Każdy z nas, jako dziecko zwłaszcza, eksperymentował ze skrajnościami.A to przykładał ogień do wody i patrzył, co z tego wyniknie, a to smarował kanapkę z kiełbasą dżemem i zapoznawał się z oryginalną kompozycją smakową. Efekty takich działań były albo kompletnie pomylone i nigdy już do tego nie wracaliśmy, albo udawało nam się odkryć coś nowego, interesującego i inspirującego.
Część pierwsza czytelniczego misterium, Tytus Groan, w najmniejszym stopniu traktuje o tytułowym bohaterze. Początek powieści wyznaczają jego narodziny, koniec uhrabienie w wieku lat dwóch. Przekornie Tytus Groan jest jednak główną postacią, choć zupełnie bierną – jedyna jego aktywność, czyli danie wszystkim znaku co do ich i swojego losu, pojawia się dopiero w ostatnim fragmencie książki. Jednak cokolwiek wydarza się w zamku Gormenghast ma z nim związek, w jakimś stopniu wchodzi w relacje i odnosi się do Tytusa, bowiem on właśnie uosabia przyszłość. Istnienie siedemdziesiątego siódmego hrabiego z rodu Groan to życie dla wszystkich mieszkańców tej odosobnionej (nigdy nie dowiemy się dlaczego) społeczności zamku okolic. On to Gormenghast, a Gormenghast to Tytus, ich istnienie bez siebie jest możliwe z takim samym skutkiem jak egzystencja głowy oddzielonej od ciała – jest to zresztą koncepcja wzięta przez Peake’a z Dalekiego Wschodu.
Przyznam, że fenomen popularności, czy żeby użyć nic nie znaczącego słowa klucza kultowości twórczości Mervyna Peake’a w Wielkiej Brytanii jest dla mnie trudno zrozumiały. Do jego trylogii o zamku Gormenghast i mieszkających tam cudakach podchodzi z mieszaniną nabożnej czci i pokory niepojęcia. Bo Peake’owi udało się stworzyć dzieło, którego natchniona tajemniczość, pokręcenie, oniryzm i surrealizm stanowi podstawowy wyróżnik, a musiało to trafić w jakąś nieodgadnioną dla mnie płaszczyznę brytyjskiej duszy i intelektu pozwalając rozkochać się w tych powieściach. Hermetyczność zarówno w sensie fabularnym jak i recepcyjnym dzieła jest dla nie-Brytyjczyków wyzwaniem, choć klucz do powieści znaleźć można względnie łatwo – leży on bowiem w życiorysie autora. Peake dzieciństwo spędził w Chinach urodziwszy się w roku wybuchu antycesarskiej rewolucji, która obaliła rządy dynastii Qing. Pomiędzy powieścią a sytuacją w schyłkowym okresie monarchii Państwa Środka można wysnuć wiele analogii: Gormenghast to
przemalowane na gotyk Zakazane Miasto, mały Tytus Groan to nikt inny jak ostatni cesarz Pu Yi, a cesarz Guangxu – lord Sepulchrave, a wszyscy oni przypominają mi bohaterów powieści Williama Thackeraya. Irracjonalne i komiczne obrzędy, bezsensownie odgrywane są niemal wprost zaczerpnięte z nadętego ceremoniału pekińskiego dworu. Mervyn Peake dokonał bowiem rzeczy zgoła niemożliwej – w spójny sposób wymieszał dwie nieprzystające do siebie, odległe, obce i wzajemnie niezrozumiałe tradycje – chińska historię współczesną i angielską powieść gotycką.
Ma to swoje konsekwencje – jednemu z nas bigos zagryzany czekoladą wywoła wymioty, inny wpadnie w zachwyt nad nieszablonowością mieszanki. Lektura powieści Tytus Groan może właśnie wzbudzić krańcowe reakcje. Jest to bowiem proza gęsta, momentami męcząca, ale z drugiej strony Peake wytworzył w niej niespotykany, oryginalny klimat udowadniając prawdziwość słów Emily Dickinson : nie trzeba być zamkiem, by być nawiedzonym.