Chciałoby się powiedzieć, że scena otwierająca Dziedzictwo Katherine Webb przypomina sceny z filmów Hitchcocka – młoda kobieta w pośpiechu wynosi ukryte w pościeli dziecko daleko poza rodzinną rezydencję – ale lepiej z tym porównaniem uważać. Przede wszystkim dlatego, że odniesień do znakomitego reżysera jest już tak dużo, że mocne otwarcie wcale nie gwarantuje utrzymania poziomu emocji podczas czytania, a po drugie – więcej w książce Webb łez niż faktycznych historii, co mrożą w żyłach krew, choć autorka nieźle dba o zachowanie tych pozorów.
Katherine Webb skończyła historię na Uniwersytecie w Durham i zanim została pełnoetatową pisarką, wykonywała prace au pair, sekretarki, introligatorki i bibliotekarki (choć to tylko nieliczne z zajęć, których się imała). Choć Dziedzictwo jest jej debiutem, jest to jej siódma z kolei powieść i jednocześnie pierwsza, która ujrzała światło dzienne. Wszystko za sprawą serwisu recenzenckiego, do którego nadesłała książkę – tekst bardzo szybko zdobył ogromną popularność i nie trzeba było długo czekać na zainteresowanie ze strony wydawców. Zapytana o to, co robiłaby, gdyby nie poświęciła się w pełni pisaniu książek, Webb deklaruje dwie rzeczy: albo studiowałaby archeologię, albo pozostała wieczną studentką. Wszystko to bierze się z zamiłowania do odkrywania sekretów i ciągłego poszukiwania tego, co ukryte. Dziedzictwo wyrasta z tej właśnie fascynacji.
Jest mroźna zima, gdy Erica Calcott przyjeżdża wraz ze starszą siostrą, Beth, do posiadłości Storton Manor, odziedziczonej przez obie kobiety po śmierci ich babki, apodyktycznej Meredith. Żadnej z nich nie cieszy ani przyjazd do rezydencji ani fakt, że warunkiem dziedziczenia domu jest konieczność zamieszkania w nim przez obie siostry. Ta niechęć do miejsca sięga głęboko i pochodzi jeszcze z czasów dzieciństwa obu kobiet: to właśnie wtedy, pewnego lata, miał miejsce tajemniczy i tragiczny wypadek, podczas którego zaginął Henry, znienawidzony i antypatyczny kuzyn Eriki i Beth. Nierozwiązany sekret położył się cieniem na całej rodzinie: Erica nie potrafi znaleźć sobie w życiu miejsca, Beth cierpi na depresję i ciężko znosi rozwód, rozbici są też ich krewni, rodzice Henry’ego. Erica, która nie może przypomnieć sobie, co się wydarzyło, ma nadzieję, że pobyt w Storton Manor pomoże w rozwiązaniu rodzinnej tajemnicy, odkryciu prawdy, a tym samym – pozwoli Beth wyzdrowieć. Kobieta zaczyna szukać odpowiedzi,
zapuszcza się w coraz bardziej tajemnicze zakątki posiadłości, odnawia znajomość z dawnym przyjacielem i towarzyszem dziecięcych zabaw, który wraz ze swoim taborem znów powrócił w okolice rezydencji.
Wątek Eriki i zniknięcia Henry’ego uzupełnia historia sprzed stu lat: to opowieść o Caroline, prababce bohaterek, która na początku XX wieku wychodzi za mąż i przeprowadza się z Nowego Jorku do Oklahomy, na „ziemię jałową” Dzikiego Zachodu. Tam z wydelikaconej panienki bezskutecznie stara się przedzierzgnąć w Molly Wood, kobiecy ideał z powieści Owena Wistera, którą ciągle czyta od momentu poznania męża. Tragedia, która dotyka Caroline, ma odcisnąć trwałe piętno na losach całej rodziny – także na historii Eriki i Beth.
Trudno mówić o tym, że Dziedzictwo to historia pełna świeżości czy jakiejś innowacyjności w podejściu do opowiadania: wątki są dość przewidywalne, motywy – znane, podobnie jest z wnioskami płynącymi z lektury. Sposób pisania jest bliski kryminałom: trzyma w napięciu, urywa się w momencie, gdy dochodzimy do suspensu, więc siłą rzeczy czyta się szybko. To zresztą bardzo sprawnie napisana książka – nie ma w niej niepotrzebnych dłużyzn, zastosowane zabiegi, które mają przykuć uwagę czytelnika zdają egzamin. Problemem są często… dialogi. O ile relacje między postaciami Webb kreśli dobrze, o tyle, gdy bohaterowie rozmawiają, zdarza się, że brzmi to drętwo i nienaturalnie. Wyjątkiem jest wątek Caroline, zdecydowanie najlepszy, najstaranniej odmalowany, szczególnie pod względem rysunku psychologicznego postaci. Współczesny wątek, który zamyka powieść, bywa nierówny, a samemu zakończeniu wyszłoby na dobre, gdyby nie było aż tak tendencyjne.
Dziedzictwo to przykład takiego typu książki, który być może zmieni podejście polskich czytelników do literatury popularnej: z jednej strony jest to niewątpliwie książka służąca głównie szybkiej rozrywce, z drugiej strony trudno nazwać ją „romansidłem” czy tanim, pozbawionym walorów literackich czytadłem. Dla „wątłych, niebacznych, rozdwojonych” pomiędzy wymagającą literaturą z najwyższej półki a pociągowym zapychaczem czasu; dla czytelników szukających chwili oddechu od natchnionych arcydzieł i tych, którzy do arcydzieł sięgać nie mają potrzeby, Dziedzictwo jest dobrym wyborem. Ma to, co książka mieć powinna: przemyślaną, solidnie skonstruowaną i nieźle opowiedzianą historię.