Po skończonej lekturze Włoskich butów wypada stwierdzić: Henningowi Mankellowi zdecydowanie najlepiej wychodzą kryminały. Ta z pozoru oczywista uwaga wynika nie tyle z przeświadczenia, że sukces serii o Kurcie Wallanderze trudny do przebicia, ile z całościowej – miejscami zbanalizowanej – koncepcji omawianego utworu. Choć odmienna pod względem gatunkowym książka powiela większość schematów fabularnych, znanych z poczytnych powieści kryminalnych autora Mordercy bez twarzy . Jednak to, co sprawdza się w „zbrodniczej” scenerii Skanii i komisariatu w Ystad, niekoniecznie służy obyczajowej historii o miłości, śmierci i sile przebaczenia.
Mankell tworzy melancholijną opowieść o lekarzu, który popełnił w życiu dwa tragiczne w skutkach błędy: porzucił ukochaną kobietę i nieświadomie amputował pacjentce zdrową rękę. Zrujnowany i zapomniany, zaszywa się w odziedziczonym po dziadkach domu na wyspie – rzecz jasna: do czasu. Dalszy przebieg zdarzeń to już czysty melodramat: wizyta dawnej kochanki, niespodziewana wiadomość o nigdy niepoznanej córce, chęć odkupienia winy poprzez spotkanie z okaleczoną kobietą. Tak zarysowaną fabułę osadza Mankell w surowej scenerii szwedzkiej prowincji, a narrację konstruuje w sposób wyważony – pozostając wierny stylistyce „skandynawskiego” chłodu. To nie jedyna zbieżność z wcześniejszymi powieściami autora. Głównego bohatera Włoskich butów – złamanego życiem samotnika Fredrika Welina – można bowiem uznać za uosobienie Kurta Wallandera w wersji „wyspiarskiej”. W książkowej postaci lekarza uderza ten sam melancholijno-dekadencki nastrój, trudna relacja z krnąbrną córką, problematyczny stosunek do kobiet i dystans
wobec ludzi. Wymienione powyżej podobieństwa stanowią bodaj największy problem książki. W przypadku kryminałów Mankella kreacja policjanta-ponuraka, roztrząsającego marność tego świata, współgra z dominującym w fabule motywem zbrodni. Potencjalny czytelnik – zaabsorbowany kryminalną zagadką i nagłymi zwrotami akcji – szczęśliwie nie ugnie się pod naporem egzystencjalnych rozmyślań i wewnętrznych rozterek głównego bohatera. Odbiorca Włoskich butów jest w nieco gorszej sytuacji. Powieść bazuje bowiem w całości na obyczajowej fabule, której przewodni motyw stanowi problematyka śmierci i przemijania. Wskutek rozbuchanej refleksyjności, która miejscami trąci ckliwym patosem, książkowa historia bywa nużąca i monotonna. Nie pomaga tu wyraźny zamiar uwznioślenia problematyki, oscylującej wokół wątku niezawinionej krzywdy i nieuchronnej utraty. Snując kolejne refleksje i przysłowiowe „złote myśli”, Mankell stanowczo zbyt często balansuje na granicy literackiego kiczu.
Walorem Włoskich butów jest natomiast spójna i przemyślana kompozycja. Historia Fredrika, jego dawnej miłości Harriet, córki Louise i byłej pacjentki Agnes zamyka się w swoistej klamrze, wyznaczonej cyklicznym następstwem pór roku. Otwierająca i zamykająca książkę wizja przesilenia zimowego wyznacza bowiem dwie cezury w przebiegu życiowej przemiany głównego bohatera. Równie istotną rolę pełni ponadto zasygnalizowany w tytule motyw, powracający regularnie w wybranych fragmentach powieści. Buty pojawiają się we wspomnieniu o zmarłym ojcu Fredrika, stanowią wyznacznik tożsamości dziwacznej córki-indywidualistki, wreszcie – określają życiową misję włoskiego mistrza obuwnictwa, który stopom swoich klientów okazuje szacunek graniczący z czcią. Jako takie towarzyszą Fredrikowi we wspomnianym procesie przebudzenia – po latach duchowej martwoty, symbolizowanej przez pojawiający się w inicjalnym rozdziale motyw lodu. Powyższe zabiegi współtworzą melodramatyczną odsłonę historii, której filmowy rozmach można by bez
większego trudu przekształcić w hollywoodzki „wyciskacz łez”. Wydaje się jednak, że w swym zamiarze uwznioślenia utworu Henning Mankell jest miejscami nieco zbyt oczywisty.
Włoskie buty są niewątpliwie historią z potencjałem. Daleko jej jednak do prawdziwie ambitnego literackiego dramatu, za jaki – sądząc po zabiegach autora – książka ma uchodzić. W zamian otrzymujemy poprawnie napisaną powieść obyczajową, która gdzieniegdzie nuży i drażni mnogością frazesów. Lektura Włoskich butów prowadzi więc do cokolwiek paradoksalnego wniosku: Mankell dużo wiarygodniej wypada w opisie morderczych okropności i ludzkich dewiacji, niż w – zdawałoby się – bardziej „życiowej” narracji o prostych „zjadaczach chleba”.