"Niesprawiedliwy był Bóg, stwarzając świat. Nierówno rozdzielił piękno. Jedne kraje wyszły mu piękne, inne brzydsze. Stworzył też kraj piękny wyjątkowo. Z lazurowym, migotliwym morzem, z potężnymi górami. Kraj, w którym i wino było, i prosciutto, i dorodne karczochy, i woda krystalicznie czysta. Włochy. Zastanowił się i pomyślał, że to niesprawiedliwe, że tak tam ładnie. Dla równowagi stworzył więc Włochów".
Ten fragment, zapożyczony od Janusza Kaniewskiego, dobrze oddaje charakter książki. Jest w niej bowiem wielkie umiłowanie kraju, jest absolutna pochwała scenerii i kuchni, jest też kilka surowych diagnoz, jak choćby te, stawiane Włochom.Jest garść informacji praktycznych, jak wykaz najlepszych włoskich restauracji, filmów, oper. Jest garść przepisów na klasyczne włoskie dania, jest nawet dziesięć sekretów włoskiego kibica. I, co najważniejsze, kilkanaście fascynujących historii prawdziwych miłośników Włoch. Tych z urodzenia i tych z wyboru.
Italofilem z wyboru jest choćby wspominany Kaniewski, znany polski designer, który Włochy uwielbia do tego stopnia, że nawet piec do pizzy wybudował własny i może chwalić się, że robi najlepszą pizzę w Warszawie i okolicach. Jak sam przyznaje, tę "włoskość" traktuje jednak wybiórczo, sięgając po "Włochy proste, ludyczne, snobizm zostawiając innym". I to będzie specyficzne dla wszystkich tutejszych opowieści. Absolutna szczerość, fragmentaryczność i subiektywizm.
Nikt nie uchodzi tu bowiem za mędrca, nikt nie sili się na oddanie pełnego obrazu Włoch, o ile w ogóle byłoby to możliwe. Zamiast tego dostajemy włoski patchwork. Kompozycję zszytych w jedną całość niezobowiązujących opowieści, które łączą jedynie Włochy. Wyszło przyzwoicie, to warto zaznaczyć na wstępie. Tak jak to, że Dolce vita po polsku nie jest książką wybitną. Jest natomiast książką prostą, szczerą i autentyczną. A to chyba wystarczający komplement.
Włochy to nie tylko pizza i pasta, zauważają zgodnie bohaterowie. I choć od sztandarowych punktów "włoskości" uciec nie zawsze się im udaje, to pokazują nam ten urywek Włoch, który byłby nie do odtworzenia z najlepszych nawet przewodników.
Każdy inaczej bowiem kocha ten kraj, każdy na co innego zwraca w nim uwagę. Są oczywiście punkty wspólne, jak choćby zamiłowanie do jedzenia.Jeden z bohaterów uczciwie przyzna zresztą, że "jedzenie, piłka nożna i kobiety to trzy dyżurne tematy rozmów. Niektórzy nie lubią piłki nożnej albo kobiet, dlatego jedzenie jest najbardziej uniwersalne z tych trzech rzeczy". Dlatego Włosi z jedzenia zrobili sztukę, która jest przy tym wyśmienitą okazją, żeby spotkać się z rodziną i przyjaciółmi. I dlatego mówią zgodnie, że kiedy Polak je, żeby żyć, Włoch żyje, żeby jeść.
A Włochom miłość do Polski nie zawsze przychodzi łatwo."Kawa podła, jedzenie inne niż w domu, pogoda pod psem" - podsumuje nasz kraj jeden z bohaterów. Będą wtórować mu inni, wytykając Polakom zazdrość, brak szyku ("polscy faceci tkwią jak wykuci z brązu, w tanich butach i bez pasków"), skłonność do narzekań, relikty komunistycznej mentalności. Ale nie zabraknie też zachwytów nad polską życzliwością, odwagą, potrzebą rozwoju, łatwością eksperymentowania. I, oczywiście, Polkami, dla których Włosi tak chętnie do Polski przyjeżdżają. Jeden z bohaterów zdradzi przecież śmiało, że razem z przyjacielem, też Włochem, podrywał dziewczyny na ojczysty język i literaturę Dantego .
Niestety, Włosi przyznają otwarcie, że dla wielu ich rodaków Polska, Czechy i Rosja to jedno i to samo. Że sprowadzić je można właściwie do trzech tylko obrazków: "północ, dużo śniegu i wódka", a w Warszawie to chyba nic, tylko leje po bombach. Ale i im samym się oberwało, co początkowy cytat dobrze już zapowiada. Za co? Przede wszystkim za lenistwo, hałaśliwość, cwaniactwo. Przekonanie o byciu pępkiem świata, spoczywanie na laurach. (Nie wiem, czy komukolwiek takie odbrązowienie narodu było potrzebne, ale jeśli dopełnić miało obrazu, to udało się, nie powiem, dość dobrze.)
W tej książce znajdziemy chyba wszystko. I przegląd włoskiego wzornictwa, od Fiata 500 po kawiarkę Moka Express, i opowieść o jeździe samochodem po ulicach Palermo, pojmowanej jako doświadczenie z kategorii ekstremalnych, i nawet tęsknotę za czwartym żołądkiem krowy, uważanym za florencki przysmak i jednocześnie jedynym powodem, dla którego jeden z bohaterów nie mógłby być wegetarianinem.
Znajdziemy też wyborne historie fatalnych pomyłek, zwłaszcza językowych. Kiedy jedni zachwycają się polskimi zbitkami głosek w wyrazach, inni z trudem uczą się, że nie należy pytać znajomych, "jak im stoi" tylko dlatego, że brzmi podobnie jak włoskie "come stai", czyli "jak się masz", a nawet że istnieje zasadnicza różnica między wyrazami "namiary" a "wymiary" - zwłaszcza, gdy pyta się o nie kobietę.
Dolce vita po polsku to pozycja zatem dość chaotyczna - każdy z bohaterów uszczknął coś z Włoch dla siebie, każdy chciał przekazać to w tych kilku tysiącach znaków, jakie miał do dyspozycji. I tak Grażyna Torbicka zapewnia, że Włochy to nie tylko ciepło i słońce, że czasem też mgła, chłód i wilgoć, jak żywcem wyjęte z filmów Antonioniego, Zbigniew Boniek przekonuje, że to, czego powinniśmy się od Włochów uczyć, to z pewnością szacunek dla rodziny i dla starości, a Ania Kuczyńska zachwyca się krawcem, który od sześćdziesięciu lat szyje krawaty na miarę. A to zaledwie wycinek tego, co w książce.
Wyszło ładnie, prosto, od serca, choć momentami są to opowieści bardziej nadające się do wysłuchania przy kawie, niż zebrania w książce. Skoro jednak tak autorka ją sobie pomyślała, to mnie już nic do tego.Mogę zachwycić się tylko, że momentami tak ciepło jej to wyszło, ponarzekać, że dało się lepiej (choćby od strony redakcyjnej), ale najsilniejsza i tak będzie zazdrość - o tę miłość, która tak ich uszczęśliwia, a która dla większości Polaków wciąż jeszcze jest tak odległa.