Armada, wydanie zbiorcze, tom 2 – recenzja komiksu wydawnictwa Egmont
Szowinizm, wyzysk, chciwość czy bezsensowne okrucieństwo. Mimo że akcja "Armady" rozgrywa się w dalekiej przyszłości, to w przygodach Navis wyraźnie widać, że nic się nie zmieniło.
Początkowo pierwszy zbiorczy tom "Armady" nie wzbudził we mnie jakichś specjalnych uczuć. Ot sprawnie narysowana, ocierająca się o kicz space opera, powielająca schematy znane choćby z "Valeriana".
Jednak z każdą kolejną stroną coraz mocniej wsiąkałem w świat tak pięknie odmalowany przez Jean-Davida Morvana i Philippe Bucheta. Do tego stopnia, że kiedy dobiłem do końca, już nie mogłem doczekać się ciągu dalszego.
I oto jest. Drugi tom zbiorczy "Armady" tym razem zawiera cztery historie jeszcze mocniej eksplorujące uniwersum Navis. Na pierwszy rzut oka jest po staremu – Morvan i Buchet dalej jadą sprawdzonym patentem. Każdy album to inna stylistyka i literacka konwencja dająca twórcom pretekst do poruszenia uniwersalnych problemów trapiących ludzkości.
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
Główna bohaterka i jej wierni kompani trafiają m.in. na planetę, gdzie toczy się wieczna wojna, biorą udział w więziennej rebelii (highlight albumu) czy na własne oczy przekonują się, do czego zdolni są homo sapiens, tak idealizowani przez dziewczynę.
Jednak oprócz tej pozornej wtórności widać, że seria dopiero teraz nabiera rozpędu. Wątki z różnych historii zaczynają się coraz mocniej przeplatać, intryga gęstnieje, a na jaw wychodzą nowe informacje dotyczące wysoko postawionych sprzymierzeńców i przeciwników.
Autorzy położyli też większy nacisk na rozwój głównej bohaterki. Navis wyraźnie ewoluuje na naszych oczach, przekonując się na własnej skórze o swoich słabościach, ucząc się na błędach i powoli tracąc młodzieńczą naiwność.
Drugi tom zbiorczy "Armady" jeszcze bardziej rozbudza apetyt na ciąg dalszy. To wciąż lekka, bezpretensjonalna, acz niepozbawiona ambicji rozrywka, stanowiąca miły przerywnik przed lekturami cięższego kalibru.