"Zdejmij ten pierścionek". Tylko tyle i aż tyle. Może zakażeń byłoby mniej
Anita Czupryn rozmawiała z lekarzami i pielęgniarkami o pandemii, myciu rąk, przyzwyczajeniach, które sprawiają, że łamane są ważne zasady. Ważne dla pracowników służby zdrowia i dla ich pacjentów. W "Jeszcze końca nie widać" autorka zastanawia się, czy służba zdrowia służy naszemu zdrowiu.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Wielka Litera publikujemy fragment książki Anity Czupryn. "Jeszcze końca nie widać" to zbiór rozmów z osobami, które na co dzień pracują w polskich szpitalach. Na własne oczy widzą, jak wygląda rzeczywistość naszej służby zdrowia.
Współrozmówcy Anity Czupryn dzielą się też osobistymi refleksjami: o lekarskim powołaniu do pomocy innym, możliwych sposobach udoskonaleń polskiej służby ochrony zdrowia oraz trudnościach, z jakimi każdego dnia w walce z koronawirusem styka się personel medyczny.
Co wzbudza ich największy lęk i dlaczego są dumni z mobilizacji polskiego społeczeństwa? Przeczytajcie fragment "Jeszcze końca nie widać". Premiera pozycji już 14.10.
Z życia średniego personelu medycznego
Pielęgniarka epidemiologiczna i chirurgiczna, 50 lat, trzydziestoletni staż pracy, północno-wschodnie rubieże Polski
To przerażające, jak w służbie zdrowia rzadko myje się ręce! Nawet wśród lekarzy chorób zakaźnych. A jaka argumentacja! Niestety, mało poważna: "Przecież ja tylko weszłam do chorego i od razu wyszłam". Ale klamki już się dotknęło, prawda? A tej klamki uprzednio dotykał zakażony pacjent.
Nierzadki to widok, kiedy na obchodzie idzie pan profesor ordynator, za nim świta. Przechodzą od pacjenta do pacjenta, badają. Rękawiczek nikt nie używa, rąk prawie nikt nie myje. Ani przykładu, ani nawyku. To się absolutnie powinno zmienić i trzeba, żeby to się zmieniło.
Ale dezynfekcja rąk w związku z COVID-em, z przykrością przyznam, to w szpitalu istna udręka. Paradoksalnie to niższy personel najlepiej się wywiązywał z dezynfekcji rąk. Im szło się wyżej, tym było gorzej.
Przykład podam z mojego podwórka: do pracy przyszły dwie lekarki, jedna stażystka, druga na oddział wewnętrzny. Przedstawiłam się jako pielęgniarka epidemiologiczna, przywitałam. Patrzę, nowa lekarka obwieszona biżuterią. Na palcach pierścionki, na dłoniach bransoletki, na przegubie zegarek. Zareagowałam. Spokojnym tonem powiedziałam: "Pani doktor, nie wiem, jak było gdzie indziej, ale jesteśmy małym szpitalem, chcielibyśmy, aby zasady dezynfekcji rąk były zachowane. A żeby były skuteczne, żeby móc przeprowadzić prawidłową dezynfekcję, to ręka musi być bez biżuterii. Prosiłabym, jeśli można, żeby pani do pracy już świecidełek nie zakładała".
Spojrzała na mnie, jakbym zrobiła jej coś strasznego. Po czym poskarżyła się ordynatorowi. Ordynator wezwał mnie i mówi: "Pilnuj swoich obowiązków. A wtedy lekarze będą pilnowali swoich".
Słucham?! Aż się we mnie zagotowało. Odparłam: "O czym pan mówi, dyrektorze? To szantaż?!".
Ja rozumiem, że to są świeżo upieczeni lekarze. Ale chyba mieli epidemiologię? Na dodatek (dyrektor chyba zapomniał) przychodzą na oddział, na którym niedawno u lekarza było zakażenie spowodowane bakteriami naskórnymi. Doszło u niego do sepsy. O mało nie umarł. Trzeba było wprowadzić go w śpiączkę farmakologiczną. I dyrektor dalej postępuje tak samo! Myślałam, że będzie przykładem dla młodych lekarzy, którzy przychodzą, ale okazuje się, że niczego się nie nauczył. Dlatego ludzie mówią: "Jak pójdziesz do szpitala, to cię tam czymś zarażą". A jak mają nie mówić, jeśli sami lekarze lekceważą zasady?
Jeśli lekarze chodzą sobie, jak chcą, to średni personel bierze z nich przykład. I potem taka jedna dziunia z drugą mi mówią: "Jeśli pani doktor może mieć pomalowane paznokcie i nosić biżuterię, to dlaczego ja nie mogę?".
I jest na to ciche, głupie przyzwolenie.
A nie powinnyśmy mieć nawet pomalowanych paznokci. Ubolewałam nad tym i myślałam, żeby zrobić z tym porządek, żeby wprowadzić zakaz wejścia na oddział dla personelu, który nie ma przygotowanych rąk do pracy. Masz pomalowane paznokcie? Idziesz na urlop. W szpitalu ręce muszą być tak przygotowane, jak mówią instrukcja i procedury.
Procedury wszyscy znają, instrukcje są zamieszczane przy każdym punkcie higienicznym. Są też szkolenia z mycia rąk. Przychodzi na nie zaledwie kilka osób, bo reszta przecież już wszystko wie. To powinno być egzekwowane, jak teraz na przykład egzekwuje się mierzenie temperatury, co nawiasem mówiąc, jest dla mnie śmieszne, bo uważam, że to nie jest podstawa do rozpoznania, czy ktoś ma infekcję, czy nie. Zwłaszcza że ludzie są przebiegli, weźmie taki apap, obniży temperaturę, nie przyzna się. Ale gdybyśmy przy wejściu do szpitala sprawdzali ręce personelu, gdyby pracownicy musieli przechodzić przez śluzy, gdyby stosowali się do uwag: "zdejmij ten pierścionek", to może tylu zakażeń by nie było.
W desperacji myślałam czasem o tym zakażonym lekarzu: "Co musiałoby się wydarzyć, żeby mycie rąk stało się dla niego ważne?".
No i widzi pani, przyszedł COVID.
Także teraz, muszę powiedzieć, pełna mobilizacja, pełna powaga. Z szacunkiem patrzę na lekarzy, jak sumiennie i zgodnie z procedurą dezynfekują ręce, jak zakładają maski, rękawiczki. Temat dezynfekcji rąk stał się im trochę bliższy.
Tylko lekarki dalej chodzą w pierścionkach i bransoletkach.