Życie w warszawskim getcie. "Mama zawsze wraca" Agaty Tuszyńskiej
Zosia Zajczyk miała trzy lata, gdy trafiła z rodziną do warszawskiego getta. Kiedy została już tylko z matką, ta przeniosła dziecko do piwnicy, gdzie mała Zosia spędziła długie miesiące. To jej historię – czekania i ukrywania się, najpierw w getcie, a potem po aryjskiej stronie – opowiada książka Agaty Tuszyńskiej "Mama zawsze wraca" zilustrowana przez Iwonę Chmielewską.
Katarzyna Izdebska-Białka: Książka "Mama zawsze wraca" ma dwie bohaterki. Obie pełne życia. Zosię, ufną i nieświadomą tego, co się dzieje, i jej mamę, która robiła wszystko, żeby córka nie odczuwała koszmaru wojny.
Agata Tuszyńska: Myślę, że Zosia jest taka, jaka jest dzięki matce. Matka – Natalia Zajczyk - wymyśliła sposób, by przeprowadzić dziecko na tyle, na ile to możliwe, "suchą nogą" przez ten okrutny czas wojny, czas strachu i pogardy. I w tym dziecku tego strachu, który przecież istnieje na zewnątrz, nie widać. Matka nigdy nie pozwoliła córce myśleć o sobie jako o ofierze, o kimś, kto jest biedny i skrzywdzony. Przeciwnie, starała się wszystko widzieć w promiennym świetle. Zarówno ciemną piwnicę ze szczurami, jak i to, czego można dziecko nauczyć. I zawsze je chwaliła, otaczała miłością tworzącą poczucie bezpieczeństwa, a także budującą pogodę ducha.
Dziecko je ścianę, zjada glisty. Matka nigdy nie łapie się za głowę, nie karci, nie poucza.
Zastanawiam się, czy Natalia Zajczyk byłaby taką samą matką w czasach pokoju, czy to wojna podpowiedziała jej taki sposób wychowywania. Była z zawodu nauczycielką, musiała wiedzieć, jak uczyć dzieci. Ale czas wymagał od niej też niezwykłego hartu ducha. Na początku w getcie miała dużą rodzinę, wychodziła na aryjską stronę, by wszystkich wyżywić, miała mnóstwo rzeczy na głowie, a jednak znajdowała w sobie siłę, żeby chronić swoje dziecko. Nigdy nie była dla Zosi surowa, niecierpliwa, nie krzyczała, nie skąpiła jej uwagi i czułości. A może tylko Zosia to tak zapamiętała?
Dziewczynka była ukryta w piwnicy, ale przez okienko zobaczyła chłopca, który - jak myślała – zasnął, a jego nogę zjadły szczury. Czy dziecku trzeba opowiadać o tym, co się naprawdę stało?
Gdyby mama jej powiedziała, że chłopczyk umarł i wtedy szczur odgryzł mu nogę, Zosia bałaby się podwójnie. Natalia chciała jej za wszelką cenę oszczędzić bolesnej wiedzy o rzeczywistości. Opowiadała świat tak, by nie wzbudzał lęku albo przynajmniej, by go minimalizować. Mała mieszkała przecież ze szczurami i nie miała złych doświadczeń. Towarzyszyły jej w kryjówce. To niezwykle ważne, jak przedstawimy małemu człowiekowi to, co jest wokół. Słowa mogą uspokajać, budzić ufność, przekonanie, że wszystko się ułoży. I że mama zawsze wróci.
Tego nauczyła się Zosia. W to uwierzyła. To stała się jej prawda, wtedy w piwnicy i na resztę życia.
A czy na pewno nie miało to na nią negatywnego wpływu?
Jedną z moich ulubionych scen w tej historii jest ta, w której Zosia wyprowadzana z getta orientuje się, że nie wzięła z piwnicy swojej lalki Zuzi, swojej - jak mówi - córeczki. Zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, że w worku, w którym jest przenoszona, ma być niczym węgiel – leżeć cicho i się nie ruszać. A mimo wszystko powoduje, że człowiek, który się dla niej naraża, wraca do getta. "Pan jest gorszy niż Niemiec z SS. Jak mama może zostawić swoją córeczkę?" – tłumaczy. Walczy o wartości, które wpoiła jej matka. Odróżnia dobro od zła.
Zosia będąc w getcie, miała 3-5 lat. Czy kiedy o tym opowiadała, tak dalekie wspomnienia były w niej wciąż żywe, czy musiała ich szukać w pamięci?
To, co ją spotkało podczas wojny, było tak głębokim przeżyciem, że trwało w niej mimo wieloletniego milczenia. Nie miała z kim o tym rozmawiać, jej mama zmarła zaraz po przyjeździe do Izraela. A tam nikt nie chciał jej słuchać, nie tylko o getcie i okupacji, ale nawet o Warszawie. Budowano nowe jasne życie, jak najdalsze od śmierci, wojennego poniżenia, bycia ofiarą. Kiedy Zosia spotkała swojego przyszłego męża, oboje długo nie wiedzieli, że są z Polski - mówili po hebrajsku i nie wracali do przeszłości. Na tyle to, co ich spotkało w czasie wojny, było wygnane z pamięci. Ale wciąż było, tylko zamurowane.
Kiedy dowiedziała się pani o Zosi?
Po raz pierwszy usłyszałam historię Zosi w połowie lat 90., podczas drugiego lub trzeciego pobytu w Izraelu. I był to jeden z pierwszych razy, kiedy ona ją opowiadała. Nie pierwszy, bo wcześniej próbowała w Yad Vashem, gdzie nagrywa się przeżycia z czasu Zagłady, ale tam wyrażono wątpliwość, czy z racji swego wieku jest w stanie cokolwiek pamiętać. Bardzo się obraziła. Długo milczała. Wyznała mi, że tak naprawdę wszystko do niej wróciło, gdy urodziła własne dzieci. Kiedy jej syn miał tyle lat, ile ona, gdy była w komórce, zaczęła odchodzić od zmysłów, wyobrażając sobie, że musiałaby to dziecko zostawić i narazić na to wszystko, na co historia naraziła ją i jej mamę.
Pani mama, Halina Przedborska, miała 9 lat, kiedy trafiła do getta. Była już świadoma, wiedziała, kto jest wrogiem, jakie jest zagrożenie. Tu odbiór wydarzeń musiał być inny niż u Zosi.
Wszystko wiedziała. Szybko dorosła. Była w getcie z rodziną, w tym z dwoma kuzynami, Marysiem i Iziem, pięcio- i trzylatkiem. Podczas łapanek musieli się chować w koszu na brudną bieliznę. Jej zadaniem było wtedy uciszenie chłopców, mieli być - jak Zosia - niemi i nieruchomi. To była sprawa życia. Rozumiała. Chowała się później po aryjskiej stronie, w pustych mieszkaniach, w piwnicy, bez światła. Najpierw z mamą, a potem już sama. Nie miała lalki, miała książki. Zepsuła sobie oczy, czytając w ciemności. Nauczono ją pacierza. Tylko że jej mama nie wróciła.
"Mama zawsze wraca".
Ten tytuł jest przewrotny. Jego echem jest scena na statku płynącym do Izraela, kiedy chłopiec na słowa Zosi "moja mama żyje", mówi: "to niemożliwe, nie ma takiej mamy, która by żyła".
Mała Halinka Przedborska była na koloniach w Wildze latem 1944 roku. Miała zostać odebrana przez swoją mamę. Wszystkie dzieci wracały do domu, a ona została całe lato i jesień. Dopiero w styczniu 1945 roku przyszedł po nią jej ojciec, mój dziadek. Bała się go, wrócił z niewoli niemal po pięciu latach. Od razu zrozumiała, że mamie musiało się coś stać, bo gdyby żyła, na pewno by po nią wróciła.
A czy pani mama z czasów wojny ma w pamięci jakiekolwiek przebłyski, nazwijmy to, "zwykłego życia" czy odebrano jej dzieciństwo całkowicie?
Z wojny pamięta tylko lęk i czekanie. Lęku nie pozbyła się nigdy. Symboliczny jest dla mnie związek naszej rodziny z rodziną Zosi Zajczyk. Obie mamy były nauczycielkami, przechodziły w getcie tyfus, dla obu najważniejsze było życie ich jedynaczek. Mała Halinka z rodzicami, z mamą Delą Goldstein, mieszkała przed wojną na Żoliborzu, na Krasińskiego 18. Na tej samej czwartej kolonii WSM-owskiej zamieszkała po wojnie Natalia Zajczyk z małą Zosią. Moja mama przez jakiś czas ukrywała się tam w piwnicy i jak Zosia patrzyła przez zakratowane okno na nogi przechodniów. Co jakiś czas wychodziła z mamą nocą na podwórko "wietrzyć futro". Nikt ich nie mógł zobaczyć. Dozorca pilnował.
Jakiej wielkości mogła być taka komórka?
Pewnie miała 2-3 metry. I niski strop. Tyle.
W komórce małej Zosi było jeszcze drewno, a ona sama nie mogła podchodzić pod okienko, żeby nikt jej nie zauważył. Dziecko nie mogło się więc tam nawet specjalnie ruszać.
No tak, ale przecież byli też tacy Żydzi, którzy ukrywali się w szafie i wychodzili jedynie za potrzebą albo w stodołach, schowkach. Kiedy ich w końcu opuścili, nie potrafili chodzić. Zosia też nie miała wprawy, gdy wyszła z worka, w którym niesiono ją na aryjską stronę, przewróciła się po kilku krokach.
Słynny "Dziennik Anny Frank" pokazywał spojrzenie 13-latki na czas wojny i prześladowań Żydów. Zosia jest dużo młodsza.
Znam bardzo wiele książek z literatury Holokaustu. Czytam je od lat, stale, mozolnie. W pewnym momencie miałam wrażenie, że już wszystko, co było możliwe, przeczytałam i że nie można nic więcej na ten temat powiedzieć komuś takiemu, jak ja. Anna Frank, pisząc swój dziennik, była już dziewczynką. Posługiwała się zupełnie innym językiem. Poza tym jej zamknięcie było w porównaniu z uwięzieniem Zosi - luksusowe. Tajemnica historii Zosi leży w języku tej opowieści. Długo nie potrafiłam go znaleźć. Musiały minąć lata, wiele sama musiałam przemyśleć i przeżyć. Dojrzeć niejako do zrelacjonowania tego doświadczenia. Opowiada dziecko, a jednocześnie dorosła kobieta. Czujemy w tym dziecinne przeżycie, wychwytujemy spieszczony język. W bardzo prosty sposób opowiadane są rzeczy niezwykle dojmujące, trudne i okrutne. Na tym styku niemożliwości uczuciowych rozgrywa się największa walka.
Czy Zosia jeszcze żyje?
Żyje. Mieszka w Izraelu z mężem i kotem. Jest matką dwójki dzieci i dumną babcią dwójki wnuków. Ciągle haftuje, czego nauczyła ją mama w warszawskim getcie. Po ostatniej chorobie straciła władzę w rękach, ale udało jej się wydobyć z tej niemocy właśnie po to, by haftować. Własnoręcznie zrobione przepiękne, kolorowe pejzaże z włóczki wiesza na ścianach swojego domu w słonecznej Jerozolimie. I ciągle najchętniej opowiada o mamie. Mama jest dla niej wciąż najważniejsza. Jej zdjęcie, zrobione pięć dni po wyjściu z getta, nadal stoi w małżeńskiej sypialni.
Brytyjski obóz Hitlera. Pierwsze takie badania od wojny
Jak pani Zosia odebrała książkę o sobie?
Przeczytała tekst jeszcze przed drukiem. Zaakceptowała go z radością. Nie widziała jedynie wspaniałych ilustracji Iwony Chmielewskiej, będących moim zdaniem równie silnym elementem, co słowo. Mam nadzieję, że będą one dla niej radością i zaskoczeniem. Przesyłka pocztowa do Jerozolimy jest w drodze. Nie wiem, kiedy pandemia pozwoli jej dotrzeć na miejsce.
Rozmawiamy o małej Zosi, a jakie jest pierwsze wspomnienie z dzieciństwa małej Agatki? Takie najdalsze, jak tylko uda się pani sięgnąć pamięcią.
Pamiętam, jak leżę w łóżku rodziców. Żółte słońce odbija się na miodowej podłodze, oświetla też grzbiety książek na półkach. Są kolorowe, pamiętam ich sekwencję, nie umiałam jeszcze przeczytać tytułów. Zamykam jedno oko i widzę jakiś obraz, potem zamykam drugie i ten obraz jest inny. Zastanawiałam się, czy świat się zmienia w zależności od tego, którym okiem patrzymy. Nauka kadrowania…?
A najprzyjemniejsze?
Pamiętam nocne powroty ojca do domu z zagranicznych podróży. Redaktora Tuszyńskiego znała kiedyś cała Polska, jego głos, Wyścig Pokoju, radiowe transmisje. Budził nas w nocy i z rozbebeszonych walizek wyjmował prezenty: czekoladę Sucharda, coca-colę, jakieś perfumy i jedwabne apaszki dla mamy. Wczesne lata 60., zapach innego świata. Wtedy zrozumiałam, że podróż jest przygodą, otwarciem na innych ludzi, inne planety. Ruch zawsze znaczył dla mnie życie. Dlatego tak mi trudno w obecnym uwięzieniu.
Agata Tuszyńska, pisarka i biografistka. Jest autorką książek m.in. "Singer. Pejzaże pamięci", "Długie życie gorszycielki. Losy i świat Ireny Krzywickiej" czy "Oskarżona Wiera Gran". Losy swojej rodziny opisała w "Rodzinnej historii lęku".