Droga to Putte to historia Jacoba Jordaensa. Siedemnastowiecznego artysty z Antwerpii. Mistrza szkoły flamandzkiej. Zwanego drugim po Rubensie. Malarza, którego nie tylko wyróżniała tematyka obrazów – religia, mity, sceny rodzajowe – lecz przede wszystkim owa specyficzna rozpusta, legendarny już grzech, którego się dopuszczał wraz z każdą tworzoną postacią. Jakby wierząc wyłącznie w to, co znane, co do końca namacalne, Jordaens nadawał twarzom rysy swoich krewnych. Mamy 23 grudnia 1640 roku. Zimno. Ponuro. Jordaens ma gościa. Podczas spotkania ów tajemniczy osobnik poznaje Annę, córkę malarza. Córkę, którą malarz chce uczyć. Ale Jordaensem nie miotają uczucia do niej samej, sprzeczności duszy, demony przeszłości, czy też specyficzna sprawa przybysza. On nie zastanawia się nad miejscem kobiety w społeczeństwie, ale wciąż drąży go ów rak, ta straszna myśl, że jest drugim… drugim po Rubensie. Ten wciąż jątrzący jak zakażona rana, ból, nie pozwala mu tak naprawdę się rozwinąć. Jakby wciąż oczekiwał odpowiedzi
na pytanie, które zadał magicznemu lustereczku… Choć może teraz, gdy dowiaduje się, że od pięciu miesięcy Rubens nie żyje, coś się zmieni? Wszak pojawia się nowe, specyficzne zamówienie. Tak odmienne od tego, co tworzył do tej pory. Tak trudne… Czy jednak jest w stanie w ogóle podołać takiemu zleceniu? Czy może tak naprawdę od nowa zacząć tworzyć?
„Mówię, że po Rubensie nikt inny nie może mi dorównać.”
I nikt się nie kwapi. Tym bardziej, że czasy, w których przychodzi tworzyć Jordaensowi, są dziwne. Dziwna jest Antwerpia i specyficzne rozterki jej mieszkańców. Szokujące wydają się losy malarza, który poświęca się dla sztuki. Autor tej niewielkiej, ale jakże bogatej powieści, Wacław Holewiński, świetnie uchwycił nie tylko tło, świat, w którym żyje mistrz, ale przede wszystkim oddał jego samego. Pokręcone myśli stykają się z wizjami, zwyczajne życie zostaje przesączone pragnieniami i ideami. Człowiek spotyka się na tych stronach ze swoim, często okrutnym, przeznaczeniem, zostaje omotany pragnieniem tworzenia. Sama książka sprawia wrażenie kolejnych obrazów, ale jednocześnie jest specyficznie realistyczna. Pełna, świetnie napisana, wtłaczająca się w nasze własne dni z dobrze skrojoną fabułą. Bez zbędnych słów, aluzji, metafor. Holewiński nie odrzuca tego, co zdawałoby się „niegodne”. Nie tworzy świętego, ale ukazuje człowieka, którego dar stał się życiowym posłaniem. Który poprzez swoją twórczość wpływał na
tych, z którymi się stykał i może dlatego, przepraszając, postanowił dać im nieśmiertelność. Nieśmiertelność poprzez uwiecznienie ich na swoich obrazach… Bo życie malarza, to przede wszystkim życie tych, którzy go otaczają. Którzy sprawiają, że może tworzyć. Droga do Putte, to niecodzienna, bezpośrednia, nader ludzka biografia malarza – artysty, ale przede wszystkim człowieka, który jadał, kochał, wątpił i szokował. Ale to także historia jego żony, kobiety niezwykłej, wątpiącej. Opowieść o ulicach Antwerpii i sztuce, która pozostała… gdy już wszystko inne zamieniło się w pył, gdy wspomnienia pochłonął mrok.