Byli jak trędowaci. Dostali fortunę, ale nikt nie chciał ich pieniędzy
Tyler i Cameron Winklevossowie uczyli się na Harvardzie, gdy w 2002 r. wpadli na pomysł sieci społecznościowej ConnectU. Z czasem wciągnęli do zespołu innego studenta – genialnego programistę. Był nim Mark Zuckerberg, który rzekomo wykorzystał ich pomysł do stworzenia Facebooka, później poszedł z braćmi na ugodę, a sam zarabiał miliardy. Bracia Winklevoss jeszcze przez długi czas odczuwali skutki zadarcia z twórcą Facebooka.
Bracia bliźniacy Tyler i Cameron Winklevossowie byli utytułowanymi wioślarzami, startującymi na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie, w Mistrzostwach Świata w Poznaniu i innych prestiżowych zawodach. Po zakończeniu kariery sportowej skupili się na inwestowaniu w nowe technologie. Mieli do tego smykałkę już w czasach studenckich, gdy wpadli na pomysł sieci społecznościowej dla studentów Harvardu. O kulisach powstawania tego projektu, który zaowocował powstaniem Facebooka i burzliwego sporu z Markiem Zuckerbergiem, opowiadał oscarowy film z 2010 r. "The Social Network". W braci Winklevoss wcielił się tam Armie Hammer.
Dzięki uprzejmości wyd. Poradnia K publikujemy fragment książki "Bogowie Bitcoina" Bena Mezricha (tłum. Jacek Konieczny), która ukaże się na polskim rynku 26 stycznia.
Po odwieszeniu wioseł i oficjalnym odejściu z olimpijskiej reprezentacji Stanów Zjednoczonych bracia wkroczyli z powrotem do świata nowoczesnych technologii, którego centrum była Dolina Krzemowa. W odróżnieniu od Zuckerberga nie udali się jednak na zachód – dla nich oczywistym wyborem wydawał się Manhattan. Znali to miejsce lepiej (dorastali pod Nowym Jorkiem), a poza tym ich ojciec zbił fortunę, ponieważ z usług jego firmy konsultingowej korzystało wiele przedsiębiorstw z pierwszej pięćsetki "Forbesa", których siedziby mieściły się w Nowym Jorku. Dla Winklevossów nie miało znaczenia, że pomysły mogły rodzić się gdzie indziej, że giganci budowali swoje efektowne siedziby w Dolinie Krzemowej – Nowy Jork uważali za finansowy motor świata.
W tamtym czasie media wydawały się informować o każdym ich kroku, więc kiedy na potrzeby firmy Winklevoss Capital wynajęli biura w dzielnicy Flatiron, potocznie nazywanej Aleją Krzemową, z racji tego, że stała się rozkwitającym ośrodkiem technologicznym Nowego Jorku, "New York Post" poinformował o tym fakcie w całostronicowym artykule. Dysponując ponad 450 m kw. najwyższej klasy powierzchni biurowej, zaledwie kilka przecznic od Empire State Building, bliźniacy wyraźnie byli gotowi, żeby czegoś dokonać.
Wcielenie się w rolę aniołów biznesu – tak nazywano inwestorów, którzy zapewniali wstępne finansowanie dla początkujących przedsiębiorców – wydawało się najszybszym sposobem powrotu na scenę start-upów i zmianę narzuconego im zakończenia opowieści.
(…)
Większość ludzi nie rozumiała, dlaczego w ogóle zadają sobie trud, by zaczynać wszystko od początku, skoro dzięki ugodzie z Facebookiem ich majątek wzrósł do około 100 mln dol. Bliźniacy mogliby nie przepracować ani jednego dnia do końca życia, mimo to postanowili pracować każdego. Dlaczego? Co nimi powodowało?
Napędzały ich ciekawość i pragnienie wkraczania na nieznane tereny. Uwielbiali wyzwania i czerpali ogromną satysfakcję z testowania swoich granic. Dla nich było to ekscytujące, elektryzujące przeżycie. Po prostu nie mieli skłonności do popadania w samozadowolenie.
W głębi serca Tyler i Cameron byli budowniczymi. Jako chłopcy wznosili konstrukcje z klocków Lego, jako nastolatkowie robili strony internetowe, a na studiach zbudowali sieć społecznościową. Nie urodzili się po to, żeby egzystować. Ich powołaniem było tworzenie.
(…)
Chociaż bracia założyli Winklevoss Capital już kilka miesięcy wcześniej i rozpuścili wici, że zamierzają inwestować w młode start-upy, jak dotąd nie podpisali żadnej umowy. Tyler trzymał w rękach pokaźny segregator, ale wiele firm, których oferty znajdowały się w środku, musieli już przenieść z kategorii potencjalnych inwestycji do niewypałów.
Ponieważ było ich tylko dwóch, mogli reagować szybciej, kiedy coś im się spodobało, niemal natychmiast umówić się na rozmowę telefoniczną albo przelecieć na drugi koniec kraju. Mimo to raz za razem, akurat kiedy mieli wypisać czek, otrzymywali wiadomość od przedsiębiorcy, że obecna runda finansowania właśnie się zakończyła albo że "zachodzi nadsubskrypcja". W świecie wielomilionowych inwestycji zdarzało się czasami, że runda finansowania kończyła się po jednym popołudniu, ponieważ wiele osób uganiało się za następnym rewolucyjnym produktem – mimo to było to niesamowicie frustrujące. Bracia dysponowali pieniędzmi, ale jakoś nie udawało im się trafić na odpowiedniego partnera.
Cameron nie chciał pozwolić, żeby jego optymizm osłabł, jednak kiedy szedł za Tylerem przez wypełnioną ludźmi salę, mijając stoły zastawione kuflami piwa, górami frytek, mocno podpieczonymi burgerami i hot dogami, zaczął się zastanawiać, czy kierowane na nich spojrzenia nie zwiastują przypadkiem czegoś nowego.
Szybko odepchnął tę myśl, ponieważ nad ramieniem brata dostrzegł chłopaka o szczurzej twarzy: piegowatej, szczupłej, jakby niezadowolonej, z kłębiącymi się nad czołem bujnymi rudymi włosami. Chłopak był ubrany w jasnozielony T-shirt. Siedział samotnie przy jednym z okrągłych stolików. Przed nim stał opróżniony do połowy kufel piwa, obok czekały trzy kolejne.
Tyler podszedł do stolika jako pierwszy, a sekundę później chłopak już podrywał się z krzesła, podenerwowany i spocony. Wyściskał im dłonie z takim animuszem, jakby próbował wypompować wodę ze studni. Ich rozmówca uśmiechał się, ale Cameron, zanim jeszcze zajął miejsce obok Tylera, poczuł, że coś jest nie w porządku. Wsunął się do jednego z zaplamionych drewnianych boksów, na którym widniały wyryte podpisy poprzednich klientów. Nawet tu przedsiębiorcy nie mogli zrezygnować z potrzeby pozostawienia po sobie trwałej spuścizny, szansy na nieśmiertelność. Lepiej upamiętnić swoją osobę na kilkunastu centymetrach kwadratowych drewna w sercu Doliny Krzemowej, niż nie upamiętniać jej w ogóle.
Jeszcze poprzedniego dnia w czasie rozmowy telefonicznej, którą odbyli przed wejściem na pokład samolotu lecącego do Kalifornii, ten sam chłopak – miał na imię Jake, dwa lata wcześniej skończył Uniwersytet Stanforda, a jego firma właśnie dokonała ostrego zwrotu, przerzucając się z reklam mobilnych na rzeczywistość wirtualną – tryskał entuzjazmem. Jake miał być pierwszą prawdziwą inwestycją Winklevoss Capital – przedsięwzięciem rzędu miliona dolarów.
Niepokojące doniesienia ws. Facebooka. Ekspertka komentuje
Teraz nie upłynęła minuta rozmowy, a Cameron nie zdążył nawet skosztować stojącego przed nim piwa, kiedy Jake zaczął wygłaszać przepraszający monolog. Posługiwał się takimi łamańcami językowymi, że trudno było zrozumieć, o co mu w ogóle chodzi. Dopiero kilka ostatnich zdań rozwiało wątpliwości.
– Słuchajcie, chłopaki, naprawdę chciałbym wziąć od was pieniądze. Myślałem, że weźmiemy wasze pieniądze. Rozmawiałem z zarządem o zwiększeniu wielkości rundy, ale… hm… – bełkotał – powiedzieli, że mamy już zbyt wielu chętnych i w sumie musimy wam odmówić.
Cameron widział, jak na policzkach brata wykwitają czerwone plamki. Postanowił odezwać się pierwszy, zanim Tyler da się ponieść gniewowi. Może sytuacja była jeszcze do uratowania.
– Ale przecież kiedy rozmawialiśmy wcześniej, nie mieliście nadsubskrypcji. To było jakieś osiem godzin temu. Chcieliście nas w swojej strukturze udziałowej, rozmawialiśmy nawet o tym, że dostalibyście od nas darmowe biura po rozszerzeniu działalności na Nowy Jork. Czy mamy rozumieć, że coś się zmieniło w czasie, kiedy lecieliśmy samolotem?
Chłopak przeczesał palcami włosy.
– No więc… hm… sprawa wygląda tak, że pojawiła się u nas nadsubskrypcja.
– Bądź z nami szczery. Przylecieliśmy tu, żeby podpisać umowę o nabyciu udziałów. Z szacunku do nas powiedz, proszę, co u diabła się stało.
Chłopak milczał, zerkając na pobliskie stoliki. Ludzie patrzyli się na nich, ale nikt nie siedział na tyle blisko, żeby usłyszeć, o czym mówią. Jake nachylił się i zaczął wyjaśniać ściszonym głosem:
– Tak między nami, to chciałbym wziąć wasze pieniądze. Ale zwyczajnie nie mogę. Mamy nadsubskrypcję. Słuchajcie, chłopaki… muszę spadać.
Zaczął podnosić się z krzesła. Tyler miał taką minę, jakby zamierzał wyciągnąć ręce i chwycić chłopaka, ale Cameron mówił dalej spokojnym głosem:
– Daj spokój, Jake, poświęć nam jeszcze chwilę. Nadsubskrypcja? Nasze dolary są równie zielone jak dolary wszystkich pozostałych. Proszę, powiedz, co się dzieje. Zasługujemy przynajmniej na to.
– Cholernie długo się tu leci – dodał spokojnie Tyler.
Chłopak rozejrzał się ponownie, po czym opadł na krzesło.
Wypił łyk, a raczej haust piwa i wzruszył ramionami.
– Rozumiecie, gdzie jesteśmy, prawda? Gdyby rzucić stąd twardym dyskiem, doleciałby do miejsca, gdzie mieściła się pierwsza siedziba Facebooka. Nową mają jakieś osiem kilometrów stąd.
Cameron poczuł, że osuwa się głębiej w boks. Domyślał się, do czego zmierza chłopak.
– Widzicie tych chłopaków przy stoliku obok? – ciągnął Jake. – Znam ich, byliśmy razem na roku w Stanfordzie. Pracują nad start-upem, który ma produkować cyfrowe pocztówki. Jak sądzicie, co chcą w ten sposób osiągnąć? A ci goście przy fliperach w kącie? Zajmują się kompresją wideo. Ich plan awaryjny? Wszyscy mają jeszcze z sześć tygodni, zanim ich start-up się zawali.
Biznes to gra o marnych szansach na sukces: większość start-upów robi spektakularną klapę, co oznacza, że każdy przedsiębiorca, który bierze się do czegoś takiego, musi mieć plan B, C, D i tak dalej. Dolina Krzemowa była miastem wypełnionym inżynierami, którzy zmagali się z frameworkami, drzewami decyzyjnymi i teorią gier. Wszyscy potrzebowali pieniędzy, a także – co istotniejsze – innej opcji. Kiedy sprawy toczyły się nie po ich myśli – a taki los miał spotkać 99 proc. osób siedzących w restauracji –ratujące twarz przejęcie ich start-upu, inaczej mówiąc "przejęcie z przyjęciem", przez większą firmę pokroju Facebooka zapewniało im finansowanie kolejnego pomysłu.
– Może chodzi tylko o perspektywę – ciągnął Jake – ale w świecie marzycieli perspektywa odgrywa ważną rolę. Mogą chcieć waszych pieniędzy, mogą nawet nie mieć nic przeciwko wam czy wręcz was naprawdę lubić, ale jednocześnie nie chcą podcinać wszystkich innych gałęzi swojego drzewa rozwoju. Mają inwestorów, członków zarządu… Myślicie, że ważniaki w garniturach pozwolą im wziąć choćby jednego centa od dwóch gości, których Zuckerberg nienawidzi bardziej niż kogokolwiek na świecie? Wasze dolary może i są zielone, ale są znaczone.
– To obłęd – powiedział Cameron. – Z tego, co mówisz, wynikałoby, że nie zdołalibyśmy nawet rozdać naszych pieniędzy.
Chłopak wcale się nie uśmiechnął.
– Tutaj nie. Równie dobrze moglibyśmy siedzieć w kantynie Facebooka. We wszystkich restauracjach w Dolinie wszyscy gadają tylko o Facebooku. Kogo kupią w następnej kolejności? Ile osób uczynią milionerami jutro? Kiedy wyjdą z pierwszą ofertą publiczną? Powinniście się cieszyć, jeśli podadzą wam tu w ogóle hamburgera.
Dolina Krzemowa mogła być oazą dla przedsiębiorców z branży technologicznej, ale bliźniacy, choć siedzieli w Oasis, równie dobrze mogliby się znajdować na pustyni.
Chłopak wypił kolejny haust piwa. Może nie chciał, żeby jego słowa zabrzmiały tak ostro, niemniej Cameron miał poczucie, jakby zwaliła się na niego tona cegieł. Ulotnił się z niego cały optymizm. Nadzieja na odkupienie, która narastała w nim, odkąd zostawili za sobą jezioro Carnegie i igrzyska olimpijskie, a także cały zapał związany z tym, że zaczyna się coś od początku, że razem z bratem mogą zmienić narrację i pozostawać częścią świata biznesowego, zostały teraz zadeptane, został po nich tylko popiół.
Zuckerberg w jakiś sposób odebrał im również i to. Jake ponownie wstał, spojrzał na nich przepraszająco, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął pomiętą dwudziestodolarówkę. Cameron i jego brat patrzyli z niedowierzaniem, jak dzieciak, którego pewnie nie było stać na zakup portfela, rzuca zmięty banknot na stół przed nimi.
Młody przedsiębiorca próbujący realizować marzenia najwyraźniej obawiał się, żeby ktoś nie zobaczył, jak bracia Winklevoss stawiają mu piwo.
Powyższy fragment pochodzi z książki "Bogowie Bitcoina" Bena Mezricha (tłum. Jacek Konieczny), która ukaże się nakładem wyd. Poradnia K 26 stycznia.