Wieńczące trylogię Dary Anioła Miasto szkła nie zaskakuje – ani pozytywnie ani negatywnie. Jest minimalnie lepsze od Miasta popiołów (rzecz nietrudna do osiągnięcia, ale jednak pocieszająca). Wciąż roi się w nim od wątków rodzinno-romantycznych rodem z brazylijskiego tasiemca, zaś rozwiązania rozterek uczuciowych, zarówno młodszych jak i starszych protagonistów, pozostają na adekwatnym do tej charakterystyki poziomie. Strzelby zachowane na ostatni akt nie wypalają zbyt spektakularnie, jakby większość przydziałowej akcji została wykorzystana w poprzedniej odsłonie cyklu. Logika intrygi trzeszczy, ale to także konstans. Ostateczna konfrontacja pomiędzy Valentinem i jego demonicznymi zastępami a resztą czarodziejskiego świata wypada bardzo blado. Autorka najwyraźniej miała świadomość, że epicka batalistyka to nie jej specjalność, w związku z czym bez większego skrępowania sięgnęła po wygodne deus ex machina – nie jedyny zresztą raz na kartach trzeciego tomu.
Sporo w powieści niemal groteskowych zachowań postaci, złowrogich eksperymentów z magią i genetyką oraz patetycznych dialogów o błędach i wypaczeniach z przeszłości. Prawie wszyscy dorośli bohaterowie należeli dawniej do Kręgu, co stwarza wrażenie wszechmocy Valentine’a z jednej, a miniaturyzacji teoretycznie licznej (strzegącej wszak bezpieczeństwa całego świata) społeczności Nocnych Łowców z drugiej strony. Nie jest to niestety jedyna fundamentalna sprzeczność w konstrukcji uniwersum. Valentine stawi też wreszcie czoło własnym niezwykłym dzieciom – porzuconemu synowi i odnalezionej po latach córce. Wybierać będzie pomiędzy swoimi uczuciami a wielkim marzeniem o nowym porządku w świecie Nocnych Łowców – porządku, który może mu pozwolić zaprowadzić ostatni z darów anioła Razjela – Lustro, którego położenia nie zna nikt. Jak to w teen fantasy bywa, losy świata spoczywają w rękach nie do końca wyszkolonych bojowo nastolatków, a dorośli stanowią raczej zawadzającą dekorację niż równoprawnych
uczestników opowieści. Clare nie tylko nie czyni najmniejszego wysiłku, by wyjść poza schemat - ona wspomniany schemat z pełną świadomością doprowadza do absurdu, czyniąc to w dodatku ze śmiertelną powagą. Niestety, zniknął humor, który w pewnym stopniu ratował poprzednie tomy.
Z nowości mamy Idris, tytułowe miasto szkła (a właściwie jego konturowy szkic), stolicę Nocnych Łowców, nowego Inkwizytora (nie lepszego od poprzedniczki), kilkoro nowych bohaterów…i to wszystko. Dostajemy też potwierdzenie, że zasadniczo Valentine ma sporo racji, krytykując Clave, które jest w istocie zacofane, krótkowzroczne i godne co najwyżej odesłania na śmietnik historii. Wystarczy jednak jedna, niezbyt imponująca, przemowa bezczelnej smarkuli, by zapoczątkować przełomową reformę skostniałej instytucji i położyć kres głębokiej niechęci pomiędzy Nocnymi Łowcami i Podziemnymi. No, dobrze, sama przemowa może by nie wystarczyła, ale wsparta spektakularną magiczną sztuczką z miejsca wymazuje lata waśni i hektolitry przelanej, a niekiedy wyssanej krwi. Tak działa uniwersum Darów Anioła, w którym z najbardziej zagmatwanej sytuacji można znaleźć zaskakująco proste wyjście. Ceną, jaką trzeba zapłacić za podobną mechanikę, jest rozbrat z logiką i nawet śladowym prawdopodobieństwem, ale
czego się nie robi, by skończyć zgodnie z planem i dominującym wśród nastoletniego targetu pragnieniem tryumfu sprawiedliwości i miłości przystojnych oraz utalentowanych bohaterów? Taki finał wart jest każdej ceny.