„Skąd wiesz jak smakuje jabłko, jeśli patrzysz tylko na drzewo?” – śpiewa Maleńczuk. Cóż, podobnie ma się sprawa z najnowszą książką Sandersona: zdecydowanie nie wygląda na wydawniczy hit. Po pierwsze okładka mówi czytelnikowi – masz do czynienia z kolejnym Conanem. Tytuł też pozostawia wiele do życzenia - można by się zastanawiać czy tak ogromna dawka patosu wywołana niepotrzebną inwersją naprawdę ma zachęcić do przeczytania? Na przekór temu, co widoczne na pierwszy rzut oka, nie mamy do czynienia z Conanem, a tytuł da się w pewien sposób obronić, mimo że tchnie górnolotnością na milę. Nie wadzi także w toku lektury pokaźna objętość Z mgły zrodzonego – po prostu nieźle się czyta. Wniosek stąd taki, że choć drzewo koślawe, jabłko może niemalże zachwycić smakiem. Dobrze zacząć to chyba połowa sukcesu, zważywszy na fakt, że przykucie uwagi czytelnika na ponad sześćset stron nie jest proste. Drugą połową sukcesu jest dobra, pozbawiona dłużyzny i nudy, sprawnie opowiedziana historia, niebanalne
rozwiązania fabularne i mocne zakończenie. Z tą drugą połową nie do końca się autorowi udało – bo choć Z mgły zrodzony to prezentująca świeże pomysły, ciekawa opowieść fantasy, o kilku wadach zapomnieć się nie da.
Sanderson przenosi czytelnika do miejsca, w którym z nieba pada popiół, wszystko jest szare, zwłaszcza zaś odzież i życie niewolników skaa. Imperium, przypominającym do złudzenia Tolkienowski Mordor, rządzi boski władca „Skrawek Nieskończoności”. Jak łatwo można przewidzieć, znalazł się ktoś zbuntowany tak przeciw boskości imperatora, jak i szarości całego świata. Zrodzony z Mgły jest bardziej anty- niż superbohaterem; to allomanta (w świecie przedstawionym – spalający metale we własnym ciele, w celu uzyskania nadnaturalnej mocy), złodziej, buntownik, fanatyk i szaleniec. I choć w jego szaleństwie, zgodnie z powiedzeniem, jest pewna metoda, dowiedzieć się o niej można dopiero pod koniec książki. Moment suspensu jest przesunięty niemal do granic przyzwoitości, a wynikająca z tego irytacja powoduje… dalszą lekturę, co prawda bardziej już nerwową, pod hasłem: „no co też tam się mogło zdarzyć”. Niestety, przyspieszanie procesu czytania jest czytelnikowi konsekwentnie utrudniane– akcja, choć niby wartka,
toczy się własnym tempem, dodajmy: chwilami zbyt spokojnym. Zbieranie drużyny, która miałaby pomóc w obaleniu imperium, przygotowywanie partyzantki, szkolenie młodej złodziejki – allomantki, wywoływanie wojny rodów – wszystko pięknie, do momentu, gdy lwia część punktu widzenia, z którego prowadzona jest narracja, przechodzi na stronę owej młodej złodziejki.
Niestety, autor nakazał jej chodzić na bale, aby poznać tam wyjątkowego młodego człowieka, oczywiście pełnego cnót i zalet. Jakkolwiek chylę czoła przed umiejętnością wczucia się w pozycję niedoświadczonej młódki z ulicy na balu dla arystokratów, to jednak opisy problemów z suknią czy pantoflami nie są już aż tak zajmujące i wyszłoby książce na lepsze, gdyby zamiast garderobianych utyskiwań rzucić okiem na daleko bardziej zajmujące wątki powieści: allomancję (która stanowi kompletny, przemyślany system magii) czy choćby postaci Zrodzonego lub imperatora. Opisywany świat nie jest jednak jednoznaczny: jego okrucieństwo nie dotyka tylko jednej warstwy społecznej – ci, którzy rządzą niewolnikami, za przywilej władzy musieli drogo zapłacić własnym zdrowiem (inkwizytorzy mają ciała poprzebijane szpilami metalu); imperator to postać tragiczna i jak każdy musi zmagać się ze swoimi demonami, a Zrodzony tylko na pozór jest pewnym siebie zwycięzcą.
Żal tylko, że zamiast oddać głos właśnie tym postaciom, autor pozwolił sobie na poświęcenie cennych stronic na opis sympatycznego, ale nieco banalnego i finalizującego się w zbyt stereotypowych rozwiązaniach, dworskiego romansu. Ponieważ (niestety) mamy do czynienia z happy endem – trochę osłabia to cały wydźwięk książki. Można spytać: po cóż to szczęśliwe zakończenie, skoro właściwie nie o to w tekście chodzi? No cóż… siła konwencji bywa czasem zbyt wielka. Ale pomimo wszystkich tych wad, Z mgły zrodzony potrafi się obronić, nawet drobiazgami i choć zdecydowanie nie jest arcydziełem, to jest to naprawdę dobre, smakowite jabłko.