Praktycznie wszystkie książki z wydawanej przez Znak „medycznej” serii, na które do tej pory trafiłam, prócz czysto popularnonaukowych * Tajemnic ciała* Gonzáleza-Crussí, starały się wykształcić w czytelniku pozytywne nastawienie do medycyny i do lekarzy w szczególności, ukazując blaski i cienie tego zawodu. Cień Hipokratesa, jak sugeruje już sam tytuł, skupia się na cieniach - i to niekoniecznie na tych, które stanowią największy problem dla samych lekarzy, ale przede wszystkim tych, które mogą niekorzystnie wpływać na zdrowie leczonych przez nich pacjentów - ilustrując omawiane problemy wymownymi przykładami prosto z życia – z przychodni, szpitala, karetki pogotowia... Jest to tym bardziej interesujące, że ukazane z punktu widzenia nie sfrustrowanego podmiotu świadczeń medycznych (czytaj: pacjenta) czy goniącego za sensacją żurnalisty, lecz samego lekarza. Czy fachowiec
widzi belkę we własnym oku? Wbrew biblijnemu powiedzonku nie jest to takie trudne; lata pracy w oddziale ratunkowym, dyżurów szpitalnych i ambulatoryjnych wyostrzyły jego wzrok i pozwoliły mu dostrzec różne niedoskonałości w tym, co dzieje się na styku lekarz: pacjent (a także firma farmaceutyczna: lekarz, laboratorium/ pracownia diagnostyczna: lekarz).
Z wieloma twierdzeniami autora można się zgodzić bez cienia wątpliwości. Bo na pewno biurokratyzacja medycyny (narzucana przecież nie przez samych lekarzy, ale przez instytucje ubezpieczeniowe czy inne organa kontrolujące ich pracę) odbiera personelowi znaczną część czasu, który mógłby zostać poświęcony chorym. Na pewno w wielu krajach, nie tylko w ojczyźnie autora, kształcenie lekarzy uwzględnia zbyt mało zagadnień z dziedziny psychologii i komunikacji międzyludzkiej, a to rzutuje na jakość ich kontaktów z chorymi. Na pewno zbytnie zaufanie do własnych umiejętności, skutkujące niewykonywaniem pewnych badań, może niekorzystnie wpłynąć na zdrowie pacjenta, podobnie zresztą, jak ślepa wiara wyłącznie w wyniki badań, z pominięciem tego, co podpowiada intuicja własna, albo - co gorsza - chorego. Nikt też nie zaprzeczy, że przeprowadzone w niewłaściwy sposób badania kliniczne (na przykład ze źle dobranymi grupami pacjentów, z pominięciem istotnego czynnika wpływającego na dany parametr itd.) niejeden raz już
poskutkowały wyciągnięciem błędnych wniosków, prowadzących do fałszywych teorii, których obalenie okazało się trudniejsze, niż by się to mogło zdawać - ani, że siła perswazji firm farmaceutycznych może czasem prowadzić do pewnej przesady w stosowaniu leków. I pewnie prawie każdy, kto zasięgał porady dwóch lekarzy z powodu tej samej dolegliwości, spotkał się z mniej lub bardziej wyrażoną różnicą zdań, może nie aż tak drastyczną, jak opisany w książce policjant cierpiący na zapalenie ścięgna, ale wystarczająco dużą, by wpędzić go w konsternację…
Jednak niektóre przedstawione przez autora tezy wydają się nieco przejaskrawione i w moim odczuciu mogą wpłynąć na to, że człowiek nie posiadający wystarczającego rozeznania w problematyce medycznej samowolnie zrezygnuje z zaordynowanych przez lekarza badań czy leków w obawie przed ich skutkami ubocznymi. Tak się składa, że ze względów zawodowych mam dostęp do ogromnej bazy piśmiennictwa z zakresu nauk biologiczno-medycznych, gdzie nie znalazłam potwierdzenia tak dużej częstości zagrażających życiu reakcji alergicznych na antybiotyki, jaką autor przytacza w kilku rozdziałach za jedynym - niestety nieosiągalnym dla mnie i dla ogromnej większości czytelników, bo wydanym w postaci książkowej w Londynie - źródłem. Zaś mając w rodzinie żywy dowód szkodliwego wpływu gorączki reumatycznej na serce, nie podzielam jego wątpliwości co do opłacalności leczenia anginy paciorkowcowej antybiotykiem. Ale nie każdy jest w takiej samej sytuacji, jeśli więc przyjmie bez zastrzeżeń wszystkie tezy doktora Newmana, może
narazić się na pewne niebezpieczeństwo.
Ponadto, zwłaszcza jeśli nie jest za pan brat z metodyką badań stosowanych w naukach medycznych, może się poczuć trochę znużony, studiując obszerne omówienia wyliczeń statystycznych. Wydaje mi się więc, że większą korzyść z przeczytania tej książki odnieśliby raczej sami lekarze (którzy w zasadzie o podobnych kwestiach powinni się uczyć na studiach czy w trakcie specjalizacji, ale, jak można wnioskować z tekstu, chyba nikt im tego nie proponuje), niż wszyscy inni czytelnicy.