Trudno wyobrazić sobie lepszy debiut w Hollywood niż ten, który dwa lata temu zaliczyła Diablo Cody. Nakręcone do jej scenariusza Juno okazało się nie tylko finansowym sukcesem, ale i jednym z najlepszych filmów roku, zaś sama Cody - wcześniej nikomu nie znana striptizerka - z dnia na dzień stała się laureatką Oskara i prawdziwą hollywoodzką celebrytką. Nie dziwi więc, że wszyscy czekali na jej kolejne dzieło. Jennifer’s Body (znane w Polsce pod fatalnie przetłumaczonym tytułem Zabójcze ciało) miało udowodnić, że Juno to nie jednorazowy przebłysk. Niestety udowadnia coś zupełnie innego. Zacząłem od Diablo Cody, bo choć na okładce tej króciutkiej książeczki (ledwie 150 stron dużą czcionką) podpisała się pani Audrey Nixon, to jednak nie ona jest autorką Jennifer’s Body. Nixon to jedynie rzemieślniczka, która miała ubrać scenariuszową formę w słowa. Bez pomysłu i scenariusza Cody nie miałaby nic do roboty. Zresztą Nixon to rzemieślniczka dosyć nieudolna, bowiem jest to książka bardzo prostacko
napisana. Brak w niej śladów indywidualnego stylu, narracja ogranicza się do suchych, pozbawionych polotu sprawozdań, a nieudolne podszywanie się pod nastolatkę wychodzi autorce na tyle źle, że w postać głównej bohaterki nie wierzymy nawet przez moment. Zachęcająco jest tylko przez moment, w prologu, w którym poznajemy zamkniętą w zakładzie dla psychicznie chorych lekko szurniętą, ale przekonaną o swojej błyskotliwości Needy. Ten prolog liczy sobie sześć stron.
Samej Needy wydaje się, że jej historia jest fascynująca i wciągająca. Jednak Jennifer’s Body nie oferuje nic oryginalnego dla kogokolwiek, kto kiedykolwiek obejrzał jakikolwiek horror dla nastolatków. Historia przyjaźni pomiędzy Jennifer i Needy, wystawionej na próbę przez demoniczne skłonności tej pierwszej, jest prostacka i oczywista, a zwroty akcji są tak przewidywalne, że nawet dystrybutorzy postanowili zdradzić je czytelnikom jeszcze przed lekturą. Największe fabularne zaskoczenie, przemiana pięknej Jennifer w krwiożerczą bestię żywiącą się napalonymi na nią chłopcami, jest przecież odkrywane w każdym zwiastunie i każdej notce o książce.
Zresztą sposób w jaki reklamowa jest ta książka w ogóle budzi zdumienie. W notce na okładce możemy przeczytać iż to powieść przezabawna, szokująca i bardzo niesmaczna. Co więcej, zaleca się jej sprzedaż jedynie dorosłemu czytelnikowi. Szkoda, być może nastolatki poczułyby się zszokowane, zniesmaczone i rozbawione. Dorosły czytelnik może co najwyżej jęknąć z rozczarowania, gdy odkrywa, że cały dowcip polega na kilku przeklinających (zresztą dosyć grzecznie) nastolatkach, niesmak budzi jedynie prostactwo języka (nie podejrzewam Nixon o świadomą zabawę formą, raczej o brak talentu), a obiecywane kontrowersje mieszczą się w kilku zdaniach sugerujących delikatnie iż Jennifer i jej przyjaciółki są aktywne seksualnie. Jeżeli jest coś, co może się w tej książce podobać, to zupełnie niewykorzystany pomysł, z którego można było sklecić porządną, śmieszną historię o nastolatkach i dojrzewaniu. Ten potencjał widać nie tylko w nienajgorszym prologu, ale i w kilku udanych popkulturowych żartach (głównie muzycznych).
Niestety, subtelne, inteligentne (ale jednocześnie bardzo dorosłe) poczucie humoru, urzekające w Juno, tutaj przegrywa z prostacką zgrywą. Ale czego się spodziewać po książeczce, z której okładki zerka na nas seksowna, acz nieszczególnie utalentowana Megan Fox?