Pies w windzie, ogórek na drugie śniadanie, sny babki, papież i komisarz Reks… po prostu życie!
Jak wszyscy wiedzą, szata zewnętrzna - czy to człowieka, czy książki - nie zawsze koresponduje z wnętrzem. Ale pierwsze wrażenie często jest trudne do przełamania. Toteż gdybym natrafiła na Historie ważne i nieważne na półce w księgarni, najpewniej nie wzięłabym ich do ręki, odstręczona wyłaniającą się z grobowej czerni twarzą mumii; po takiej okładce spodziewałabym się zawartości ponurej, może wręcz makabrycznej, jakiegoś rozdrapywania starych ran, wywlekania mrocznych kart historii, jednym słowem czegoś, na co niekoniecznie mam ochotę.* Nazwisko autora nie jest jeszcze w Polsce znane na tyle, by od razu było wiadomo, czego można po nim oczekiwać, zwłaszcza, że do tej pory przełożono na polski tylko garść jego wierszy, a tu mamy do czynienia z utworami prozatorskimi.*
Zatem chwała genialnym informatykom, którzy kilka dekad temu wynaleźli genialne medium, pozwalające czytelnikowi nie tylko zasięgnąć informacji o autorze, ale i zakosztować próbek jego twórczości (włącznie z najnowszymi utworami) w tłumaczeniach i w oryginale! Po trzykroć chwała, bo gdyby nie wyszperane na stronie wydawcy trzy urywki Historii ważnych i nieważnych, nie miałabym pewnie motywacji do sięgnięcia po nie, a co za tym idzie, i okazji nasycenia się do woli tą smakowitą prozą.
Jak nazwać teksty pomieszczone w tym zbiorku? Niektóre z nich można uznać za mikro-opowiadania, inne balansują gdzieś na pograniczu felietonu i eseju; jedne trochę przypominają * Fotografie* Andermana , drugie Zapiski na pudełku od zapałek Eco czy urocze miniaturki z tomiku Dickens, cukrowa wata i inne smakołyki Delerma . Jak powiada sam Bondar w jednym z wywiadów udzielonych po opublikowaniu książki, zdecydowana ich większość, opatrzona podtytułem Historie ważne, wybrana została spośród ponad dwustu, pisanych „na zamówienie
dziennika Hazeta po-ukraińsky. Raz w tygodniu w ciągu pięciu lat […]”; jedyną stałą ich cechą miała być „objętość 1800 znaków ze spacjami”, zaś treść miała pozostawać wyłączną sprawą autora. Tak mała przestrzeń ogranicza; ale ograniczenie to może paradoksalnie przyczynić się do rozwinięcia skrzydeł pisarza, zmuszając go do przycinania i szlifowania tekstu, do odrzucania nadmiaru materiału – tak jak rzeźbiarz odrzuca zbywające kawałki drewna, przeistaczając toporny klocek lub sękaty konar w zgrabny i subtelny posążek. I rzeczywiście, Bondar okazał się nader wprawnym rzeźbiarzem słów, wyczarowując rzadkiej urody obrazki z zupełnie czasem banalnych epizodów czy przypadkowych myśli. Czy mowa o dziecięcych przekomarzaniach z bratem, czy o zmartwieniach podwożonego autostopowicza, o tęsknocie babki za nieżyjącym mężem czy o losie myszy uratowanej z łap kotki – nigdzie ani jednej zbędnej frazy, ani jednego słowa nie na miejscu, wszędzie ta sama wyrazistość podszyta raz nostalgią, raz dyskretną ironią, a często
mieszanką jednej i drugiej. To samo zresztą dotyczy siedmiu nieco dłuższych Historii ważnych, równie osobistych i równie kunsztownych opowieści o postaciach, które z jakiegoś względu okazały się dla autora ważne: Erneście Hemingwayu , Osipie Mandelsztamie (a przy okazji i innych rosyjskojęzycznych poetach pochodzenia żydowskiego), Gabriele d’Annunzio , niewymienionej z nazwiska kobiecie imieniem Sołomija (dociekliwy czytelnik bez trudu odkryje, że chodzi o pisarkę, tłumaczkę i publicystkę Sołomiję Pawłyczko), „dziadku Teosiu”, a także papieżu Janie Pawle II i… komisarzu Reksie.
Obcowanie z taką prozą – w rewelacyjnym przekładzie Bohdana Zadury (któremu autor również poświęcił jeden ze swoich tekstów) - to czysta przyjemność; mam wrażenie, że nie znudziłoby mi się nawet w przypadku znacznie pokaźniejszej objętości, a wrażenie to jest silne do tego stopnia, że na następną wydaną u nas książkę Bondara rzucę się w ciemno (na wszelki wypadek nie patrząc na okładkę).