Można powiedzieć, że David Goldberg był szczęściarzem. Uratował się z Holocaustu, doczekał wyzwolenia Auschwitz, wyjechał do Ameryki, dorobił się majątku, dobrej żony, pobożnego syna, na starość wrócił do Frankfurtu, gdzie był szanowanym członkiem gminy żydowskiej i obracał się wśród lokalnej elity. Seniorów lokalnej elity, oczywiście – wiekowy finansista, posunięta w latach wdowa po bogatym przemysłowcu…
Pewnego dnia David Goldberg wyczerpał swój limit szczęścia. Ktoś strzelił mu w głowę z pistoletu pamiętającego Trzecią Rzeszę. I – niestety, zanim syn zdążył przylecieć z Ameryki i urządzić ojcu pośpieszny pogrzeb, patolog sądowy dokładnie obejrzał ciało. Bardzo dokładnie. Tatuaż SS pod pachą nosił ślady wywabiania, ale niewątpliwie nadal tam był…
Na dodatek, jak się niedługo okazało, człowiek nazywający się Davidem Goldbergiem nie powędrował do swojej Walhalli sam. Od strzałów z zabytkowego pistoletu zginęły jeszcze dwie osoby, obie samotne, obie po osiemdziesiątce. Wszystkich łączyła osoba wspólnej przyjaciółki, często przez nich odwiedzanej, osiemdziesięciopięcioletniej wdowy po bogatym przemysłowcu, Very Kaltensee, z domu hrabianki von Zeydlitz-Lauenburg.
Starszej pani może grozić śmiertelne niebezpieczeństwo. Jednak, jeśli nawet zna jakieś tajemnice sprzed lat, milczy. Komisarzowi von Bodenstein jego własne arystokratyczne pochodzenie raczej utrudnia, niż ułatwia prowadzenie śledztwa. Człowiek „z naszej sfery” wymiatający brudne sekrety spod dywanów? Jakoś nie uchodzi…
Podobnie jak w poprzedniej książce, Śnieżka musi umrzeć , Nele Neuhaus myli tropy i wodzi czytelnika na manowce, a zwrotów akcji i zrzucanych masek starczyłoby na kilka powieści. Konflikty rodzinne tlą się w skromnych domach i wytwornych rezydencjach, od czasu do czasu wybuchają, a szkielety wypadają z szaf. Jak się okaże, źródeł zła należy szukać w bardzo odległej przeszłości, ale kiedy ktoś zaczął regulować stare rachunki, ruszyła lawina. Ktoś poczuje się zagrożony, ktoś spróbuje coś zyskać, ktoś będzie się mścił, ktoś będzie zacierał ślady, ktoś uzna, że to dobra pora, żeby zacząć wszystko na nowo. Nele Neuhaus znakomicie panuje nad tą otwartą puszką Pandory, a kolejni bohaterowie, odsłaniający to, co kryją głęboko w sobie, nie są schematycznymi, czarno-białymi statystami, ale pełnowymiarowymi ludźmi. Może nie bardzo jest kogo polubić, ale niektórym można współczuć. Po paruset stronach powieści policyjnej czeka nas finał w
stylu Jamesa Bonda i greckiej tragedii jednocześnie, ale wtedy jesteśmy już gotowi Nele Neuhaus wybaczyć wszystko – byle pisała dalej.