To wprost niesamowite, z jakim uporem wydawcy literatury fantastycznej bombardują nas nigdy nie kończącymi się porównaniami do Tolkiena, jakby samo nazwisko tego autora wypisane na okładce miało w jakiś magiczny sposób gwarantować dobrą lekturę. Za każdym razem, kiedy gdzieś na okładce książki przeczytam coś w stylu „powieść porównywana do Władcy pierścieni” lub „godny następca Hobbita” staję się podejrzliwy. W przypadku książki Johna Flanagana wydawca mógł zamieścić taki cytat: „Świetna seria, która spodoba się czytelnikom w każdym wieku. Flanagan opowiada ponadczasową historię i robi to dobrze”, ale wybrał taki: „Barwna, epicka opowieść o odwadze i przyjaźni, która przywodzi na myśl Władcę pierścieni”.
A pewnie, że przywodzi. Jak ma nie przywodzić, skoro autor w jawny sposób próbuje stworzyć właśnie Władcę pierścieni dla dzieciaków. Szkoda tylko, że taka książka już istnieje, a z Hobbitem pierwsza część cyklu Zwiadowcy po prostu nie ma szans. Zbyt mało w niej odkrywania świata, ciekawych przygód, popisów wyobraźni i uwielbianej przez młodszych czytelników magii. Za to na pęczki mamy typowych dla literatury fantasy elementów wypranych z jakiejkolwiek głębi. W świecie Flanagana rycerze w lśniących zbrojach są dobrzy i odważni, władcy sprawiedliwi i dobrzy, zaś przedstawiciel plebsu jest stereotypowo „chudy jak szczapa, odziany w brudną i podartą sukmanę”. No i na dokładkę mamy jeszcze mrocznego lorda o złowieszczym imieniu Morgarath, który planuje zaatakować krainę mlekiem i miodem płynącą dobrego króla Duncana. Ruiny Gorlanu opowiadają historię chłopca o imieniu Will, sieroty wychowywanej na Zamku Redmont, marzącej o życiu rycerza. Will jest jednak zbyt mały i słaby, aby zostać prawdziwych
wojownikiem, za to wykazuje niezwykłą zręczność i wprost nienaturalną skłonność do krycia się w cieniach. Zwraca to uwagę Halta, Zwiadowcy, członka elitarnego bractwa ni to szpiegów, ni to łuczników, strzegących królestwa przed wszelkiej maści złem. Will zostaje naturalnie uczniem Halta i poznaje techniki strzelania z łuku i skradania się. Chrzest bojowy przejdzie podczas akcji wytropienia morderców wysłanych przez Pana Złowieszcze Imię.
Pierwsza część cyklu napakowana jest właśnie takimi literackimi kliszami, które jednak... czyta się całkiem dobrze. Flanagan ma styl prosty, nie nadaje swoim postaciom zbyt wiele głębi, ale i dba o to, by nie były zbyt papierowe. Autor stawia na pokazanie wagi przyjaźni, odwagi, nie zapominając przy tym o przedstawieniu zdrowych relacji dzieciaków z dorosłymi. Są pościgi, zasadzki, walka przy świetle księżyca i wierny wierzchowiec inteligentniejszy od niejednego wieśniaka. Ot, takie trochę zbyt uproszczone fantasy dla młodszego czytelnika. Harry Potter z łukiem zamiast różdżki to niestety nie jest.