Trwa ładowanie...
recenzja
29-04-2011 13:47

Ziółko z Burgundii

Ziółko z BurgundiiŹródło: Inne
d4knedm
d4knedm

Czy napisaną przed ponad stu laty (a dokładnie w roku 1900) historię o Klaudynie w szkole da się jeszcze czytać po prostu – jak powieść dla o dziewczętach dla dziewcząt, z całą niewinnością czytelniczki, której nie w głowie * Czyste, nieczyste* i nie słyszała nigdy o Colette – skandalistce, ani też o Colette – jednej z najwybitniejszych francuskich pisarek?

Spróbowałam zapomnieć o całym późniejszym dorobku autorki i o jej burzliwym życiu, które we Francji posłużyło za kanwę ośmiu (jak na razie) biografii i filmu fabularnego, i czytać Klaudynę jak kiedyś, gdy podobnie jak bohaterka, sama miałam lat szesnaście. Klaudyna wciąż cudownie się broni przed zamknięciem jej na półce ze starymi ramotkami pełnymi rozchichotanych pensjonarek w haftowanych fartuszkach i słomkowych kapelusikach. Ale teraz przeczytałam ją nie jak historię o czekaniu na prawdziwą miłość, ale – rzecz szczególna w tej książce aż kipiącej od wolności i niezależności - jak historię o potrzebie autorytetu.

Główna bohaterka, śliczna i inteligentna Klaudyna, rośnie jak dziczka. Obroniwszy się z pasją przed oddaniem do szkoły z internatem, mieszka z ojcem w prowincjonalnym miasteczku i chodzi do miejscowej szkoły z córkami farmerów, robotników i drobnych urzędników. Ojciec to wiecznie nieobecny zdziwaczały naukowiec, który przed trudami i kłopotami codziennego życia schronił się w świecie ślimaków, a zatem Klaudynę wychowała chyba, przede wszystkim, przepastna ojcowska biblioteka, pochłaniana łapczywie i bez wyboru. Dziewczyna intelektualnie wyrasta zatem ponad swoje rówieśnice (rówieśników w ogóle nie zauważa), choć nie stroni od psot i przewodzenia najdzikszym szkolnym figlom. Uważnie też obserwuje dorosłych, choć to, co w nich dostrzega, nie skłania jej wcale do podziwu ani naśladownictwa. Autorytetem nie okazuje się ani ojciec, ani nikt z nauczycieli, ani lokalny polityk, chętny do zawierania bliższych znajomości. Klaudyna próbuje manipulowania innymi, co wychodzi jej całkiem dobrze, ale, na szczęście,
nie wyrośnie z niej (chyba?) Machiavelli w spódnicy. No, bo to dobra dziewczyna jest…

Mamy tu zatem ciekawy obrazek małomiasteczkowej francuskiej szkoły z końca dziewiętnastego wieku, bardzo różnej od znanych nam z literatury pensji dla dobrze urodzonych panien i szkół z internatem dla młodych dżentelmenów. Szkoły ubogiej, niedbale podzielonej na męską i żeńską, z kiepsko opłacanymi nauczycielami przemieszkującymi na pięterku nad salami lekcyjnymi – a jednak, o dziwo, przygotowującej do całkiem poważnych egzaminów (produkujących w dalszej perspektywie zastępy kolejnych marnie opłacanych nauczycielek prowincjonalnych szkół). Lokalna społeczność sportretowana jest w celnych migawkach, a pieprzne smaczki, których do szkolnych wspomnień polecił dodać autorce pan Willy są dość zadziwiające, jak na ten rodzaj literatury.

Klaudyna zatem wcale się nie starzeje, a bohaterka dorasta. Za chwilę zagarnie ją wielkie miasto i porywy obudzonego serca.

d4knedm
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4knedm