"Mój mąż nie żyje"
W klinice psychiatrycznej Jagielska znalazła się po tym, jak pielęgniarce w szpitalu dziecięcym powiedziała, że jej mąż nie żyje. Odwiozła syna ze złamaną ręką do szpitala, a następnie kilka godzin czekała w izbie przyjęć:
"Potem położyli go na oddziale, w sali tuż przy drzwiach poczekalni. Siedziałam tam i czekałam. Pielęgniarka się denerwowała, ponieważ minęły godziny odwiedzin, nie wiedziała, co ze mną zrobić, nie wolno siedzieć w poczekalni po godzinach odwiedzin. [...] W końcu zapytała, dlaczego nie idę do domu. Nie mam męża, innych dzieci?... Powiedziałam, że mój mąż nie żyje, zginął wczoraj".
Dlaczego tak powiedziała, skoro jej mąż był w tym czasie w pracy, w redakcji "Gazety Wyborczej"? "Po prostu miałam wrażenie, że zginął wczoraj, to mi się wydawało prawdziwsze. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że siedzi w budynku na Czerskiej, czułam, że tak nie jest. Po pracy przyjechał po mnie do szpitala, a potem przywiózł tutaj, do domu w Dolinie. Wybrał dla mnie ładne miejsce, takie zielone, pełne światła i melodyjek, zawsze dobrze reagowałam na światło".