Trwa ładowanie...
recenzja
29-02-2016 12:36

Zanim narodziła się Pippi

Zanim narodziła się PippiŹródło: Inne
d1hd6dk
d1hd6dk

Kto nigdy nie prowadził dziennika, nawet w formie paruzdaniowych zapisków w kieszonkowym kalendarzyku, ręka w górę! Niewiele tych wyciągniętych rąk, prawda? Człowiek ma widocznie jakąś naturalną potrzebę utrwalania swoich myśli i spostrzeżeń, i bardzo dobrze, bo życie przemija, a papier – nie na wieki wprawdzie, ale jednak nieco dłużej – pozostaje. O ileż mniej byśmy wiedzieli o naszych przodkach sprzed kilku czy kilkunastu pokoleń, gdyby nie pożółkłe kajety wygrzebywane po ich śmierci gdzieś z dna szaf i kufrów, czasem zdradzające jakieś niepodejrzewane rodzinne czy osobiste sekrety, a czasem zawierające – tylko? a może aż? – istną kopalnię wiedzy z zakresu życia codziennego: ile kosztowało masło, a ile czesne w gimnazjum, czym podszywano zimowe palto, co podawano na kolację zwykłą, a co od święta!

Dzięki przekładom w ten sam sposób poznajemy radości i troski, i zwykłe sprawy ludzi, od których dzielą nas nie tylko lata, ale także jedna lub kilka granic. Na przykład trzydziestodwuletniej sekretarki ze Sztokholmu, chwilowo tylko dorabiającej na kawałek etatu w kancelarii prawnej, a głównie zajmującej się gospodarstwem domowym oraz wychowywaniem dwojga dzieci. Gdyby nie wojna, która rozpętała się nagle za wąskim pasem morza od południa, być może Astrid Lindgren nigdy nie sięgnęłaby po pióro, a przynajmniej nie w takim zakresie, by stać się z tego znaną. Postanowiła jednak utrwalać na bieżąco wojenne wydarzenia, choć jej ojczyzna nie miała zamiaru bezpośrednio się angażować w konflikt, który, jak się rychło okazało, objął swoim zasięgiem bez mała pół świata.

Jej zapiski rozpoczynają się tego samego dnia, w którym „Niemcy z samego rana zbombardowali wiele polskich miast i ze wszystkich stron najechali na Polskę!”. Nawet racjonalnych, statecznych Szwedów fakt ten wprawia w przerażenie i już następnego dnia „w sklepie spożywczym nie można było kupić ani kilograma cukru”. Czwartego września, prócz informacji z jedynego na razie frontu tej wojny, która jeszcze się nie nazywa „światową”, Astrid podaje w dzienniku stan swoich zapasów: „2 kg cukru sypkiego, 1 kg cukru w kostkach, 3 kg ryżu, 1 kg mąki kartoflanej, 1 i ½ kg kawy w różnych opakowaniach, 2 kg szarego mydła, 2 paczki Persilu, 3 mydła, 5 paczek kakao, 4 paczki herbaty i trochę przypraw”; gdyby rzeczywiście w Szwecji wybuchła wojna, nie na długo by to starczyło… Na szczęście, mimo że wojenna pożoga rozprzestrzenia się na prawo i lewo – jeszcze tego samego roku Rosjanie wkraczają do Finlandii, a kilka miesięcy później Niemcy atakują Danię i Norwegię – że rezerwiści, tacy jak Sture, mąż Astrid, otrzymują
powołania i odbywają coś w rodzaju przeszkolenia wojskowego, a dzieci przynoszą ze szkoły „listę rzeczy na ewentualność ewakuacji”, Szwecja pozostaje neutralna. Pamiętnikarka może wojnę obserwować z dala, snując refleksje, którym trudno odmówić słuszności: „świat zostanie w końcu tak przepełniony nienawiścią, że się nią wszyscy udławimy”; „niemożliwe, by wielu Niemców nie uzmysłowiło sobie, jak totalnie, do gruntu zostali oszukani przez swego Führera”; „że też nie wszyscy ludzie rozumieją, że człowiek, który pojawia się i mówi jak Hitler, musi mieć jakiś psychiczny defekt”; „ludzkość tak mało nauczyła się przez tysiąclecia, które minęły”.

Nie znaczy to jednak, że nie ma się czym martwić, bo ciągle pojawiają się nowe trudności: a to ograniczenia w ruchu pojazdów, a to racjonowanie żywności (we wrześniu 1940 „objęło także chleb, więc teraz trzeba mieć ze sobą kupony nawet w restauracji”) i opału („drewna nie wolno kupić bez pozwolenia”) i braki w zaopatrzeniu („nie można na przykład dostać białych nici”, „po 26 maja margaryna w ogóle przestanie być sprzedawana indywidualnym użytkownikom”), a to podwyżki cen wszystkiego, co się da: prowiantów, prądu, gazu, biletów komunikacji miejskiej. A poza tym, jeśli się ma współczujące serce, nie sposób nie myśleć o tym, co spotyka ludzi w krajach, którym się nie poszczęściło. W zapiskach wciąż przewijają się wzmianki o losie Polaków, Finów, Norwegów, Anglików, Holendrów, Żydów („wyraźnie zamiarem Hitlera jest zrobienie z Polski jednego wielkiego getta, gdzie biedni Żydzi mają umrzeć z głodu i brudu”), a nawet i samych Niemców („gdyby to byli tylko zdeklarowani naziści, którzy giną, ale niestety jest też
masa niewinnych”). A za każdym razem, gdy rodzina Lindgrenów zje porządny mięsny obiad, Astrid nękają wyrzuty sumienia: oto w tej samej chwili jeńcy wojenni „w beczkach ze śmieciami szukają obierzyn z kartofli”, a mieszkańcy Helsinek jedzą „papkę z mąki żytniej bez chleba czy mleka (…), obiad z przemarzłych kartofli z surową brukwią, potem może trochę zupy owocowej” – przy tym „nasze przydziały to czyste obżarstwo, choć my uważamy, że mamy cienko”…

Poza tym życie toczy się w miarę normalnie: Sture jest dyrektorem firmy motoryzacyjnej, Astrid podejmuje pracę w urzędzie cenzury korespondencji, dzieci chodzą do szkoły i obchodzą kolejne urodziny. Mała Karin jest trochę chorowita – jednej z wojennych zim spędza kilka miesięcy w łóżku. Wieczorami matka opowiada jej wymyślone ad hoc bajeczki o zwariowanej, nieznającej konwenansów dziewczynce, której imię pojawia się na kartach dziennika dopiero trzy lata później („obecnie uspokajam się dość dzielnie Pippi Pończoszanką”). I zapewne przez cały ten czas coś pisze czy przynajmniej szkicuje, być może nie uważając tego zajęcia za dostatecznie ważne, by mu poświęcić choć parę słów, albo nie chcąc niewczesną wzmianką zapeszyć podjętego przedsięwzięcia. W ostatnim roku wojny kwituje swoją nową tożsamość pisarki tylko zwięzłymi zapiskami:„Pierwsza recenzja w moim życiu”; „przede wszystkim mam dużo radości z Britt-Mari”[„Zwierzenia Britt-Mari” to tytuł jej debiutu literackiego – przyp.rec.]; „poza tym piszę ‘Barbro i
ja’ – to najprzyjemniejsze zajęcie, jakie akurat mam”, a w pierwszym powojennym, kiedy już „Pippi została niezwykle entuzjastycznie przyjęta przez krytykę i wydaje się, że przez czytelników”, wciąż jeszcze nie ma dość wiary w swoje siły: „moja ‘literacka’ kariera w ciągu tego roku poszybowała i z pewnością potem opadnie”.

d1hd6dk

Jakże się myli! Kariera poszybuje jeszcze wyżej i wyżej, czyniąc ją światową sławą i odbierając jej czas na prowadzenie dzienników. Szkoda, bo pewnie i o czasach pokoju miałaby sporo do powiedzenia. Ale bądźmy wdzięczni i za to, co dostajemy– za mądry, szczery, bezpretensjonalny zapis przeżyć i myśli z sześciu wojennych lat, który dotrze do nas bez względu na to, czy w dzieciństwie uwielbialiśmy Pippi i Karlssona z dachu, czy ich szczerze nie znosiliśmy.

d1hd6dk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1hd6dk