Boy-Żeleński. Błazen - wielki mąż
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2008 |
Autorzy | |
Wydawnictwo | |
Seria |
Młodopolski Kraków i międzywojenna Warszawa. Kiedy nagle pojawiają się pierwsze automobile, ówczesna Galicja nadal oświetlona jest lampami naftowymi. Świat nabiera niespotykanej dotąd szybkości i wciąga w swój wir młodego kuzyna Tetmajerów – przyszłego frankofila z angielskim przydomkiem. Wśród oparów młodości Tadeusz oprowadza po kawiarniach, studiuje medycynę i nieszczęśliwie kocha femme fatale ówczesnego Krakowa – Dagny Juel Przybyszewską. Z zaprzyjaźnionych domów na obiad zapraszają go postaci z Wesela Wyspiańskiego. Wszyscy to znajomi i krewni młodego Żeleńskiego. Fuś, późniejsza żona Boya, to nikt inny jak krnąbrna i zalotna Zosia. Na horyzoncie pojawia się Warszawa – stołeczne teatry lepszego i gorszego sortu (Boy był prawdziwym demokratą w wyborze repertuaru), kolejne kobiety. Błazen odczuwa sławę i gorycz oszczerstw, którymi obrzucają go niedawni przyjaciele. Triumfuje jako tłumacz a dostaje po łapach za artykuły o regulacji narodzin i inne „wszateczne” poglądy. Boy jątrzy i irytuje wszystkich z prawa i z lewa. Wielbicieli ma równie wielu. Józef Hen mierzy się w swojej książce z czarną i białą legendą literata. Odbrązawia pomnik postawiony przez gorliwych wielbicieli i demaskuje kłamstwa rzucane z ust boyożerców. Hen pokazuje jak Boy stwarza samego siebie. Wpierw lekarz, propagator akcji „kropla mleka”, społecznik stopniowo przemienia się w kabareciarza, wybitnego recenzenta i tłumacza. Wiele jest w tych wyborach przypadku, sporo benedyktyńskiej pracy i głębokie pokłady talentu. Błazen- wielki mąż to napisany z niebywałą erudycją i dbałością o piękno języka, przewodnik po życiu i przeżyciach Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Smakowite kąski w postaci fragmentów felietonów Boya podlane sosem uszczypliwych, acz niezmiernie inteligentnych uwag Hena tworzą potrawę smakowitą i uzależniającą. Chciałoby się powiedzieć słowami samego bohatera biografi: Cóż za odpoczynek, cóż za smakołyk dla nas literatów, przekarmionych papierem! Życie Tadeusza przetoczyło się podczas największego w historii ludzkości przyśpieszenia cywilizacyjnego. Od dzieciństwa z postaciami fredrowskimi, z epigonami romantyzmu, z marzycielami pracy organicznej – po dojrzałość oko w oko z brutalnym, bandyckim faszyzmem. Był okres, że odczuwał to jako przywilej, iż łączy w swojej osobie dwie epoki, siedzi nijako okrakiem, jak mówił, na granicy czasów: patrzy w przeszłość, przeżywa teraźniejszość i ma odrobinę przyszłości. fragment Hen dostrzega skomplikowane dylematy tam, gdzie publicysta czy historyk o naturze inkwizytora wydałby jednoznaczny, lecz powierzchowny wyrok. Marek Zając, „Tygodnik Powszechny” Błazen – wielki mąż – jest to mistrzowski portret literacki, lecz w realizacji Hena ów tradycyjny portret to zarazem esej i wspomnienie, uczona rozprawa i nowela, swobodna gawęda i wnikliwe studium psychologiczne. Także najprawdziwszy romans. Sprzymierzyły się tutaj wszelkie talenty i umiejętności Jóżefa Hena. Jako powieściopisarz zna wagę zarówno ujęcia panoramicznego, jak i detalu. Feliks Netz, „Kultura”
Numer ISBN | 978-83-7414-383-7 |
Wymiary | 160x240 |
Oprawa | twarda z obwolutą |
Liczba stron | 304 |
Język | polski |
Fragment | Żywoty pań swawolnych Brantóme’a, w bogobojnym, mimo wszystkich przemian, Krakowie – to wyzwanie. Gorszenie matrony krakowskiej zawsze należało, jak wyznawał w jakimś liście, do jego ulubionych zajęć. „Pielęgnowałem mit «zepsutego człowieka» – zakomunikuje w odczycie Francuzom – niby szacowny fetysz”. A w istocie – cóż za zabawa językowa! Książkę rozpowszechniał poprzez subskrypcję. We Lwowie podjął się tego nieoceniony i wierny Kornel Makuszyński, kompan, jak widać, nie tylko od kielicha. Tłumaczowi zarzucono szerzenie pornografii, wydanie książki, bez której mowa polska mogłaby się obejść (ten zarzut będzie wracał), za to Makuszyński wybuchnął entuzjazmem: „...to ci zapisze literatura, żeś jej ofiarował arcydzieło przekładu. Gdzieś się tego cudownego nauczył języka?”. A potem – Rabelais: Gargantua i Pantagruel. Bo benedyktyński trud – choć bez klauzury – to panaceum na klęski, ucieczka od melancholii. W moim życiu zawsze tylko poszukiwałem przyjemności – to było zwierzenie pod publiczność, z oczywistą przesadą. Bo na przykład tłumaczenie Wyznań Rousseau czasem go nudziło. Balzak też nieraz wymagał cierpliwości, nie zawsze dawał satysfakcję. Ale Rabelais! „Och! Był to nowy paroksyzm szczęścia! – czarował Francuzów w odczycie, o którym obecni mówili, że nic bardziej «paryskiego» w życiu nie słyszeli. – Zapewniam was, że kto nie tłumaczył Rabelais’go, nie wie, co to rozkosz życia. Zaśmiewałem się jak szalony, wynajdując słownictwo polskie, które oddałoby owe nieprawdopodobne koncepty geniusza w całym ich smaku”. Cała zielonobalonikowa wirtuozeria, wynalazczość i trafność w doborze słów, celność i jedyność, odżyły w tej literackiej zabawie. |
Podziel się opinią
Komentarze