I kolejny tom z głowy. Zastanawiałam się, czym autorka chce te siedem tomów, na które rozplanowała perypetie Hana i Raisy, zapełnić, ale właściwie już nad tym rozmyślać nie muszę. Fakt, że spoiler z tylnej strony okładki dotyczy wydarzeń, które mają miejsce niemalże w połowie Tronu Szarych Wilków (o wcześniejszych nie bardzo da się coś napisać poza „bohaterowie są w drodze powrotnej do Fells”), stanowi dostateczne wyjaśnienie.
Siedzę, patrzę bezradnie na klawisze i właściwie nie wiem, co nowego można napisać o kolejnym tomie cyklu Chimy, nie zdradzając treści fabuły, która jest, mówiąc łagodnie, szczątkowa. Dałoby się bez trudu opisane w tym tomie wydarzenia zmieścić na dwustu, a nie bez mała sześciuset (prawda, że rozdmuchanych edytorsko) stronach.* Ba, obiektywnie i dwieście stron to mogłoby być za wiele.*
Siedem królestw przeobraża się w literacki odpowiednik telewizyjnego tasiemca z rodzaju „można nie obejrzeć dwudziestu odcinków, a bohaterowie i tak nie wyjdą z ostatnio zajmowanego pokoju i nie dopiją wina, które mają w kieliszkach”. Drugi tom chwaliłam, pisząc, że w porównaniu z pierwszym cały czas coś się działo i można się było chwilami akcją zainteresować. W Tronie teoretycznie też coś się dzieje. Ba, jest cała seria zamachów na księżniczkę, mających uniemożliwić jej objęcie tegoż tronu. Tylko co z tego, że są zamachy, skoro kompletnie nie ma napięcia? Z góry bowiem wiadomo, że zarówno Raisa, jak i Han, są nietykalni i krzywda im się stać nie może do końca tomu siódmego. Owszem, cierpią, a nawet tracą życie postaci poboczne, ale beznamiętny, pozbawiony wyrazu styl autorki, oraz sposób, w jaki buduje ona postaci drugoplanowe, obdarzając je jedną czy dwoma cechami i zupełnie kastrując z indywidualności, sprawiają, że czytelnika nie wzruszy ich los. Są jak zbite pionki, a nawet nie do końca, bo
właściwie wykorzystany pionek może mieć spore stategiczne znaczenie dla przebiegu rozgrywki.
Wciąż największą wadą fabuły jest jej całkowita przewidywalność - poznajemy na przykład w tej odsłonie tożsamość Kruka, ale jeśli dla któregokolwiek czytelnika okazuje się ona takim zaskoczeniem, jak dla Hana Alistera, to musi to być czytelnik, hm, eufemistycznie rzecz ujmując, skrajnie nieuważny.
Zalety, zalety... za co ja przyznałam tej powieści całe cztery punkty? Rozwleczona, przewidywalna, ze schematycznymi bohaterami... Mimo wszystko nie czyta się najgorzej, choć tym razem korektor chyba zbytnio się śpieszył. Ponadto chyba właśnie takie historie tzn. możliwie najdłuższe i w miarę proste, znajdują uznanie czytelnika docelowego Siedmiu królestw, czyli przedstawiciela tej mitycznej młodzieży, choć raczej młodszej i słabiej oczytanej, w fantastyce i nie tylko. Wciąż jednak stoję na stanowisku, że, nawet poruszając się w ramach podobnego typu literatury, bez trudu można znaleźć tytuły lepsze, i to o wiele.
Czy dalej będzie lepiej? Kolejny tom jest już w zapowiedziach, ale moja nadzieja na progres po najnowszej odsłonie jest bardzo niewielka.