Element baśniowy
Wstrząsające jest to, jak podobnie skończyli najbardziej czczeni artyści czasów komuny. Niemal wszyscy przedawkowali "element baśniowy" (tak alkohol nazywał Hłasko). Z każdą kolejną stroną "Niebieskich ptaków PRL-u" robiło mi się smutniej, mimo że przecież miałam przed oczami pocieszne twarze Maklakiewicza czy Himilsbacha. Liczne wygłupy pomagały im żyć barwniej, ale nie szczęśliwiej. Bo życiorysy mieli dość gorzkie, mimo tylu słodkich przygód.
Dymny, Iredyński, Frykowski, Stachura... Ta lektura skłania do zadawania sobie pytań, czy aby ich wielbiciele przez lata nie ulegali zbiorowej iluzji, że ludzie pokazywani w telewizji lepiej wiedzą, jak żyć. Idole, owszem, przyjmowali pozy bezkompromisowych, prezentowali dystans do rzeczywistości i do samych siebie. Ale ciekawa jestem, jak było, gdy gasły światła. Czy upijając się regularnie do nieprzytomności albo budząc koło kolejnej przypadkowej dziewczyny - nie myśli się o sobie z obrzydzeniem? Zastanawiałam się, czy ta alkoholowo-dziwkarska otoczka naprawdę może imponować?Gdzie ta wartość czyniąca życie chodzącej legendy piękniejszym, mądrzejszym od życia anonimowego Kowalskiego? Miałam wrażenie, że Kałużyński, zafascynowany zawodowymi dokonaniami i towarzyskim urokiem swoich bohaterów, dowartościowuje zwykłych zjadaczy chleba wpatrzonych w ekranowe bożyszcza. Gdzieś między wierszami przemyca refleksję, że prosty człowiek w pewnych sytuacjach nigdy nie szukałby dla siebie usprawiedliwień, natomiast
niejeden intelektualista wymyśliłby teorię tłumaczącą rozmaite świństewka i nawet by w nią uwierzył (albo udawał, że wierzy).
Na zdjęciu: Zbigniew Cybulski