Trwa ładowanie...
recenzja
21-07-2010 14:10

Z miłości - wszystko, za każdą cenę…

Z miłości - wszystko, za każdą cenę…Źródło: Inne
d8nk6vf
d8nk6vf

Willow O'Keefe przychodzi na świat z nieuleczalną chorobą, w wyniku której jej kości łamią się jak zapałki. Na przykład przy kichnięciu albo przy nieostrożnym ruchu. Rodzice zostali przygotowani na to, że dziecko urodzi się chore, ale tak naprawdę dopiero kolejne lata życia Willow pokazują im prawdziwą skalę tego, z czym muszą się zmierzyć. Charlotte nie może wrócić do pracy, bo dziewczynka wymaga całodobowego nadzoru i opieki, a Seanowi z jego pensją policjanta ciężko zarobić na wszystkie wydatki nie pokrywane przez ubezpieczenie. To jednak nic w porównaniu z nieustającym lękiem: kiedy przytrafi się kolejne złamanie i czy tym razem nie uszkodzi narządów wewnętrznych? Oprócz Willow jest jeszcze Amelia, córka Charlotte z poprzedniego związku, która już jako siedmiolatka musi nauczyć się być bardziej odpowiedzialna, niż inne dzieci. Wydaje się, że jakoś sobie radzą, że ponadprzeciętna inteligencja Willow choć trochę wynagradza wszystkim ponoszone trudy i odczuwane negatywne emocje. A potem podczas
upragnionej wycieczki do Disneylandu Willow łamie obie nogi i rozpoczyna się koszmar, w który czytelnikowi z innego regionu świata trudno uwierzyć... chyba, że od czasu do czasu czytuje albo ogląda amerykańskie thrillery prawnicze... Sean chce domagać się odszkodowania od ludzi, którzy z taką tępą bezdusznością potraktowali rodzinę - i wtedy prawnik podsuwa mu pewniejszy, choć znacznie bardziej kontrowersyjny sposób otrzymania pieniędzy, mających ulżyć O'Keefe'om w ich dramacie. Sean odrzuca tę koncepcję z oburzeniem, ale Charlotte chce zrobić dla córki wszystko - i za każdą cenę...

Powiem szczerze, że już dawno nie czytałam niczego, przy czym doznawałabym tak silnych emocji.Trzeba przyznać autorce, że w tych powieściach, w których porusza tematy szczególnie bolesne i dyskusyjne, dokłada wszelkich starań, by potrząsnąć czytelnikiem, zmusić go do rewizji swojego sumienia i spojrzenia na sprawę oczami ludzi nieszczęśliwych, skrzywdzonych, szamotających się w sytuacji bez wyjścia. Tu, podobnie jak w * Bez mojej zgody*, podstawowym wątkiem jest kryzys rodziny, spowodowany ciężką i przewlekłą chorobą dziecka. Nietrudno dopatrzeć się analogii między odczuciami i postawami Charlotte i Sary, Amelii i Jessego - a jednak każda z tych sylwetek jest na tyle inaczej skonstruowana, że nie ma się wrażenia wtórności, co najwyżej podobieństwa emocji. Nad ten problem wybija się drugi, o znacznie większym ciężarze gatunkowym: czy można z miłości do niepełnosprawnego dziecka ogłosić publicznie - bo przecież procesy o
„złe urodzenie" cieszą się wyjątkowym zainteresowaniem mediów - że gdyby się dostatecznie wcześnie wiedziało, co się święci, zapobiegłoby się jego przyjściu na świat? A jeśli rodzice nie są zgodni w tej sprawie, które z nich powinno ustąpić: to, które ma na względzie przede wszystkim aktualny dobrostan psychiczny dziecka, czy to, które myśli o zabezpieczeniu mu przyszłości? To jeszcze nie wszystkie pytania, które nasuwają się podczas lektury...

Dobra powieść to nie tylko temat, ale i technika. Koncepcja podziału narracji pomiędzy kilka postaci przeważnie się sprawdza; tu oprócz członków rodziny O'Keefe zabierają głos jeszcze dwie osoby - Marin, prawniczka walcząca o wygraną Charlotte niezupełnie w zgodzie z własnym przekonaniem, a w międzyczasie zmagająca się z własną przeszłością, i Piper, lekarka, płacąca za to, że kilka lat temu wbrew niepisanym zasadom zgodziła się prowadzić ciążę przyjaciółki, a kiedy już było wiadomo, że jest źle, wtedy - wiedząc, jak bardzo Charlotte i Sean pragną tego dziecka - nie dość stanowczo namawiała ją na aborcję. Ten sposób rozpisania fabuły na głosy sprawia, że jeszcze trudniej czytelnikowi stanąć po którejś stronie, bo równie mocno docierają do nas racje każdej. Za to można dyskutować, czy dobrym pomysłem było, aby poszczególni narratorzy kierowali swoje monologi do Willow, a nie po prostu opowiadali o wydarzeniach anonimowemu słuchaczowi; dla mnie to akurat gorsze z dwóch możliwych rozwiązań. Nieszczególnie
jestem też przekonana do koncepcji przetykania fabuły przepisami kulinarnymi, co zdaje się jest od pewnego czasu dość modne, ale w powieści o tak dużym ładunku emocjonalnym stwarza pewien dysonans. No i trzecia rzecz, która mi się nie podoba, to sposób przedstawienia wydarzenia zamykającego akcję (nie zdradzę, o co chodzi, bo tym samym musiałabym ujawnić zakończenie, a to nie każdy lubi). Te mankamenty nie są jednak na tyle dokuczliwe, by zniechęcić do lektury; o nich zapomni się lada chwila, a z wrażeń wywołanych przeżyciami bohaterów jeszcze długo nie będzie można się otrząsnąć...

d8nk6vf
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d8nk6vf