Tirso Alfaro. Polubicie tego gościa. Wybaczycie mu nawet dość bliskie pokrewieństwo z filmowym Bibliotekarzem i nieco odleglejsze – z Paulem Carpenterem (tym od przenośnych drzwi i budyniu) z trylogii Toma Holta. Matka Tirsa to uwielbiana przez studentów gwiazda archeologii, ojciec był… nade wszystko, chyba, opowiadaczem wspaniałej historii. Tylko jednej, i to niedokończonej. Ojciec dawno zniknął, a teraz Tirso pisze tę historię dalej, własnym, pełnym niespodziewanych przygód życiem.
**Jeśli w masowej wyobraźni Skandynawów króluje kryminał (krew i logika), w słowiańskiej – fantasy (bohaterstwo i bałagan), to hiszpański model literatury rozrywkowej w XXI wieku stoi mniej lub bardziej udanymi naśladownictwami Dana Browna, tworzonymi tam dziesiątkami. Powieści, rozpoczynające się w muzeum, a kończące gdzieś w pustyni albo w puszczy i nie stroniące od udziału sił nadprzyrodzonych pisują, na przykład, znani polskim czytelnikom Javier Sierra czy Julia Navarro. Tajemnicze obrazy z zaszyfrowanym przesłaniem pojawiają się nawet u Carli Montero, autorki książek o kobietach fatalnych, a tak naprawdę fatalnych (choć poczytnych) powieści.
Carlę Montero przywołałam tu nie bez powodu. Luis Montero Manglano jest jej młodszym bratem, trzydziestoparoletnim wykładowcą historii sztuki średniowiecznej. Młodszy brat zadebiutował przed pięcioma laty, a już jest autorem czterech rozchwytywanych książek, bo ma to wszystko, czego siostrze, niestety, brakuje: wiedzę historyczną, poczucie humoru i gawędziarski talent Szeherezady w dżinsach. W „Stole króla Salomona” użył tego, tworząc niezmiernie sympatyczną układankę z doskonale czytelnikom znanych klocków.
Bohater „Stołu króla Salomona”, Tirso Alfaro, hiszpański doktorant na stażu w angielskim muzeum sprawdza bilety i od czasu do czasu oprowadza wycieczki emerytów. Pewnego dnia jest świadkiem, jak zuchwali złodzieje kradną cenny eksponat. Rusza za nimi w pościg, niestety, bezskutecznie, a nazajutrz okazuje się, że… żadnej kradzieży nie było. Złodzieje uprzejmie podrzucili na miejsce falsyfikat, dyrektor muzeum decyduje się więc „iść w zaparte”. Zniesmaczony Tirso porzuca staż i Anglię, a wróciwszy do kraju, odpowiada na tajemniczą ofertę pracy. Odtąd będziemy mu kibicować w terminowaniu w osobliwym zespole i przy różnych, równie osobliwych zajęciach w szumie komputerów i blasku drogich kamieni. Mniej więcej na sto stron przed końcem autor zdecyduje się, niestety, wpakować naszego bohatera w słabą podróbkę scenariusza Indiany Jonesa (ludzie to lubią, ludzie to kupią…), za co odejmuję dwa punkty, bo w połowie książki gotowa byłam dać 10/10 – za bezpretensjonalne odświeżenie beznadziejnie już, jak się wydawało,
wyeksploatowanych schematów.