Za Wariacje na temat rodziny Bradshaw zabrałam się z zapałem, przeczytawszy na okładce, że „twórczość Rachel Cusk jest porównywana przez krytyków do pisarstwa Virginii Woolf ”. Lepszej rekomendacji być nie mogło, no, może jeszcze porównanie do Iris Murdoch , bo właściwie obie te autorki cenię na równi (choć swoją drogą, każda z nich miała w swoim dorobku jakąś powieść, która niespecjalnie mi się podobała). Porównanie jest o tyle trafione, że i u Woolf , i u Cusk (i w dużym stopniu również u Murdoch ) ważna jest nie tyle akcja, co ludzie; fabułę * Pani Dalloway* można streścić w kilku zdaniach, i nie inaczej jest z Wariacjami….
Rodzinę Bradshaw tworzą: Ojciec (Charles) i Mama (wydawało mi się, że jej imię zostało gdzieś w tekście ujawnione, ale przeszukawszy później wszystkie rozdziały z udziałem starszych państwa, nie znalazłam go; Mama jest najwyraźniej reliktem tych czasów, kiedy to kobieta po wyjściu za mąż traciła własną tożsamość – przynajmniej na użytek publiczny – stając się „panią Karolową”…), wiodący dość typowy żywot brytyjskich emerytów i niemający zbyt wiele do powiedzenia ani sobie nawzajem, ani własnym dzieciom i wnukom. Dalej najstarszy syn Howard, biznesmen, i jego żona Claudia, niespełniona malarka, która marzenia o sztuce przez duże S zamieniła na obowiązki żony i matki trojga dzieci, choć wciąż ma nadzieję, że kiedyś w końcu zrobi użytek ze swojej pracowni. Potem średni Thomas z żoną Antonią (Tonie), małżeństwo nietypowe nawet jak na dzisiejsze postępowe czasy: jej kariera akademicka wymaga zatrudnienia na pełen etat, więc on rzuca pracę, zajmując się domem i córeczką, a w wolnych chwilach uczy się gry na
pianinie. I najmłodszy Leo, copywriter, z żoną Susie i dwójką dzieci, pozostający jakoś na marginesie od czasu, gdy w dzieciństwie pod nieobecność rodziców „Howard kazał mu podczas posiłków siedzieć pod stołem” . Aha, i jest jeszcze Olga, lokatorka Thomasa i Tonie, którą z ojczyzny, gdzie wszystko było „znajome i zeszpecone”, gdzie mając wyższe wykształcenie i wykonując tzw. zawód użyteczny społecznie nie czuła się doceniona i szanowana, wygnała w końcu świadomość, że tutaj „przez tydzień zarobi więcej, niż w kraju {zgadnijcie, którym? - przyp.rec.} przez miesiąc”, i kilka postaci zupełnie epizodycznych.
Narrator towarzyszy im przez rok, chwytając, niczym reporter przyczajony z magnetofonem i kamerą, drobne sceny z ich codziennego życia. Bo właściwie poza zamianą ról Tonie i Thomasa (wcale nie definitywną, jak się okaże) nic wielkiego się nie wydarza: ktoś jedzie autem lub pociągiem, ktoś sprząta albo pracuje w ogródku, ktoś bierze do domu psa, ktoś kogoś odwiedza, ktoś choruje, ktoś robi mały skok w bok, który prawdopodobnie nigdy nie wyjdzie na jaw… To złudzenie obserwacji dokonywanej na gorąco nasila jeszcze narracja prowadzona w czasie teraźniejszym; osobiście za tym zabiegiem nie przepadam i mam wrażenie, że czas przeszły, w żaden sposób nie szkodzący dramaturgii doskonałych powieści Woolf i Murdoch , i tutaj nie zepsułby wymowy poszczególnych scen. Prawdę powiedziawszy, spróbowałam dokonać w myśli zamiany czasów we fragmencie pierwszego rozdziału, a uzyskany
tekst miał taką postać, że gdybym go przed chwilą nie przeczytała, byłabym gotowa sądzić, iż jest to wyjątek z nieznanej mi jeszcze powieści Murdoch (raczej właśnie Murdoch , niż Woolf ). Ale wracając do meritum: kolejne zjawiska pogłębiające analogię do reporterskiej obserwacji to brak komentarzy i brak typowej dla powieści ciągłości zdarzeń. Poza wspomnianą wzmianką o stosunkach między braćmi w dzieciństwie niewiele jest przesłanek pozwalających domyślać się, czy i w jakim stopniu relacje pomiędzy Ojcem i Mamą oraz rodzicami i synami wpłynęły na obecne życie Howarda, Thomasa, Leo oraz ich żon i dzieci. Widzimy ich wszystkich tu i teraz (choć nie wszystkich równie często i równie długo), mając dane zaledwie pojedyncze odniesienia do przeszłości; pewnych faktów i mechanizmów możemy się domyślać, ale
tylko domyślać. Nie wiemy, co robią i o czym rozmawiają Leo i Susie od momentu, gdy kończy się rodzinne spotkanie, do chwili, gdy Leo postanawia kupić nowy płaszcz (a potem oboje całkowicie znikają ze sceny). Nie dowiadujemy się, co stanie się ze stertą pudeł z pamiątkami, wyniesionych ze strychu starszych państwa Bradshaw, ani czy Aleksa rzeczywiście zaprzyjaźni się z Clarą, ani jak długo potrwa obecność Olgi w życiu Thomasa i Tonie… Narrator-reporter chowa kamerę do pudła, obserwacja zakończona.
To rzeczywiście niezła proza, napisana ładnym, melodyjnym językiem (tę melodyjność widać zwłaszcza w partiach tekstu nawiązujących do muzycznych zainteresowań Thomasa), lecz jak dla mnie nieco zbyt chłodna, zbyt zdystansowana. Brakuje mi możliwości emocjonalnego zaangażowania – nie szkodzi, że tylko na kilka godzin! – w losy chociaż jednej z powieściowych postaci. Brakuje mi motywu, dla którego mogłabym chcieć przeczytać tę książkę raz jeszcze. I choćby tylko dlatego nie zamierzam stawiać znaku równości pomiędzy nią a * Panią Dalloway* czy * Falami*…