Po przeczytaniu znakomitej powieści Blake’a Charltona już na zawsze zmieni się nasze rozumienie określeń takich jak „potraktować grubym słowem” czy „rzucać słowa na wiatr”. A to dlatego, że w wykreowanym przez młodego amerykańskiego autora świecie słowa mają szczególne znaczenie, zwłaszcza gdy służą rzucaniu czarów. Poszczególne zaklęcia nie są tu bowiem wypowiadane, ale pisane niczym... programy komputerowe. Po aktywowaniu czaru jego wersy i akapity wypływają z ciała maga, oddziałując na określone elementy rzeczywistości. W zależności od przeznaczenia i mocy czaru oraz umiejętności czaropiszacego, do napisania zaklęcia używane są różne języki. Nic więc dziwnego, że adepci magii muszą zgłębiać ich znajomość w akademiach takich jak Starhaven.
Jednym ze studentów tej prowincjonalnej uczelni jest Nikodemus Weal, „dość młody jak na czarodzieja, ale już trochę stary jak na praktykanta”. Młodzieniec ów dotknięty został przypadłością kakografii, przejawiającą się tym, że w każdym z pisanych przez niego czarów pojawiają się błędy. Podobnie rzecz się ma z czarami, których chłopak dotyka. Jak łatwo zgadnąć, przysparza to młodemu adeptowi magii wielu zmartwień i przeszkadza w rozwoju kariery. Te kłopoty okazują się jednak niczym w obliczu dramatycznych wydarzeń, których Nikodemus staje się mimowolnym uczestnikiem.
Na terenie akademii zostaje zamordowana czarodziejka wykładająca gramatykę, a podejrzenie o dokonanie tej zbrodni pada na magistra Shannona – nauczyciela i mentora naszego bohatera. Tymczasem prawdziwy zabójca nie ustaje w wysiłkach, aby dopaść właśnie Nikodemusa. Wszystko z powodu wcześniejszych podejrzeń, że chłopak może być zwiastowanym przez prastare proroctwo Zimorodkiem – superczarodziejem, który w przyszłości poprowadzi ludzi do ostatecznej rozprawy z demonami. Z kolei pewna sekta obawia się, że młodzieniec może być przeciwieństwem Zimorodka – Nawałnikiem Burzowym, który wprowadzi w świecie totalny chaos. Zmuszony do walki o życie własne i swoich przyjaciół, Nikodemus dokonuje odkryć, które odmieniają jego widzenie świata. Odnajduje w sobie nieoczekiwane zdolności, a dzięki zetknięciu z prajęzykiem zaczyna rozumieć, że „życie jest magicznym językiem”, a „każda bestia i każda roślina zrobiona jest z języka Stwórcy, z jego bożego czaru”.
W Czaropisie udała się Charltonowi sztuka rzadko spotykana. W sposób bliski doskonałości połączył niezwykle interesującą przygodową fabułę, pełną budzących żywe emocje dramatycznych i zabawnych wydarzeń, z oryginalną i głęboko zakorzenioną w tkance kulturowej ludzkości wizją świata. Fundamentalnym założeniem, na którym opiera się funkcjonowanie owego świata, jest odwieczne przekonaniu człowieka o związku pomiędzy słowami a nazywanymi przez nie przedmiotami. Drugą stroną tego samego medalu okazuje się wiara w sprawczą moc wypowiadanych słów („Słowo stało się ciałem”), czy też – tłumacząc to na język współczesny – przekonanie, że to informacja kształtuje materialną rzeczywistość. Wszak niczym innym, jak właśnie informacją, jest opis stanów kwantowych czy kod DNA, doniesienia mediów czy wersy programów komputerowych.
Informacja, czyli słowa. Słowa, czyli zaklęcia. W uniwersum Czaropisu magia słów przenika każdy aspekt rzeczywistości. A na tę ostatnią składa się bogata mitologia, różnorodne wierzenia religijne, szeroka panorama stosunków społecznych, politycznych i ekonomicznych. Dzięki temu literacka wizja zyskuje zadziwiającą kompletność i komplementarność oraz staje się niezwykle przekonująca. Brawurowym debiutem Charlton wysoko ustawił sobie poprzeczkę. Miejmy nadzieję, że następnymi utworami będzie próbował ją przeskoczyć, zamiast odcinać kupony od swojego sukcesu, pisząc wyłącznie kolejne tomy czaropisowego cyklu. Chociaż trzeba przyznać, że poznawanie dalszych losów Nikodemusa także zapowiada się fascynująco.