Książka Sześć świętych kamieni traktuje o możliwej zagładzie naszego świata. Autor, Matthew Reilly, zasłynął powieściami, w których dynamiczna akcja przeplata się z grą wyobraźni, szybko zyskał popularność i miano speca od thrillerów science – fiction. Kolejna jego książka wpisuje się w dotychczasowy nurt. Wartka akcja, dynamiczne sekwencje walk, zagadki z przeszłości okraszone technologiami z przyszłości – to cechy tej powieści. Idealny przepis na bestseller. Schemat uzupełnia tajemna kombinacja, szyfr z przeszłości, który trzeba rozwiązać, by zbawić świat.Tajemnice sprzed wieków są wątkiem równie modnym i nośnym jak wampiry.
Fabułę można nakreślić w kilku słowach. Istnienie planety Ziemia jest zagrożone przez Ciemne Słońce, które może pożreć światło, rozszczepić tlen i zamienić nasz świat w kupę popiołu. Jest jednak machina zdolna Ziemię i Ziemian obronić. Powstała w czasach starożytnych, uruchomić ją można za pomocą tytułowych świętych kamieni, które trzeba najpierw odnaleźć. To pierwsza komplikacja, jak wiadomo, rzeczy dobrze ukryte z definicji jest trudno znaleźć. Drugi problem jest zupełnie innej natury. Kamienie są potężne, skąpane w Mocy i mają kilka dodatkowych funkcji, więc są towarem pożądanym. Trzeba o nie zawalczyć. Wygrana – wiadomo – może oznaczać uratowanie ziemskiej cywilizacji (cel tych dobrych) lub możliwość panowania nad światem (cel tych złych). Chciałoby się napisać – „niepotrzebne skreślić”. Układ „my i oni” funkcjonuje znakomicie. Obie strony dysponują zaawansowaną technologią i sporą determinacją, mają perfidne pomysły, a nie mają zbyt wiele czasu. Geograficzne rozlokowanie kamieni sprawia, że
czytelnik poogląda sobie kilka kontynentów i miejsca, gdzie zwykle nie wpuszcza się turystów z ulicy. Na przykład chińskie wiezienie, czy hotel, na skategoryzowanie którego brakowało gwiazdek. Pod względem krajoznawczym jest to bardzo ciekawa książka. Innym interesującym aspektem jest swoisty hołd, jaki autor składa wysublimowanej nauce i naukowcom. Cokolwiek by o bohaterach nie powiedzieć, to albo geniusze, albo wizjonerzy, w najmniej optymistycznych przypadkach – ludzie obdarzeni talentem i pracowitością. Trudno też nie zapałać sympatią do dzieciaków, które umieją zrobić użytek ze swojego umysłu.
W obliczu Armagedonu zwykle ujawnia się jakiś bohater. Przewietrzony, odkurzony Superman. Od szczytów popularności przybysza z planety Krypton minęło kilka lat. Jego miejsce zajął James Bond, potem na scenę wkroczył Indiana Jones. Gdy połączyć jedno z drugim – wyskakuje Jack West. Połączenie Terminatora z Sherlockiem Holmesem. Co prawda nie lata, nie ma laserowego spojrzenia, ale i tak jest niezniszczalny. Dosłownie. Trochę szkoda. A czytelnik zastanawiać się będzie, jak to się dzieje, że super bohaterom zawsze się udaje zwyciężyć przed napisami końcowymi lub słowem „koniec” w przypadku książki. Przynajmniej na to się zapowiada. Szkoda, bo jakoś miałam nadzieję, że Sześć świętych kamieni nie okaże się powieścią tyleż przyjemną w konsumpcji, co schematyczną.
Pasjonująca akcja biegnie bez zadyszki przez blisko pięćset stron, po to, by raptownie zatrzymać się i kazać czekać do następnego tomu. Ja skracam sobie czas oczekiwania odczytując sobie scenę burzenia superluksusowego hotelu. Tak, tego w Dubaju. Ciekawam, co autor widowiskowo zburzy w następnej części…