej kulturze zwycięzcę obowiązuje wspaniałomyślność. Triumfator nie wciska pokonanego twarzą w błoto. Ale wynik starcia musi być jasny dla obu stron.
Bitwa, która nie kończy się jednoznacznym triumfem, rodzi kłopoty. Tu wypada wspomnieć dynastię Osmanów; miażdżyli rebeliantów silną ręką, ale ich nie poniżali. Okazywali im wspaniałomyślność, a nawet pomagali się zrehabilitować. Jeśli potężna strona nie korzysta z dostępnych środków, by osiągnąć miażdżące zwycięstwo, jej zachowanie jest interpretowane jako tchórzostwo. Czy jest przesadą nazwanie tego zderzeniem cywilizacji? Według Lewisa te różnice mają wielkie znaczenie. Światy chrześcijański i muzułmański były nastawione antagonistycznie i walczyły ze sobą na wielu frontach ponad tysiąc lat.
Pod koniec XVIII wieku na zachodnich uniwersytetach były wydziały orientalistyki i drukowano setki tłumaczeń dzieł arabskich, perskich i tureckich. Świat Zachodu pragnął zrozumieć historycznego przeciwnika. Ale ta ciekawość nie była dwustronna. W świecie muzułmańskim uczeni nie zgłębiali znajomości zachodnich języków, nie byli zainteresowani zachodnią historią i filozofią, nieczęsto tłumaczono zachodnią literaturę na arabski.
Ten stan się nieco zmienił, kiedy zdano sobie sprawę z zachodniego zagrożenia, ale ciekawość innych to swoisty fenomen Zachodu. W muzułmańskim społeczeństwie pojawia się tylko w obliczu zagrożenia. Ten kulturowy fenomen może nie trwać wiecznie, ale jest głębiej zakorzeniony, niż wielu się wydaje. Jakie będą długofalowe skutki wojny w Afganistanie? Tacy jak Ibn Ladin i niektórzy Palestyńczycy myśleli, że Zachód i Izrael zmiękły i nie będą miały ikry, żeby prowadzić wojnę. Wojna w Afganistanie, jak i reakcja Izraela na drugą intifadę udowodniły, że Zachód jest zdeterminowany walczyć, gdy jego cywilizacja jest zaatakowana.
Pozostają więc dwie możliwości: albo ludzie świata muzułmańskiego, zwłaszcza Arabowie, zdecydują, że chcąc zbudować lepsze społeczeństwo, muszą wybrać drogę pokoju i współpracy z Zachodem, albo uwierzą, że ich przegrana była tylko niefortunnym epizodem i muszą dalej podążać obecnym szlakiem. Jak na razie wygląda na to, że tamci wybrali drugą opcję, używając do niej międzynarodowego terroryzmu.
Kiedy mówię "tamci", nie mam na myśli wszystkich Arabów czy muzułmanów. "Tamci" ma tu znaczenie jakościowe, nie ilościowe czy statystyczne. "Tamci" w tym przypadku to głosiciele i realizatorzy apokalipsy. Powszechnie się mówi, że terroryzm jest bronią słabych i że w tym kontekście słabi to ludzie okupowani, biedni, głodni, zrozpaczeni, pozbawieni nadziei.
Klasyczna definicja terroryzmu nie ma zastosowania w przypadku Al-Ka’idy i szkół ISIS fundamentalistycznego terroryzmu; to bardzo bogate organizacje terrorystyczne, które zyskały prawo stałego pobytu najpierw w Sudanie, kilka lat potem w Afganistanie i wreszcie w Iraku i Syrii. Ich przywódcy są niezwykle zamożni, a ich spółki prawa handlowego finansują działalność tych organizacji na całym świecie. Wielu członków grup terrorystycznych pochodzi z klas społecznych, które można uznać za średnie. Te fakty demonstrują, że źródło konfliktu nie jest socjoekonomiczne, ale kulturowe.
(…)
Powyższy fragment pochodzi z książki "Byłem szefem Mosadu" Sabataja Szawita, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego.