Żadne objawy się nie zgadzały. Dopiero po czterdziestce odkryła powód swojego zachowania
Clary Törnvall, dziennikarka Szwedzkiego Radia, w wieku czterdziestu dwóch lat dostała diagnozę. Ma wysokofunkcjonujący autyzm. To wyzwoliło ją z pęt niewiedzy i poszukiwań, ale też zainspirowało do "śledztwa". Czy wśród innych znanych kobiet są takie osoby jak ona?
Fragment książki Clary Tornvall "Autystki. O kobietach w spektrum", przekład ze szwedzkiego Justyna Czechowska, wydawnictwo Osnova.
Mam czterdzieści dwa lata i jestem sobą tak zmęczona, że aż się duszę. Od kiedy pamiętam, miewałam lęki. Wielka dziura w brzuchu, do której tak bardzo przywykłam, że traktuję ją jako stan normalny. Lęk nie ma nic wspólnego z myślami, żyje we mnie jak oddzielny organizm. Nie cierpię na nerwicę natręctw, nie jestem hipochondryczką, nie męczy mnie niepokój, nie układam katastroficznych scenariuszy. Ale poruszając się po świecie, ciągle czuję niepewność. Każdy krok stawiam ostrożnie, jakbym szła po cienkim lodzie.
Jestem wiecznie spięta, ociężała od smutku, z którym nie potrafię się rozprawić. Sypiam z zaciśniętymi pięściami. Okresami śnią mi się brutalne koszmary, w jednym z nich, powtarzającym się, umarłam jako mała dziewczynka. W opustoszałym parku Humlegården zapadł zmrok, a ja kucam i rękami wykopuję ziemię z własnego grobu. Dół staje się coraz głębszy. Dostrzegam w nim zieloną koszulę nocną w białe kwiatuszki, jasny kosmyk włosów, rączkę mojego wózka dla lalek. Żyję, jestem dorosła, a jednak zwłoki dziewczynki są zakopane w ziemi. Co takiego się stało? Dlaczego umarła?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Autyzm - gdzie szukać pomocy?
Od kiedy pamiętam, czułam się inna. Od osiemnastego roku życia chodziłam do sześciu specjalistów na terapię indywidualną, uczestniczyłam w trzech terapiach par i rodzinnych, brałam dwa rodzaje antydepresantów i różne leki przeciwlękowe, przeczytałam stosy książek i artykułów o zaburzeniach psychicznych, przez jeden weekend leżałam w całodobowej klinice psychiatrycznej. Nie pomogło. Nic, co mówią i piszą, się nie zgadza. Nic nie dotyczy mnie.
Powoli dojrzewała we mnie myśl: to, że się tak czuję, nie ma żadnego sensu. Przecież terapia i leki mają pomagać. Na terapii jest się zresztą tylko przez jakiś określony czas, nie przez całe życie. Nie jestem już młoda. Muszę się z tym uporać.
Sprawdzam inną drogę; żeby znaleźć przychodnię, obchodzę z daleka wielkiego, wołającego o kilka koron faceta w dżinsowej kamizelce, przyspieszam kroku, nie wiedząc, czy idę w dobrym kierunku. Centrum wydaje się płynne, jakby alejki przemieszczały się za każdym razem, gdy odwracam wzrok.
Przez lata próbowałam się identyfikować z najpopularniejszymi psychicznymi dolegliwościami, jakie dotykają kobiety. Zastanawiałam się, czy kierują mną poczucie winy i wstyd czy autodestrukcyjnie skupiam się na tym, by zadowolić innych, czy jestem ponadprzeciętnie ambitną dziewczyną na drodze do wycieńczenia, perfekcjonistką z zaburzeniami odżywiania, nienawidzącą swojego ciała. Czy może po prostu mam przewlekłą depresję?
Nie, nic się nie zgadza. Żadne z powyższych podejrzeń. Jest dokładnie na odwrót – najczęściej ignoruję to, co inni o mnie myślą. Wysilam się, ale tylko w dziedzinach, które mnie interesują. Odrzucam wszystko, co mnie nudzi. Wobec ciała jestem obojętna. W rozmowach z przyjaciółkami próbuję czasem udawać, że przejmuję się poziomem cukru i ruchem, bo od kobiet oczekuje się takich zainteresowań, a tak naprawdę jadam to, na co mam ochotę. Nigdy nie miałam wrażenia, że moja osobista wartość ma coś wspólnego z ciałem.
A jednak: ten nieubłagany lęk i straszne zmęczenie. Czy mam problemy ze spaniem? Ani trochę, co wieczór gasnę niczym zdmuchnięta świeczka. Musi istnieć jakiś powód.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
***
W końcu odnajduję wejście do przychodni neuropsychiatrycznej dla dorosłych. Nazwisko psychologa, z którym mnie umówiono, odczytuję jako żeńskie. Wyobrażam sobie mądrą starszą kobietę, krótko przed emeryturą, w okularach na łańcuszku na szyi. Kobietę pewnie opierającą się na długim doświadczeniu, która widziała już wszystko i niczego się nie obawia.
Mój psycholog podchodzi z wyciągniętą ręką. To szczupły gość w hipsterskich ciuchach. Jest młodszy ode mnie, całkiem przystojny. Cholera. Idąc za nim korytarzem w stronę gabinetu, czuję się jak psycholka. Wyjątkowo ciężki przypadek, który natychmiast powinien wylądować na oddziale zamkniętym.
Mężczyzna rzeczowo wyjaśnia mi, w jaki sposób będę badana. Przeprowadzi ze mną wywiad, porozmawia z najbliższą rodziną, będę robić testy i wypełniać formularze. Wyrażam obawę, że nikt mi nie uwierzy. Przyjaciele, którzy usłyszeli, że podejrzewam u siebie autyzm, odpowiadali: "Nie no, nie ty!".
– Wiem, jak należy się zachować. Jestem dorosła, przez całe życie ćwiczyłam. Potrafię świetnie kryć się za fasadą – ostrzegam.
On się śmieje. – Tu krycie się za fasadą nie ma sensu.
Ponad rok czekałam w kolejce, żeby zrobić to rozpoznanie, dopiero po telefonie do urzędu do spraw pacjentów coś się ruszyło. Wiem, że muszę się zbadać w ramach publicznej opieki zdrowotnej, nie w prywatnej przychodni. Nie chcę się później zastanawiać, czy czasem nie kupiłam sobie diagnozy. Należy wyeliminować to ryzyko. Należy to zrobić prawidłowo.
Chcę wyznać szczerą prawdę, więc przed kolejną wizytą tworzę listę problemów, żeby o niczym nie zapomnieć: Jestem kimś, kto za bardzo wierzy w słowa. Nie wychwytuję podtekstu. Nie pojmuję, że ludzie mogą kłamać. Kiedy mówię, słowa upadają na podłogę i tam pozostają. Ogromna bezsilność, że nie udaje mi się być zrozumianą. Często złoszczę się na ludzi, bo nie rozumieją, o co mi chodzi. Utrzymuję kontakt z większą liczbą osób, niż pozwalają mi na to siły. Lubię długo rozmawiać o jednej rzeczy, nie przepadam za pogawędkami, podczas których szybko przeskakuje się z tematu na temat. Trudności z kontaktem wzrokowym. Trudności we współpracy, ponieważ nikt nie myśli tak jak ja. Niecierpliwi mnie powolność innych. Nie lubię się powtarzać. Przecież już powiedziałam to, co miałam do powiedzenia, to powinno wystarczyć.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
W sytuacjach towarzyskich imituję i odgrywam teatr. Boję się ludzi. Nie daję rady szybko przeskakiwać z jednej roli społecznej w drugą, na przykład z roli rodzica na służbową; rozdarcie między światami. Nie znajduję równowagi między potrzebami dzieci, a własnymi. Doprowadzam się do wycieńczenia. Nie znoszę, kiedy mi się przerywa, nie tylko rozmowę, ale i tok myśli – na przykład, gdy rozmawiam przez telefon i ktoś nagle zaczyna gadać o czymś innym niż to, nad czym ja w danej chwili się zastanawiam.
Nie lubię zmiany planów. Szybko się męczę, potrzebuję wielu przerw. Kilka rzeczy bardzo mnie interesuje. Wiele rzeczy w ogóle mnie nie interesuje. Ciągle mam wrażenie, że nie mogę pobyć w spokoju. Nadwrażliwość słuchowa. Ciągle noszę okulary przeciwsłoneczne i słuchawki. Mam wybiórczą inteligencję, na przykład językową i w kwestiach teoretycznych, w innych dziedzinach nie wykazuję jej wcale. Nie radzę sobie z prostą matematyką ani instrukcjami dotyczącymi czegoś praktycznego.
Trudności z czynnościami rutynowymi, braniem prysznica i myciem zębów. Robię to, ale z oporem. Wszystko, co praktyczne i fizyczne, wymaga wielkiego wysiłku. Ekstremalnie zła orientacja w terenie. Gubię się w korytarzach w pracy, gdzie przebywam codziennie.
Jestem niemal ślepa na twarze. Nie rozpoznaję ludzi. Ale pamiętam wszystkie imiona i nazwiska! Trudności z pogawędkami typu small talk, nie wiem, co powiedzieć. Chcę rozmawiać, ale staję się niema. Przepaść między moim wewnętrznym światem a tym zewnętrznym jest zbyt wielka. One się nie składają. Czytam listę i chce mi się śmiać. Co to za wariatka?