Historia prostytucji w PRL. "W jedną noc potrafiły zarobić więcej niż robotnik przez cały miesiąc" [Wywiad]
Najpierw "gruzinki" oferowały seks za pieniądze w gruzach miast, spotykając się z powszechnym potępieniem, potem "dolarowe dziewczyny" żyły życiem, którego wiele osób im zazdrościło – o historii prostytucji w PRL opowiada Anna Dobrowolska, autorka wydanej właśnie książki "Zawodowe dziewczyny. Prostytucja i praca seksualna w PRL".
Autorka książki zamiast określenia "prostytucja" woli używać słowa praca seksualna, dlatego w tekście słowo jest wzięte w cudzysłów
Przemek Gulda: Jak to się stało, że zajęłaś się tak nietypowym tematem badawczym, jakim jest historia prostytucji w PRL-u?
Anna Dobrowolska: Jednym z najważniejszych źródeł mojego zainteresowania tą kwestią, a szerzej – historią seksualności, jest niezgoda na oficjalną narrację dotyczącą powojennej historii Polski. Nie uwzględnia ona zupełnie doświadczeń wielu ludzi, opiera się na ideologicznych założeniach o totalitarnym charakterze państwa, a pomija indywidualne przeżycia i opowieści. Sposób mówienia o historii, który jest mi znacznie bliższy, a który można nazwać historią kobiecą, feministyczną czy genderową, jest wrażliwy na głosy, które do tej pory nie miały szansy zabrzmieć, bo uważane były za nieważne, nieistotne.
Czyli zwracasz się ku zwykłym ludziom, a dokładniej – zwykłym kobietom?
Tak, bo nie można wciąż mówić o historii przez pryzmat wielkich bohaterek, które dokonywały wielkich czynów. Choć w każdej epoce, o której piszą historycy, znajdziemy przykłady takich wybitnych kobiet, to jednak wyjątki. O wiele powszechniejsze jest doświadczenie zwyczajnego życia, pozbawionego heroizmu. A także – życia spychanego na "społeczny margines", o którym piszę w "Zawodowych dziewczynach". Ono wcale nie jest mniej ważne, również wnosi wiele do ogólnej wiedzy o danej epoce.
Z jakich materiałów korzystałaś, badając losy polskich prostytutek?
Historycy lubią mówić, że dotarli do materiałów, których nikt przed nimi nie widział. W moim przypadku było jednak zupełnie inaczej – badałam materiały dostępne od dawna, np. prasę, filmy, raporty milicyjne, ale starałam się je odczytywać zupełnie inaczej niż wcześniej.
To znaczy jak?
Podam przykład niedotyczący materiałów z archiwum, ale tekstu literackiego. Chodzi mi o "Poemat dla dorosłych" Adama Ważyka, istotny tekst z czasów poststalinowskiej "odwilży". Do tej pory był odczytywany w sposób bardzo, powiedziałabym, konserwatywny: uważano, że to realistyczny opis tego, jak było, jak wyglądały tamte czasy. A Ważyk pisze tam o tym, jak w nowych socjalistycznych miastach takich jak Nowa Huta kobiety "upadały moralnie": uprawiały pozamałżeński seks, zarabiały "prostytucją", dokonywały aborcji.
Staram się pokazać, że to nie neutralny opis sytuacji, ale przede wszystkim bardzo subiektywny wyraz wizji świata, którą przyjął autor. Podobnie jest, kiedy czyta się milicyjne raporty – trzeba pamiętać, że zawierają obraz usług seksualnych tworzony przez ludzi, którzy byli mocno przesiąknięci ideologią, a zarazem byli przecież funkcjonariuszami aparatu przemocy i kontroli. Nauczono ich, że "prostytucja" jest zła, a co więcej – że zawsze powiązana jest z najróżniejszymi patologiami: od alkoholizmu, chuligaństwa do przestępczości. Wiadomo więc, że właśnie tego poszukiwali milicjanci, kiedy zatrzymywali i przesłuchiwali kobiety pracujące seksualnie. W ten sposób bardzo mocno utrwalał się patologiczny obraz rynku usług seksualnych. Zakwestionowanie tych dyskursów władzy było dla mnie najważniejszym celem tej książki.
W jaki sposób próbowałaś dotrzeć do innych punktów widzenia?
W pracy ze źródłami kluczowe było dla mnie szukanie głosów i historii kobiet pracujących seksualnie. Było to bardzo trudne, bo wszystkie ich świadectwa były zapośredniczone, zideologizowane i poddawane interpretacji – mówiąc krótko i wprost: to nigdy nie były bezpośrednie zapisy głosów pracownic seksualnych, ale relacje z ich wypowiedzi, spisane – zwykle w bardzo tendencyjny sposób – przez funkcjonariuszy MO czy socjologów. Próbowałam wyłuskać te opowieści z tego kontekstu i odczytać je samodzielnie, bez tego interpretacyjnego bagażu. I okazuje się, że to są bardzo fascynujące opowieści. Ale też bardzo różne – wiele zależało od dekady, w której zostały spisane.
Zobacz także: kulisy powstawania reportażu o prostytutkach. "To nie jest cukierkowy świat"
Dzielisz w swojej książce czasy PRL na epoki bardzo swoiste, tylko trochę zbliżone do ogólnohistorycznego podziału. Na jakie etapy dzieliła się historia prostytucji w PRL-u?
Można bardzo ogólnie podzielić ją na poszczególne dekady – każda wnosiła coś nowego do sytuacji kobiet. Warto jednak zaznaczyć, że to podział bardzo płynny, ulotny - tak jak w ogóle ulotne źródłowo są zjawiska z zakresu historii prywatności czy seksualności. Druga połowa lat 40. była bardzo brutalna – państwo próbowało siłowo zwalczyć zjawisko "prostytucji" i usunąć z pola widzenia wszystkie "gruzinki" – kobiety, które seks za pieniądze sprzedawały w gruzach zniszczonych miast.
Powstała wtedy sieć Domów Pracy Przymusowej, gdzie miały być one poddane resocjalizacji. Ale ten projekt zupełnie się nie powiódł. Nie udało się też zrealizować buńczucznych zapowiedzi państwa, że zlikwiduje materialne przyczyny, dla których kobiety angażowały się w "prostytucję", że zapewni im miejsca pracy, opiekę społeczną. W latach 50. zaczyna się więc polityka kontroli, ewidencjonowania i prób "naukowego" opisania tego zjawiska.
Zupełnie inaczej wyglądała epoka lat 70. Piszesz w książce, że to były w zasadzie złote lata prostytucji w PRL-u. Dlaczego?
Chodziło o dekadę Gierka i próbę przeprowadzenia przez ówczesne władze wielkiego skoku cywilizacyjnego. Jego podstawowymi elementami miały być wielkie inwestycje, także zagraniczne, i konsumpcja. Otwarcie obyczajowe, kontakty z obcokrajowcami i kilka innych procesów, które zaszły w tym czasie, doprowadziło do powstania zjawiska "prostytucji" dolarowej czy dewizowej. I nagle okazało się, że dziewczyny wykonujące ten zawód zupełnie przestały pasować do tej dawnej opowieści, która pokazywała je jako patologiczne osoby z tak zwanego marginesu.
Były zamożne, ubrane w dobre ciuchy, nierzadko miały całkiem niezłe wykształcenie, znały języki obce, pracowały w najlepszych hotelach i obracały się wśród bogatych cudzoziemców. Dla wielu z nich był to zresztą tylko swego rodzaju przystanek – związywały się z klientami, często zawierały z nimi związki małżeńskie, co otwierało drogę do zdobycia paszportu i wyjazdu z Polski. To była wyjątkowa jak na tamte realia emancypacja ekonomiczna – te dziewczyny w jedną noc potrafiły zarobić więcej niż robotnik przez cały miesiąc.
Czy zmieniła się także opinia o prostytutkach?
- Świetnie widać to w kulturze masowej, choćby w filmach z tamtego czasu, takich jak np. "07 zgłoś się". Dewizowe pracownice seksualne są tam symbolem nowoczesności, seksualnego wyzwolenia, często są wyzywające, błyskotliwe, nierzadko bezczelne. Wyraźnie widać fascynację ich pozycją i możliwościami, które mają. Zmienia się nawet język mówienia o tym, co robią – pojawia się określenie "biznes", "praca w biznesie".
Czy były wtedy mocno uwikłane we współpracę ze służbą bezpieczeństwa?
Jasne, że wiele dziewczyn było tajnymi współpracowniczkami, ale na pewno trzeba zweryfikować powszechne przekonanie, że były na każde zawołanie wszechmocnych służb i że brały udział w nie wiadomo jak wielkich operacjach. Często funkcjonariusze SB przedstawiani są jako wielcy demiurdzy, podczas gdy pracujące seksualnie kobiety są tylko marionetkami w ich rękach.
Myślę, że w wielu wypadkach można mówić raczej o negocjowaniu wzajemnej relacji. Z jednej strony oczywiście służby wykorzystywały ich wiedzę i kontakty, ale z drugiej – ta współpraca dawała pracownicom seksualnym sporo korzyści. Najprostszy przykład to nacisk na klientów, którzy je źle traktowali albo nie płacili – mogły się na nich poskarżyć funkcjonariuszom i wpędzić ich tym samym w poważne kłopoty.
W tym kontekście najciekawszym wydarzeniem tamtej epoki jest opisany w twojej książce proces, który prostytutki wytoczyły portierom z warszawskiego Hotelu Europejskiego. Co to była za sprawa?
- Proces miał miejsce w 1973 roku i rzeczywiście wiele wówczas o tym mówiono. Dziennikarze relacjonujący to wydarzenie byli zbulwersowani. Pytali, jak to jest możliwe, że "prostytutki" mogą występować przed sądem w obronie własnych praw, a nie w roli oskarżonych. To się zupełnie nie mieściło w ówczesnym sposobie pojmowania usług seksualnych.
Czego tak naprawdę dotyczyła ta sprawa?
Zjawiska kuplerstwa, czyli, w języku ówczesnej kryminologii, "czerpania korzyści z ułatwiania uprawiania prostytucji". To coś zupełnie innego niż klasyczne "sutenerstwo". O kuplerstwie mówiło się właśnie w przypadku portierów, którzy wpuszczali dziewczyny do hotelu, czy kelnerów, którzy za pieniądze pozwalali im siedzieć w hotelowej restauracji. Co ciekawe, dziewczyny nie protestowały przeciwko samemu temu procederowi, rozumiały, że jest on częścią systemu. Miały tylko pretensje o to, że portierzy i kelnerzy za dużo od nich biorą. To był kolejny sposób negocjowania przez nie swojej pozycji, a zarazem następny świetny przykład stopniowej emancypacji pracownic seksualnych.
Swoją analizę kończysz w 1989 roku, co nie jest żadnym zaskoczeniem – potem wszystko w Polsce wyglądało już zupełnie inaczej. Czy mogłabyś choćby bardzo pobieżnie naszkicować, co się zmieniło w sytuacji prostytutek?
Trudno mi proponować jednoznaczne interpretacje, bo nie prowadziłam badań w tym zakresie. Najważniejsze zmiany, jakie zaszły po 1989 roku, to na pewno zniknięcie korzystnych przeliczników walutowych – skończyły się czasy, kiedy zarabianie w dolarach pozwalało błyskawicznie dorobić się fortuny. Druga ważna sprawa to otwarcie granic i jego skutki, zarówno w takich aspektach jak większa dostępność zachodnich artykułów, ale i handel ludźmi. Widać też istotne zmiany w ostatnich latach, na przykład w języku, w którym coraz bardziej utrwala się określenie praca seksualna. Zaczynają powstawać stowarzyszenia osób pracujących seksualnie, takie jak koalicja Sex Work Polska, co pozwala na to, żeby w dyskusjach na temat usług seksualnych można było usłyszeć niezapośredniczony głos samych zainteresowanych.
Rozmawiał Przemek Gulda