Aby uchwycić kontekst, aby w miarę dobrze pojąć istotę estetyki i doniosłości Zapomnianego światła należy lekturę książki rozpocząć od eseju o twórczości i życiu Jakuba Demla autorstwa Jindrzicha Chalupecky'ego, przezornie zamieszczonego przez wydawcę. Bez tego podróż w głąb duszy wikarego z Tasowa może stać się niezrozumiała, nieczytelna, a w rezultacie błędnie oceniona. Tymczasem jest to lektura przejmująca, dotykająca, na ledwie setce stron, tak wielu rudymentarnych kwestii egzystencjalnych, że nie sposób oderwać wzroku i uronić choćby słowa.
Nie jest też łatwo powiedzieć, o czym jest ów wewnętrzny monolog przelany na papier, przeplatany wymyślonymi dialogami ze znanymi i nieznanymi autorowi osobami, opisem konania na gruźlicę wieśniaczki, dawnej miłości Demla czy wreszcie egzegetycznymi rozważaniami nad Ewangelią. Co więcej - nie sposób znaleźć klucza do tej powieści, chyba że jest nim chaotyczność zdezintegrowanej osobowości, która po destrukcyjnej tragedii utraty ukochanej przyjaciółki stara się odnaleźć elementy mogące ją odbudować. Przypomina to nieco zabawę dziecka klockami. Kiedy obserwujemy jak dwu-, trzylatek tworzy plastikowy czy drewniany dom kiwamy z pobłażaniem głowami. Znamy wzorzec, schemat budowy - dziecko dochodzi do niego metodą prób i błędów, a to, co zazwyczaj uzyskuje jest do domu niepodobne. Deml odbudowuje siebie w podobny sposób.* Jest księdzem, a my, czytelnicy, znając wzorzec osobowości katolickiego kapłana, oczekujemy od niego spełnienia tej matrycy.*Tymczasem zostajemy zaskoczeni tym, jakich klocków Deml zaczyna
używać - na przykład miłości do kobiet. "Ja nie mogę swojej miłości do kobiety odłożyć na bok jak brudną bieliznę" - wyznaje bez ogródek.
Tak, poszukiwanie kobiecego ciepła jest chyba najważniejszym z elementów użytych do odbudowy Demlowej osobowości. Równie istotnym jest jego głęboka wiara w Boga. Stanowi ona dla niego spójnik w budowli, murarską zaprawę, dzięki której słabość i grzech całości nie naruszą. Jest to wiara mistyczna i żarliwa, w żadnym razie nie dogmatyczna, nawet z zasad religijnych drwiąca. Paradoks pogłębia świadomość Demla o innych oczekiwaniach parafian wobec niego.
Czarnym klockiem budowli jest złośliwa niechęć do krytyków jego twórczości, których często przywołuje i wyszydza w niezwykle wyszukany, okrutny sposób. Bardzo długie kazanie kończy łacińskimi słowami Chrystusa Noli me tengere! - "Nie dotykaj mnie", skierowanymi do swych intelektualnych prześladowców. Porównanie z Chrystusem niegodnym dotknięcia jako skażonego ziemskim pyłem, Chrystusa jeszcze niezmartwychwstałego, jest niezwykle odważne - Deml pyszni się nieco świadomością wartości swojej twórczości i przeczuwa, że zostanie ona doceniona po jego śmierci.
Nie brak i humoru. Kilka ciepłych przypowieści z prowincjonalnego życia, przetykanych uwzniaślającą je filozofią, wywołuje uśmiech na twarzy czytelnika - tu Deml jest niezwykle podobny do Hrabala i Haszka w ich doszukiwaniu się piękna w prostocie. Piękna w gruncie rzeczy będącego efektem wielkiej miłości Demla do ludzi, prostaczków, którym przyszło mieć tak dziwnego duszpasterza. Gorącym uczuciem darzy też swych wielbicieli, spotkania z nimi. Toczy dyskusję z listem, który otrzymał od jednego z nich. Tym głębiej boli go i drażni niezrozumienie jego słów czy wręcz zła wola. Nie brak w nim miłosierdzia - okropne sceny asystowania umierającej wieśniaczce nie powodują u niego strachu przed śmiercią czy bólem, raczej studzą gniew wobec prześladowców jego twórczości, nadają tej walce zupełnie inny wymiar.
Fundamentem powieści, nie osobowości pisarza, jest szczerość.Od pierwszych akapitów poraża ona swoim ekshibicjonizmem. Deml, w poetycki i nieco bałaganiarski sposób odsłania nam wszystko to, co gnieździ się w jego duszy i to, czego możemy się spodziewać, że znajdziemy. Owszem, jest tam nieco brudu, ale właśnie tyle, ile potrzeba, aby mogła powstać perła.