Trwa ładowanie...

100 taczek dziennie, jedna zupa, wyzysk do kresu sił. Tak mordowano Polaków pracą w sowieckich obozach

Z łagrów nie było ucieczki. Więźniów pilnowali bezwzględni strażnicy w mundurach i kryminaliści, stanowiący swoistą elitę obozu. Praca ponad siły i głodowe racje żywnościowe powodowały, że odsetek śmiertelności w łagrach był przerażająco wysoki.

Więźniowie przy budowie Kanału Białomorsko-BałtyckiegoWięźniowie przy budowie Kanału Białomorsko-BałtyckiegoŹródło: Wikimedia Commons
d2x572m
d2x572m

Sowiecki system obozów karnych został założony zaraz po rewolucji październikowej. Zalążkiem gułagu jako miejsca izolowania i niewolniczej pracy więźniów politycznych był obóz założony w 1923 r. na Wyspach Sołowieckich.

Łagry powstawały na słabo zaludnionych obszarach, gdzie budowano ważne obiekty przemysłowe lub transportowe. Modelowym przykładem wykorzystywania pracy niewolniczej była budowa kanału Biełomor (1931-1932). W styczniu 1935 roku w łagrach przebywało już ponad milion więźniów, w 1938 były to już dwa miliony. Panowały tam surowy klimat i nieludzkie warunki bytowe - pracę przerywano dopiero przy -54 stopniach Celsjusza.

Szkic z pamięci obozu w Butugyczagu Związek Sybiraków
Szkic z pamięci obozu w ButugyczaguŹródło: Związek Sybiraków

Pierwsi Polacy zaczęli trafiać do sowieckich obozów zagłady w latach 30. w ramach tzw. akcji polskiej. Po zagarnięciu wschodnich ziem Rzeczpospolitej przez Sowietów w 1939 r. w dalekie ostępy zaczęto deportować tysiącami "polski element kontrrewolucyjny"; inteligencję, patriotów, zamożnych gospodarzy i ziemian.

d2x572m

W książce "Polacy w sowieckich łagrach. Nie tylko Kołyma" autorstwa Sebastiana Warlikowskiego zawarto w większości nigdy niepublikowane relacje tych, którzy przetrwali białe piekło sowieckich łagrów. Mimo że jej bohaterowie przeżyli i wrócili do ojczyzny, to groza łagrów odcisnęła w ich duszach trwałe piętno.

Prezentujemy fragment książki.

Losy Jarosławy Michalewskiej

Pani Jarosława Nakoneczna – magister farmacji, po studiach we Lwowie pracowała w aptece w Stanisławowie. Nadszedł rok 1945, wojna miała się ku końcowi. W Stanisławowie działały już władze radzieckie, ale pani Jarosława (jak większość ludzi) sądziła, że jej się nic nie stanie. Do 1941 r. dali jej spokój, więc teraz też tak będzie. Zresztą z jakiego powodu mieliby ją aresztować? Ale NKWD wiedziało, za co.

d2x572m

Pojawili się w mieszkaniu akurat 1 kwietnia 1945 r., ale to nie był primaaprilisowy kawał. Jak zwykle zrobili gruntowną rewizję i powiedzieli: Sobirajtieś. Osadzono ją w więzieniu w Stanisławowie, obwiniano o udział w AK, a więc z art. 58 k.k. ZSRR, któryś tam paragraf. Śledztwo trwało kilka miesięcy, wreszcie odbył się proces i otrzymała wyrok "normalny" – 10 lat obozów plus pięć lat utraty praw obywatelskich. Gdzieś na początku 1946 r. została przewieziona do więzienia we Lwowie – jak się okazało, zbierano tam ludzi z okolicy, aby ich przetransportować w większej grupie. Akurat na Wielkanoc załadowano wszystkich do okratowanych wagonów towarowych i wywieziono w nieznane. Na szczęście to już nie była zima. Po mniej więcej miesięcznej podróży dotarli do przeciwległego krańca ZSRR, do portu Nachodka. Po drodze sporą część więźniów, wśród których byli Polacy i Ukraińcy, wysadzano w różnych obozach.

W Nachodce tych, którzy zostali, załadowano na statek i zawieziono do Magadanu. To był wstęp do osławionej Kołymy. W Magadanie skierowano ją do pracy w obozowym szpitaliku. Pracowała więc we względnie dobrych warunkach przez mniej więcej rok. Zaczęła poznawać życie obozowe, tamtejsze warunki i prawa, ale jeszcze zbytnio nie dało się jej we znaki. W Magadanie widziała po raz pierwszy białe noce latem.

Polacy w sowieckich łagrach. Nie tylko Kołyma - Sebastian Warlikowski

Władze obozowe czuwały jednak nad tym, by więźniowie nie siedzieli zbyt długo w jednym obozie. Tak więc chyba latem 1947 r. kazano im wsiąść do podstawionych ciężarówek, które ruszyły na północ, w stronę gór. Z tej podróży utkwiło jej w pamięci, że pobliskie góry były pozbawione zieleni; czarne, jakby zryte. Przyczynę tego miała później okazję poznać sama. A tymczasem krajobraz się zmieniał – droga wznosiła się w górę, potem przejechali przez przełęcze i chyba na drugi dzień po przebyciu kilkuset kilometrów wysadzono ich w nowym obozie. Jak się okazało, miejscowość ta, położona na płaskowyżu wśród gór, nosiła nazwę Susuman.

d2x572m

W Susumanie na dobre poznała życie obozowe. Obóz, jak wiele innych, otoczony był drutami kolczastymi i wieżami strażniczymi. Uwięzione kobiety zamieszkały w barakach. Były to długie budynki drewniane, umeblowane wewnątrz piętrowymi narami ustawionymi wzdłuż dłuższych ścian. Środkiem biegł korytarz, w którym ustawiono stoły słabo oświetlone brudnymi żarówkami. Tak było w lepszych obozach, jak w Susumanie, gdyż w innych oświetlenie stanowiły kopciłki – blaszane puszki z knotem, które napełniano naftą. Paląca się nafta kopciła się, stąd nazwa tego źródła światła (i sadzy).

Baraki służyły w zasadzie jako miejsce odpoczynku nocnego. Był to odpoczynek problematyczny, gdyż na śpiące kobiety rzucały się tysiące pluskiew zawsze spragnionych żeru. Toczono z nimi walkę, ale niestety zwycięsko wychodziły z niej pluskwy.

Piszemy tu o więźniarkach, gdyż obozy kobiece były oddzielone od męskich; nie uznawano koedukacji, zresztą ze zrozumiałych względów.

d2x572m

Więźniarki pracowały od świtu do nocy. Jako odzież służyły im tiełogrejki i spodnie, na ogół brudne i udekorowane dziesiątkami łat. Specjalne brygady stale tę odzież, zdawaną przez więźniów, którzy odeszli na wolność, a częściej zmarli, łatały i doprowadzały do dalszego użytku.

"Polacy w sowieckich łagrach. Nie tylko Kołyma" autorstwa Sebastiana Warlikowskiego
"Polacy w sowieckich łagrach. Nie tylko Kołyma" autorstwa Sebastiana Warlikowskiego

Jako wyżywienie dostawały porcję chleba, rano i wieczorem jakąś namiastkę kawy czy herbaty, na obiad rzadką zupę i na ogół jakąś kaszę, a czasem solone ryby.

d2x572m

W Susumanie pani Jarosława musiała już brać udział w ogólnych zajęciach w brygadach roboczych. Pamięta, że zimą pracowały na lesopowale – w lesie ścinały drzewa, które inne brygady ściągały, a raczej spuszczały z góry, bo teren tam był górzysty, na drogi, którymi materiał wieziono dalej. Praca była ciężka, wykonywana wyłącznie za pomocą rąk; do ścinania drzew używano dwuosobowych ręcznych pił.

Zimą mrozy dochodziły do minus 60 stopni. Na szczęście na ogół pogoda była wówczas bezwietrzna i ruch pozwalał na przezwyciężenie zimna. Gorzej było, gdy zjawiała się purga – niesamowita zamieć śnieżna z huraganowym wiatrem. Opad śnieżny był tak gęsty, że nie było nic widać dwa kroki dalej. Płatki śniegu wciskały się do nosa, uniemożliwiając oddychanie. Kto żyw, chował się do najbliższego pomieszczenia. Jakakolwiek praca wówczas była niemożliwa.

Latem wszystkie kobiety pracowały w polu; nie wiadomo, czy były to pola kołchozowe, czy też jakieś gospodarstwo obozowe. Popularna piosenka mówiła: Kołyma, Kołyma, czudnaja płanieta – w osiem miesiacew zimy, ostalnoje leto (Kołyma, dziwna planeta – osiem miesięcy zimy, a reszta – lato). Mimo tak krótkiego lata ku zdumieniu przybyłych rośliny nadążały jakoś z wegetacją i wydawały owoce. Oczywiście rośliny typu kapusta, kartofle, owies, nawet pszenica (…).

d2x572m

I tak biegły dnie, tygodnie, miesiące…

Przetrwaniu w tych ciężkich warunkach pomógł przypadek. Pani Jarosława pamięta, że praca ponad siły zaczęła już ją fizycznie wyniszczać. Jakoś dla podratowania sił, aby zarobić na dodatkową żywność, wraz z koleżankami zajęła się po pracy wyszywaniem.

Miejscowe wolne kobiety płaciły za to żywnością – plackami, chlebem, co kto miał. To wyszywanie dostrzegła i oceniła kierowniczka obozowego szpitalika i – jak to kobieta – zapragnęła sobie przyozdobić swój oddział. Wzięła więc panią Jarosławę do szpitala do pomocy. Tam przynajmniej nie było morderczej pracy. Przy szpitaliku była apteka, której kierownik – Żyd – szukał pomocnika. Gdy się dowiedział, że pani Jarosława jest farmaceutą, z otwartymi rękami wziął ją do apteki. Nie pracowała jednak tam długo. Kierownik apteki miał bowiem ręce zbyt otwarte – kobieta mu się spodobała, ale bez wzajemności. Uciekła więc z apteki. Ponieważ nie chciała sobie poprawić losu, wkrótce została przez władze skierowana do nowego obozu w Wakchance.

W Wakchance trzeba było znowu pracować fizycznie. Podstawowym zajęciem więźniów było bowiem wydobywanie złota. Stosowano metodę prymitywną, wymagającą ogromu pracy rękoma. Jedne brygady kruszyły skałę za pomocą łomów, łopat itp. Inne kobiety taczkami woziły rozdrobnioną skałę do specjalnie poprowadzonego strumienia.

Norma była ponad siły – 100 taczek dziennie. Dno strumienia w pewnym miejscu wyłożone było jakąś tkaniną. Po wrzuceniu okruchów skalnych do wody silny prąd unosił cząstki mineralne, a na tkaninie pozostawało samo złoto, które pieczołowicie zbierano do woreczków. Tu stało się wreszcie jasne, dlaczego okoliczne góry koło Magadanu były takie czarne. Po prostu były zryte przez poszukiwaczy złota!

Uzysk złota był niewielki, wymagał więc znacznego nakładu pracy. Dodatkowym obciążeniem dla pracujących więźniów była konieczność pracy za błatnych (kryminalistów), którzy siedzieli i nie pracowali (pewnie grali w karty), ale przecież ktoś za nich normę musiał wykonywać! Straż obozowa nie była w stanie ich do pracy zmusić.

W Wakchance pani Jarosława doczekała się zwolnienia. Był to pamiętny dzień, 14 stycznia 1954 r.

Za dobre sprawowanie zwolniono ją o rok wcześniej. Oczywiście, tak jak w wypadku Jerzego i innych byłych więźniów Kołymy, wolność oznaczała konieczność dożywotniej pracy na Kołymie po wolnomu najmu, z okresowym meldowaniem się na milicji.

Pani Jarosława przeniosła się więc do pobliskiego Ust’-Omczugu, gdzie zaczęła pracować w aptece. I tu poznała Jerzego, który pracował na stacji paliwowo-benzynowej. (…)

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d2x572m
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2x572m